Mandatowa zmowa przeciwko Polakom?
Wybraliśmy się naszym testowym mitsubishi lancerem na Słowację, by sprawdzić, jak spisze się to auto na podgórskich drogach naszych południowych sąsiadów, a przy okazji zobaczyć, ile jest prawdy w mrożących krew w żyłach opowieściach o organizowanych przez tamtejszych policjantów obławach na Polaków.
Założenie było następujące: jeździmy absolutnie zgodnie z przepisami, wypatrujemy czających się po krzakach funkcjonariuszy miejscowej drogówki i za żadne skarby nie dajemy sobie wlepić mandatu. Nawet za cenę utraty prawa jazdy, dowodu rejestracyjnego, samochodu (no, może bez przesady...), a nawet międzynarodowego skandalu. Wyobrażacie sobie te nagłówki w gazetach: "Dziennikarze INTERIA.PL ofiarami brutalności słowackiej policji"?!
Prawdę mówiąc wyruszaliśmy na tę wyprawę z duszą na ramieniu, bowiem z opowieści rodaków wynika, że prześladowanie zmotoryzowanych Polaków to główne zadanie całego aparatu bezpieczeństwa Słowacji.
No i co? No i nic. W słoneczny niedzielny poranek przez nikogo nie zatrzymywani przekroczyliśmy granicę w Jurgowie. W ciągu następnych godzin przejechaliśmy 300 km. I nie natknęliśmy się na ani jeden radiowóz, ani jeden patrol pieszy, konny czy rowerowy.
Tak, jak postanowiliśmy, byliśmy ortodoksyjnymi legalistami. Podobnie jak zdecydowana większość tubylczych kierowców, grzecznie stosujących się do wszelkich przepisów ruchu drogowego. Za to nasi... Ostre wyprzedzanie na linii ciągłej, wyścigi w terenie zabudowanym, 130 km/godz. na wyboistej prostej...
Dla kogoś, kto na co dzień uczestniczy w trwającej nieustannie na polskich drogach walce klas, marek, płci i Bóg wie jeszcze czego, to normalka. Z punktu widzenia słowackiej, cichej prowincji - horror. A potem jest płacz i narzekania, że owszem, obowiązywało ograniczenie do pięćdziesięciu, ale przecież było pusto, ja jechałem tylko siedemdziesiąt, więc dlaczego mandat i to tak wysoki?! Czysta złośliwość i skierowana przeciwko Polakom zmowa.
A lancer... Cóż, o tym innym razem...