Nowe ustalenia prokuratury. Auto Majtczaka bez prawa do poruszania się po drogach?
Wychodzą na jaw nowe ustalenia prokuratury ws. wypadku, w którym BMW 850i prowadzone przez Sebastiana Majtczaka uderzyło w Kię. W efekcie koreański samochód stanął w ogniu, a śmierć w płomieniach poniosło małżeństwo z dzieckiem. Śledczy ustalili, że BMW w ogóle nie miało prawa poruszać się po drogach.

W skrócie
- Nowe ustalenia prokuratury wykazały, że BMW prowadzone przez Sebastiana Majtczaka nie powinno uczestniczyć w ruchu drogowym z powodu niezgodności z homologacją po tuningu.
- Śledztwo potwierdziło, że przyczyną tragicznego wypadku była nadmierna prędkość auta Majtczaka, które uderzyło w Kię, powodując śmierć rodziny.
- Zachowanie Majtczaka po wypadku zostało uznane za skrajnie nieodpowiedzialne, a mężczyźnie grozi kara do 8 lat pozbawienia wolności.
- Więcej podobnych informacji znajdziesz na stronie głównej serwisu
Do nowych ustaleń dotarł "Fakt". Jak twierdzi prokuratura, BMW które prowadził Majtczak, zostało poddane tuningowi, przez co nie było zgodne z homologacją i nie powinno poruszać się po drogach.
BMW Majtczaka nie miało prawa wyjechać na drogę?
Auto Majtczaka to BMW B7 Alpina, czyli 850i po fabrycznym tuningu. BMW 850i napędzane jest silnikiem 4,4V8 o mocy 390 KM. Natomiast po przeróbkach Alpiny moc rośnie do 608 KM.
Prędkość maksymalna w BMW 850i jest ograniczona do 250 km/h. Alpina to tzw. fabryczny tuner, którego modyfikacje są uzgadnianie z BMW i nie powodują np. utraty gwarancji. Firma zmienia m.in. mapę silnika i podnosi moc, a w przypadku BMW 850i ogranicznik prędkości jest przesuwany na 330 km/h.
Jednak prokuratura twierdzi, że homologacja samochodu mówiła, że auto nie może przekroczyć prędkości 300 km/h. Do takiej prędkości przystosowane były również opony, na których poruszało się BMW. W efekcie prokurator uważa, że samochód w ogóle nie miał prawa do poruszania się po drogach.
W trakcie procesu sąd będzie musiał ustalić czy faktycznie BMW po fabrycznym tuningu Alpiny traci w Polsce homologację.
Ponadto ustalono, że w samochodzie zamontowano antyradar. W Polsce stosowanie takich urządzeń jest zabronione.
Przed wypadkiem BMW jechało nawet 329 km/h
Biegli ustalili, że tuż przed wypadkiem samochód poruszał się z prędkością między 315 a 329 km/h. Do wypadku doszło, gdy Majtczak na łuku autostrady, lewym pasem wyprzedzał Kię. Prędkość okazała się za duża i samochód zniosło na środkowy pas, którym poruszało się koreańskie auto.
Majtczak próbował uniknąć wypadku, pogłębiając skręt kierownicy i hamując. Systemy pokładowe auta zarejestrowały, że włączył się system stabilizacji jazdy, a tuż przed uderzeniem w Kię Majtczak włączył hamulec ręczny. Wszystko to, ze względu na wysoką prędkość, okazało się niewystarczające.
BMW uderzyło w tył Kii, która następnie wpadła w bariery energochłonne i stanęła w ogniu.
Biegli definitywnie ustalili, że Kia nie zajechała drogi BMW, jak twierdził Majtczak, a powodem wypadku była utrata przez niego panowania nad pojazdem.
Wstępne ustalenia śledczych wskazywały, że kierujący samochodem osobowym marki Kia z nieznanych przyczyn mógł stracić panowanie nad pojazdem, a uszkodzone BMW, znajdujące się kilkaset metrów dalej, nie brało udziału w zdarzeniu.
Dopiero film z wideorejestratora jednego z przejeżdżających pojazdów ujawnił prawdę.
"Majtczak po wypadku zachowywał się jakby wjechał w kosz na śmieci"
W akcie oskarżenia napisano, że Sebastian M. po wyjściu z wraku nałożył kamizelkę odblaskową, przeszedł za bariery energochłonne i oczekiwał na dalszy rozwój wydarzeń.
Mężczyzna głównie koncentrował się na wykonaniu telefonu do swojego ojca, a los osób podróżujących Kią był dla niego zupełnie obojętny. Podejrzany, pomimo że widział płonący samochód, w żaden sposób nie starał się pomóc innym kierowcom, którzy usiłowali wydostać z auta rodzinę z Myszkowa.
"Świadek G. B. odnotował, że podejrzany zachowywał się tak, jakby wjechał w kosz na śmieci. Zdziwienie świadka wzbudziło, że podejrzany oburzał się, iż policjanci zatrzymali mu prawo jazdy" - napisał w akcie oskarżenia prokurator.
Funkcjonariusze zatrzymali Majtczakowi telefon, jednak mężczyzna "przywrócił smartfona zdalnie do ustawień fabrycznych i tym samym uniemożliwił zabezpieczenie zapisanych w nim danych".
Zebrany materiał dowodowy pozwolił na jednoznaczne ustalenie, że wyłącznym sprawcą zdarzenia jest Sebastian Majtczak. Prokuratura stwierdziła, że "rażąco naruszył zasady bezpieczeństwa w ruchu drogowym, poruszając się z prędkością od 315 do 329 km/h na drodze, na której dopuszczalna prędkość wynosiła 140 km/h".
Gdyby dostosował prędkość do warunków na drodze, natężenia ruchu oraz obowiązującego ograniczenia na tym odcinku, do wypadku by nie doszło. Z kolei jego zachowanie było skrajnym wyrazem braku odpowiedzialności za bezpieczeństwo innych uczestników ruchu drogowego.
Majtczakowi grozi do 8 lat pozbawienia wolności
Przypomnijmy, że po wypadku Majtczak uciekł do Dubaju, skąd dokonano ekstradycji do Polski.
Proces rozpocznie się niebawem w Sądzie Rejonowym w Piotrkowie Trybunalskim. Mężczyzna jest oskarżony o spowodowanie wypadku ze skutkiem śmiertelnym, za co grozi mu od 6 miesięcy do 8 lat pozbawienia wolności.