"Mandat dla kierowcy BMW? Za co? Przecież ulica jest dla aut"

Samochód wjeżdża w grupę ludzi, stojących na jezdni. Ktoś pada na asfalt, ktoś krzyczy, tymczasem kierowca auta dodaje gazu i ucieka...

Takie sytuacje wywołują zazwyczaj jednoznaczne reakcje opinii publicznej. Internauci, jej wyraziciele, domagają się jak najsurowszego ukarania winowajcy. Licytują  się, proponując najrozmaitsze dolegliwości, które powinny go spotkać, z wymyślnymi torturami włącznie. Ich wściekłość wielekroć rośnie, gdy wychodzi na jaw, że negatywnym bohaterem incydentu jest policjant, funkcjonariusz służb specjalnych, polityk, przedstawiciel wymiaru sprawiedliwości, jego zachowanie nie było przypadkowe, a w dodatku okazuje się, iż sprawca wypadku zostanie prawdopodobnie potraktowany z wyjątkową łagodnością.

Reklama

Tak jest zazwyczaj, co nie znaczy, że zawsze. Opisany na wstępie przebieg miało niedawne zdarzenie w centrum Warszawy, gdzie bmw wpadło w uczestników protestów przeciwko wyrokowi Trybunału Konstytucyjnego w sprawie aborcji. Poszkodowane zostały dwie kobiety. Według mediów, za kierownicą beemki siedział pracownik Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego. Poniesie on odpowiedzialność, jak poinformowała prokuratura, jedynie za spowodowanie wykroczenia w ruchu drogowymi i dostanie standardowy mandat.

Wydawało się, że internet na taki finał sprawy powinien zakipieć z oburzenia. I rzeczywiście zakipiał, chociaż nie tak, jak można byłoby tego oczekiwać. Oto parę komentarzy... 

"Wjechał w ludzi? Wydaje mi się, że barany kładły mu się na maskę."

"Przecież on się zatrzymał, aby osoby znajdujące się na jezdni poza przejściem dla pieszych mogły się rozejść. Zamiast tego został zaatakowany. Więc co miał zrobić? Czekać aż wybiją mu szyby i wyciągną z samochodu?"

"On jechał prawidłowo drogą, a co na niej robiły te kobiety? One powinny dostać mandaty."

"Mandat? Za co? Przecież ulica jest dla aut, a jak jakaś łajza włazi pod samochód niech ponosi konsekwencję."

"Dałbym człowiekowi Krzyż Zasługi a nie mandat. Mandaty dostałyby te wrzeszczące, łamiące prawo drogowe bab===ska."

"Dwie Q..y wskoczyły mu na maskę, więc co kierowca miał zrobić? Kto pokryje mu koszty napraw? Jakaś paranoja!"

"Bardzo dobrze zrobił. A co, miał czekać, aż przewrócą mu samochód albo w najlepszym przypadku przebiją opony?"

"Proszę pana, właściciela tego BMW o kontakt, osobiście opłacę panu ten mandat."

Czym wytłumaczyć powyższe wypowiedzi? Czy autorami zacytowanych wpisów kierowała solidarność zmotoryzowanych? Miłośników marki BMW? Czy powodem była ogólna niechęć do pieszych, szwendających się na jezdniach? A może krytyczne nastawienie do ostatnich ulicznych demonstracji?

Stanowią one wyzwanie i sprawdzian dla użytkowników aut. Są kierowcy, którzy ochoczo przyłączają się do protestów. Inni godzą się z utrudnieniami, cierpliwie czekając na odblokowanie ulic. Jeszcze inni próbują kombinować i omijać zatory. Niektórzy biorą sprawy we własne ręce, niekiedy uzbrojone w kije bejsbolowe i próbują samodzielnie egzekwować "święte prawo przejazdu".

Która z tych postaw jest wam najbliższa?

 

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama