Koniec hybrydowych wozów na trasie do Morskiego Oka. Konie odpoczną
Hybrydowe wozy konne ze wspomagającym napędem elektrycznym w najbliższych tygodniach nie będą wozić turystów nad Morskie Oko. Prototypowe pojazdy nie sprawdziły się w praktyce i Tatrzański Park Narodowy zawiesił ich testy. To dobra wiadomość dla... koni. Odpoczną przynajmniej do 10 września.
Spis treści:
Persefona. Tak nazywał się koń, którego dosiadałem niegdyś w jednym z gospodarstw turystycznych na Mazurach. Pojony w dzieciństwie opowieściami o tym, jak to mądre zwierzę samo wiedziało, przy którym gospodarstwie zatrzymać się, by pijany chłop mógł zabrać spod płotu bańki z mlekiem, zagadnąłem gospodarza - jak to jest z końską mądrością? "A gdzie tam, Panie. To durne bydlę" - usłyszałem w przypływie szczerości, który wbił mnie w ziemię. "Gdyby to wiedziało, ile ma siły, w życiu nie dałoby się udomowić żadnemu człowiekowi" - skwitował. "Durne, silne i delikatne" - ciągnął dalej gospodarz.
Nażre się złej paszy - zdechnie. Napije starej wody - zdechnie. Nie wybiega się, to zaraz osłabną mu nogi. Potknie się, którąś złamie. I zdechnie.
Nie będzie hybrydowych wozów konnych na trasie do Morskiego Oka
Nie żartuję. Z całego mojego urlopu na Mazurach zapamiętałem głównie to, na ile sposobów nieświadomy mieszczuch mógłby wykończyć Bogu ducha winnego konia, gdyby tylko zwierzę trafiło pod jego "opiekę". Coś musi być jednak na rzeczy, skoro w niespełna 100 lat, koń z podstawowego środka i transportu i narzędzia pracy, stał się dziś atrakcją turystyczną. Ujmę to tak - jak koszmarnie męczący w eksploatacji musiał być koń, skoro rolnicy wzdychali niegdyś do Lanz Bulldogów, których uruchamianie wymagało rozpalenia pod silnikiem ogniska i groziło utratą obu rąk? Co to wszystko ma wspólnego z fiaskiem testów hybrydowych wozów konnych w Tatrzańskim Parku Narodowym? Sporo.
Od lat słyszy się przecież, że zachłanne na dutki górale bestialsko wykorzystują zwierzęta, by wozić na Morskie Oko wytapetowane paniusie, co to wybrały się w góry w mini i szpilkach. W efekcie - jeśli wierzyć mediom głównego nurtu - zamęczone konie padać mają jak muchy. Mało tego - straszeni przez ekologów zakazem korzystania z koników źli górale odgrażają się, że gdy tylko taki zakaz wejdzie w życie, solidarnie przerobią swoje koniki na element menu zakopiańskich restauracji. Kompromisem miały być właśnie zelektryfikowane fasiągi, które miały odciążyć konie na podjazdach. W praktyce próby przypodobania się ekologom najbardziej dały się we znaki samym zwierzętom.
Hybrydowe wozy znikną z trasy na Morskie Oko. Konie wreszcie odpoczną
Uściślijmy - konie wożące turystów na trasie do Morskiego Oka kontrolowane są z nie mniejszym pietyzmem jak kierowcy zawodowi. Tatrzański Park Narodowy monitoruje ich czas pracy, są zadbane i poddawane cyklicznym kontrolom weterynajryjnym. Mówiąc wprost - górale mają przy nich sporo pracy. Taki zaprzęg to nie bus, którego wystarczy wieczorem opłukać wodą ze szlaucha i postawić pod wiatą. Jak żyję nie widziałem jeszcze Transita, spod którego musiałbym wynosić obornik i wyczesywać po robocie. O tej części codziennej pielęgnacji zwierząt media jednak nie informują.
Istotnie, bywa tak, że spracowany koń pada na trasie, a setki chwytających za serce zdjęć zalewają internet. Tyle, że ze statystycznego punktu widzenia, taka sytuacja ma miejsce raz na kilka lat i - najczęściej - jest efektem trudnych do zdiagnozowania schorzeń, które nie dają o sobie znać w czasie badań weterynaryjnych. Fakt, zwierzę padające na zawał pośród setek turystów nie wygląda estetycznie, ale gdyby padło na zawał w czasie zrywki w lesie lub hasając radośnie po pastwisku, tematem nie zainteresowałyby się żadne media. Ani ekolodzy. Pod naciskiem tych ostatnich, już w 2015 roku, Tatrzański Parki Narodowy zdecydował o stworzeniu prototypowego wozu z napędem hybrydowym, który - na podjazdach - miałby wspomagać ciągnące go konie. Zelektryfikowany "fasiąg" kosztował TPN 120 tys. zł i - jak wynika z informacji Polskiej Agencji Prasowej - okazał się klapą.
Na razie wstrzymujemy dalsze testy i musimy się zastanowić, co dalej. Czy trzeba będzie wymyślać zupełnie nowe rozwiązanie. Być może będziemy zastanawiali się nad dalszą modyfikacją. Na pewno nie będziemy zamawiali nowych wozów" - tłumaczy w rozmowie z PAP Zbigniew Kowalski z Tatrzańskiego Parku Narodowego.
Testy zostały wstrzymane przynajmniej do 10 września. W tym czasie TPN szukać ma nowego rozwiązania pozwalającego "odciążyć" konie.
Hybrydowy fasiąg przekleństwem koni z Morskiego Oka
Uściślijmy - do tej pory powstały dwa prototypy elektrycznych fasiągów. Pierwszy zbudowano w 2016 roku, ale przysparzał sporo problemów ze sterowaniem. Ostatecznie w wozie spaliła się bateria akumulatorów. Drugi otrzymał lepszy system sterowania, który zapewniał koniom większy komfort pracy (działa płynniej). Jak wynika z wypowiedzi przedstawiciela TPN - nowoczesna technologia najbardziej dała się we znaki samym koniom. Nie trzeba przecież doktoratu z fizyki, by wiedzieć, że hybrydowy fasiąg musiał zostać doposażony w elektryczny silnik trakcyjny i baterię akumulatorów. W efekcie był więc sporo cięższy niż standardowy wóz. Dodatkowe kilogramy nie przysporzyły radości konikom, tym bardziej, że górali przerosła technologia.
Wóz wyposażono w akumulatory żelowe, które wprawdzie były w stanie w pełni naładować się w czasie jazdy w dół, tyle tylko, że - jak to już z hybrydami bywa - nie zapewniały odpowiedniego zasięgu. Problemem była konieczność ciągłego monitorowania pracy zestawu i bieżącego korygowania ustawień. Być może pomocny byłby tu system bazujący na sztucznej inteligencji, ale - póki co - sprawne sterowanie układem napędowym tak, by nie rozładowywał się na na trasie i nie męczył koni wymaga - uwaga - zabrania na wóz dodatkowej osoby, która wspomogłaby w tym woźnicę. W efekcie zelektryfikowany wóz stał się przekleństwem samych koni. Baterie często wyładowywały się w połowie trasy. Dzięki staraniu ekologów konie musiały więc ciągnąć pod górę:
- wóz,
- woźnicę,
- turystów,
- ciężkie baterie
- elektryczny silnik trakcyjny.
Konie męczone na trasie do Morskiego Oka?
Konie wożące turystów na trasie do Morskiego Oka, przed rozpoczęciem sezonu badane są cyklicznie od 11 lat. Z tezami organizacji ekologicznych mówiących o pracy w zbyt ciężkich warunkach nie zgadzają się m.in. lekarze weterynarii i Związek Hodowców Koni. Ich przedstawiciele tłumaczą, że każda para koni (pojedynczy wóz ciągną dwa konie rasy śląskiej) pracuje realnie raz na 2-3 dni. Po każdej podróży "w górę" zwierzęta pojone są do woli i mają zapewniony co najmniej 20 minutowy odpoczynek. Po zjeździe "w dół" - przerwa w pracy to nie mniej niż dwie godziny. Praca fizyczna 2-3 razy w tygodniu z przerwami po dwie godziny? Powiedzcie to proszę konserwatorom (zwłaszcza w okresie grzewczym), pracownikom dyskontów czy robotnikom budowlanym...Przeprowadzone w 2019 roku badania weterynaryjne stwierdziły, że jedynie dla 3 proc. koni praca w zaprzęgu była wysiłkiem "bardzo forsownym". W przeszło 70 proc. przypadków lekarze weterynarii (m.in. na podstawie badań krwi) określili ją jako wysiłek "lekki do umiarkowanego".
Przy wożeniu turystów na Morskie Oko pracuje obecnie ponad 300 koni. Zastąpienie ich wszystkich innymi środkami transportu dla wielu oznaczałoby rychłą śmierć lub choroby, m.in. w wyniku schorzeń, którym - w przypadku koni pociągowych - zapobiegać może jedynie systematyczna praca w bezpiecznych warunkach.
Wniosek? Za skromne 120 tys. zł wydanych na elektrycznie wspomagane wozy nie udało się rozwiązać problemu, o istnieniu którego lekarze weterynarii cyklicznie badający pracujące na Morskim Oku konie dowiedzieli się dopiero z gazet.