Pietrow: Jestem gotowy do walki najlepszymi

Witalij Pietrow z zespołu Lotus-Renault był najszczęśliwszym człowiekiem na torze Albert Park po zakończeniu wyścigu o GP Australii. Rosjanin po raz pierwszy w swojej karierze stanął na podium wyścigu Formuły 1.

- Będę z tym spał - krzyczał Witalij Pietrow do swoich mechaników, pokazując na puchar w kształcie patery, który odebrał za zdobycie trzeciego miejsca w inaugurującym nowy sezon GP Australii. Rosjanin bez wątpienia sprawił największą niespodziankę na rozpoczęcie sezonu 2011. Dzień po zakończeniu wyścigu, Pietrow najwyraźniej jeszcze nie ochłonął.

Rosjanin w siódmym niebie

"Jestem w siódmym niebie. Stojąc na podium, naprzeciwko członków zespołu, czułem się niesamowicie szczęśliwy, bo wiedziałem, że podczas zimowych przygotowań wszyscy ciężko pracowali i nie zawsze było nam łatwo. Mój wynik dowodzi, że nasze wytężone wysiłki nie poszły na marne. Chciałbym podziękować wszystkim za przygotowanie dla mnie tak wspaniałego bolidu. Czuję się wspaniale i mam pewność, że będzie to bardzo udany sezon" - relacjonuje Pietrow na stronie internetowej Lotus-Renault.

Reklama

Partner Roberta Kubicy, w przeciwieństwie do Nicka Heidfelda nie miał żadnych kłopotów z prowadzeniem bolidu R31. Kierowca stajni z Enstone mówi, że trzecie miejsce nie było dziełem przypadku.

R31 na razie się sprawdza

"Od piątku wszystko układało się po naszej myśli, a nowe części, które zamontowaliśmy w bolidzie, doskonale sprawdziły się na torze. Mogliśmy wreszcie ocenić, jak wypadamy w porównaniu z pozostałymi ekipami. R31 był szybki, nie sprawiał żadnych problemów, a członkowie zespołu bezbłędnie wykonywali swoje zadania. Możemy być dumni ze zdobytego w niedzielę miejsca. Poza tym, nasz wynik nie jest efektem zamieszania na torze: w Melbourne nie pojawił się ani razu samochód bezpieczeństwa, podczas wyścigu nie było karamboli, nie padał też deszcz. W pełni zasłużyliśmy sobie na trzecie miejsce. W zeszłym roku byłem często krytykowany i tym bardziej cieszę się, że udało mi się wyjść na prostą".

Podobnie jak w ostatnim GP ubiegłego roku w Abu Zabi, tak i w pierwszym wyścigu sezonu 2011, Pietrow stoczył walkę z Ferrando Alonso z teamu Ferrari. O ile jednak stawką pojedynku z roku ubiegłego był tytuł mistrza świata dla Hiszpana, to teraz Pietrow, jechał po swój pierwszy poważny triumf w F1.

"Jeśli mam być szczery, to Alonso nie wywierał na mnie dużej presji. Nawet gdyby chciał mnie zaatakować, to potrzebowałby na to czasu, a moje opony były w dość dobrym stanie i mogłem pozwolić sobie na jazdę w dużej odległości od niego. Podczas trzeciego okrążenia przed końcem wyścigu uzyskałem swój najlepszy czas. Decyzja o dwóch zjazdach do alei serwisowej była słuszna i myślę, że mój team dużo na tym zyskał. Choć muszę też przyznać, że z przyjętą przez nas taktyką wiązało się duże ryzyko - tuż przed zmianą opon zacząłem wolniej pokonywać kolejne okrążenia, ale mieliśmy świadomość, że ogumienie z twardej mieszanki da nam jeszcze gorszy czas. Postanowiliśmy zrobić pit-stop w optymalnym momencie - wspomina Pietrow.

Weźmie się za Red Bulla i McLarena?

Dobry wynik w GP Australii wzmógł apetyt rosyjskiego kierowcy na tyle, że w najbliższym GP Malezji Pietrow zapowiada walkę z - wydaje się szybszymi - bolidami Red Bull Racing i McLarena.

"Mamy agresywny bolid, specjalny układ wydechowy i wygląda na to, że jesteśmy dość konkurencyjną ekipą, zwłaszcza jeśli chodzi o uzyskiwaną prędkość. Wiemy, że teamy Red Bulla i McLarena mają bardzo mocną pozycję, ale liczymy, że uda się nam je dogonić. Na torze Sepang nasz bolid zostanie wyposażony w dodatkowe elementy aerodynamiczne, a ja jestem gotów stanąć do walki z najlepszymi zespołami. Ale zanim to nastąpi, zamierzam przeczytać setki listów z gratulacjami, które przychodzą do mnie od wczoraj".

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama