Levandowski nie trafi do więzienia za kradzież tajemnic handlowych

Odchodzący ze swojego urzędu Donald Trump, wydał decyzję o ułaskawieniu ponad 70 osób. Na liście tej znalazł się między innymi człowiek odpowiedzialny za ogromną kradzież poufnych informacji, należących do Google.

Anthony Levandowski to inżynier, który w 2009 roku został współzałożycielem nowego projektu Google, w ramach którego opracowywano technologię pojazdów autonomicznych. Od kilku lat jest on znany jako Waymo i nadal rozwijany. Ale już nie przez Levandowskiego, który w styczniu 2016 roku odszedł z firmy, aby zacząć robić karierę na własną rękę. Założył startup o nazwie Otto, zajmujący się naturalnie pojazdami autonomicznymi. Po zaledwie trzech miesiącach istnienia został on wykupiony przez Ubera, który także od lat pracuje nad samojeżdżącymi autami, za zawrotną kwotę 680 mln dolarów. Sam Levandowski dostał posadę w strukturach nowego właściciela.

Reklama

Jakim cudem dopiero co założony startup był wart tak ogromne pieniądze? Wyjaśniło się to w 2019 roku, kiedy Levandowski stanął przed sądem, oskarżony o kradzież tajemnic handlowych. Okazało się, że tuż przed swoim odejściem z Google, zgrał na swój komputer około 14 tys. plików zawierających informacje inżynieryjne, produkcyjne oraz biznesowe, dotyczące autonomicznych pojazdów. Nic dziwnego, że kiedy przedstawiciele Ubera zobaczyli taką ilość danych, chętnie wyłożyli pieniądze, aby je pozyskać.

Gdy sprawa wyszła na jaw, Levandowski został zwolniony przez Ubera, a Google pozwało go do sądu. W sumie postawiono mu 33 zarzuty i mówiło się, że może trafić za kratki nawet na 10 lat i być zmuszony do zapłacenia 250 tys. dolarów grzywny za każdy potwierdzony zarzut. Sprawa ostatecznie zakończyła się w sierpniu 2020 roku. Levandowski przyznał się do zarzucanych mu czynów, a sąd skazał go na 18 miesięcy więzienia. Inżynier zgodził się też zapłacić 757 tys. dolarów zadośćuczynienia firmie Waymo oraz 95 tys. dolarów grzywny.

Anthony Levandowski nie trafił jednak do więzienia - wystąpił z wnioskiem o odłożenie wykonania wyroku, ze względu na to, że chorował kiedyś na zapalenie płuc i obawia się, że zarażenie koronawirusem, może okazać się dla niego śmiertelne. Sąd przychylił się do tego wniosku i inżynier miał odbyć karę po zakończeniu pandemii. Teraz został ułaskawiony przez Trumpa (pomimo tego, że sam przyznał się do kradzieży tajemnic handlowych i trudno mówić, by był skazany niesłusznie), więc trafienie za kraty mu już nie grozi.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy