"Można po prostu zwariować. Co się tu dzieje, co za ludzie!"

W połowie kwietnia Nepalczycy z dnia na dzień przestali używać klaksonów w dolinie Katmandu. Zmiana nawyków kierowców jest ewenementem w południowej Azji, gdzie chaotyczny ruch uliczny bazuje na wykorzystaniu sygnałów dźwiękowych.

Wczesnym wieczorem skrzyżowanie dróg obok świątyni Kasthamandap w Katmandu, przez które przebiegał starożytny szlak handlowy z Indii do Tybetu, stawało się coraz trudniejsze do pokonania. Rzeka taksówek, motocykli, przechodniów i zwierząt płynęła coraz wolniej aż do zupełnego klinczu.

Dwie małe ciężarówki próbowały minąć się na ulicy starego miasta. Wąska uliczka służy jednocześnie za miejscowy bazar. Kierowcy cierpliwie manewrowali, starając się nie rozjechać handlarzy warzyw. Kilka centymetrów w prawo, kilka w tył i do przodu, byle nie wjechać przechodniom na stopy. Ci mimo wszystko przeciskali się przez tłok, szukając każdej wolnej przestrzeni.

Reklama

Spod kasków motocyklistów lał się pot. Pojedynczy kierowcy w końcu nie wytrzymali i zaczęli trąbić. Najpierw krótko, a potem bez przerwy, do oporu. Za chwilę trąbiło już kilkadziesiąt pojazdów.

"To jest nie do zniesienia!" - przekrzykiwał hałas Kusu Ukyab, emerytowany żołnierz, który w kontyngencie ONZ służył na całym świecie i mieszka teraz zaledwie 50 metrów od feralnego skrzyżowania. "Można po prostu zwariować. Co się tu dzieje, co za ludzie!" - mówił z grymasem na twarzy.

Przechodnie łapali się za uszy, mieszkańcy kamienic zamykali okna, ale nikt nie protestował.

"Oczywiście, to nie jest normalne" - mówi PAP Ujjen Shrestha, którego rodzina mieszka w tej okolicy od pokoleń. "Ale to nasza rzeczywistość" - zaznacza.

Ujjen na co dzień jeździ masywnym motorem, lecz używa klaksonu bardzo oszczędnie. Stara się przepuszczać pieszych na drodze. "Na drodze, zwłaszcza w Nepalu, trzeba mieć sporą wyobraźnię i oczy naokoło głowy" - dodaje. Jest wyjątkiem. Jego zdaniem najgorzej jeżdżą nastolatkowie i kierowcy mikrobusów.

Biały pasażerski mikrobus lawiruje między pojazdami, które jadą jednokierunkową aleją wokół placu Tundikhel w centrum Katmandu. Kierowca nie oszczędza samochodu, gwałtownie przyspiesza i hamuje. Co chwilę nerwowo miga światłami, ale już nie używa klaksonu.

Od połowy kwietnia 2017 roku za używanie sygnałów dźwiękowych w dolinie Katmandu grozi mandat do 5 tys. rupii (ok. 200 zł). Wszystko w imię walki z hałasem, który stał się nieznośny w stolicy kraju.

"To bardzo dużo" - mówi PAP 30-letni Bikash Tamang, kierowca mikrobusu, którego trasa biegnie z północnej części Katmandu do centrum. "A policja jest wszędzie i nie patyczkuje się z nikim. Jeszcze kilka lat temu można się było z nimi dogadać, teraz nawet łapówki nie wezmą" - dodaje wyraźnie zdegustowany.

Drogówka od kilku lat aktywnie ściga pijanych kierowców w Katmandu. Późnym wieczorem rozstawia posterunki kontrolne na skrzyżowaniach. Przez gęste sito trudno się przecisnąć. Policjanci zarabiają więcej niż przed reformą, a przy tym łatwiej stracić pracę za łapówkarstwo.

Tamangowi trudno przyzwyczaić się do nowego stylu jazdy. "To jest niebezpieczne; wcześniej, kiedy chciałem kogoś wyminąć, to trąbiłem. Wtedy wiedział, że jestem za nim, i zjeżdżał z drogi. Jak nie chciał zjechać, to trąbiłem do skutku" - opowiada. "Teraz mogę tylko migać światłami, a i tak może mnie nie zobaczyć" - tłumaczy.

"Bez sensu!"- przekonuje Suresh Lama, taksówkarz z 15-letnim stażem w zawodzie. "Najgorzej, że jak nikt nie trąbi, to nie wiadomo, czy ktoś nie wyskoczy z tyłu. Nie zawsze widać skutery w lusterkach. Są takie małe" - dodaje.

Między kwietniem 2016 a marcem 2017 roku w dolinie Katmandu w ponad 5,5 tys. wypadków zginęło na drogach 166 osób, a 275 zostało ciężko rannych. Drobne kontuzje w wypadkach odniosły niemal 4 tysiące. Dlatego drogówka postanowiła przenieść dobre nawyki z krajów rozwiniętych do Nepalu.

"I bardzo dobrze. Na drogach jest niebezpiecznie, bo na motorze zachowujemy się jak szaleńcy" - mówi Ujjen. "Dlaczego nie mielibyśmy zacząć jeździć bezpiecznie?" - pyta.

"Myślałem, że tego nie dożyję" - Kusu Ukyab uśmiecha się błogo. "Jaka cisza! Jaki spokój!" - zaznacza.

Przyznaje przy tym, że nie wierzył w tak radykalną zmianę w południowej Azji, gdzie ruch uliczny od Indii przez Pakistan po Bangladesz to wolna amerykanka. "Trudno się oduczyć tego, z czym człowiek żyje od dziecka" - zaznacza.

Najnowszą inicjatywą nepalskiej drogówki jest ściganie pieszych, którzy tak jak w całej południowej Azji ignorują pasy i kładki nad jezdnią. Po kilku tygodniach edukacji policjanci zaczęli karać za przewinienie 200-rupiowymi (ok. 8 zł) mandatami.

"Wszystko świetnie, ale zapomnieli skoordynować z miastem odmalowanie pasów!" - śmieje się taksówkarz Lama. "Wyblakły i znikły, bo od lat nikt ich nie używał" - dodaje.

Reformę wstrzymano na dwa tygodnie - do czasu odmalowania pasów.

Z Katmandu Paweł Skawiński

PAP
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy