Kocham samochody!

Daniel Olbrychski mieszka w cichym i spokojnym zakątku pod Warszawą. Ma jeszcze dwa inne domy z dala od cywilizacji, do których może zawsze uciec od zgiełku miasta które go męczy. Siadamy na werandzie, przy drewnianej ławie. Na krześle wygrzewa się kot, w popielniczce dopala papieros, plamy światła błyskają wśród świeżej zieleni.

Kawę mogę zrobić sobie sam, bo gospodarstwo domowe nie jest ulubionym zajęciem Daniela Olbrychskiego.

- Szczerze mówiąc, nie radzę sobie i nigdy mnie to nie interesowało. Owszem, ugotuję sobie wodę na herbatę, ale poza tą granicą zaczyna się teren nieznany mówi uśmiechając się.

- Sądząc po otoczeniu, nie jest pan zwolennikiem nowoczesności i ekstrawagancji, a mimo to wybrał pan auto które właśnie tak jest postrzegane. Dlaczego?

- Po pierwsze mam doświadczenia związane z Nissanem od ponad 10 lat. Wtedy bowiem stałem się za pośrednictwem firmy Jacek Ballaun, właścicielem terenowego Patrola. I tak mi się on dobrze sprawdził, tak go kocham i tak bezproblemowym jest autem, że ma już ponad pół miliona kilometrów i wciąż jest fantastycznie użytkowym samochodem.

Teraz mój Patrol jest już właściwie pełnoprawnym członkiem rodziny, może moje wnuki będą jeszcze z niego korzystać. A Primera to znów sprawka Jacka Ballauna, który mi zaproponował abym sprawdził co to za samochód. Obejrzałem. Piękna jest. Trochę limuzyna, trochę sportowe auto. Sprawdziłem jak jeździ. To jest 1,8 i te parę koni jeszcze by się przydało, ale jest przecież mocniejsza 2,0 i podobno świetny diesel 2,2., a to już robi się wtedy bardzo dynamiczny samochód. Zawieszenie ma takie, które pozwala zarówno na szybką jazdę po zakrętach jak i na pełen komfort, nawet przy takich dziurach jakie są tu u mnie na wsi. To jest samochód który pewnie idzie po polskich drogach i daje poczucie kontroli i bezpieczeństwa. Ja lubię takie auta.

Reklama

- Brał pan kiedyś udział w rajdach samochodowych, czy na taką "prywatną" jazdę ma to jakiś wpływ?

- To zależy w jakim czasie mam gdzieś dojechać i zależy co dzieje się na drodze. W tej chwili w Polsce szybkie jeżdżenie jest samobójstwem. Tu w żaden sposób nie ma jak się uratować w niebezpiecznej sytuacji. Trzeba zatem jeździć elegancko i ostrożnie. Jeszcze w latach 70 udawało mi się przejeżdżać trasę Warszawa Poznań w 2 godziny. To w tej chwili nie jest możliwe, nawet nie trzeba próbować. Trzeba jechać tak, jak wymagają przepisy.

- Jak traktuje pan samochody, których sporo przecież się przez pana ręce przewinęło?

- To moja miłość. Ja kocham samochody. Kocham je, a może inaczej, kocham kobiety, konie i samochody. W tej kolejności.

- A poznaje pan auta również od strony technicznej?

- Nie, nie umiem. Jeśli coś się zepsuje, to ja natychmiast szukam pomocy, sam nie umiem niczego. Oczywiście bez przesady, wiem gdzie wlewa się olej czy płyn do spryskiwaczy, ale reszta już w rękach fachowców.

- Pamięta pan swój pierwszy samochód?

- To była "Renówka" 10. Koniec lat 60, kupiona za pierwszy film zrobiony za granicą, bo za polskie filmy samochodu bym nie kupił, nawet za Kmicica. To był dobry samochód. Raz dachowałem, raz wjechałem w kościół we Wrocławiu, ale wygrałem też na nim parę odcinków rajdowych.

- Często trafiały się takie niebezpieczne sytuacje?

- Nie. Bardzo zapadły mi w pamięć słowa Sobka Zasady, że jeżeli ktoś opowiada jak to uniknął jakimiś cudownymi manewrami podbramkowej sytuacji i uratował się, to jest to zły kierowca. Dobry kierowca nie ma takich opowieści. Wszystko jest w głowie, a nie w nodze i trzeba przewidzieć tak, żeby nie dochodziło do niebezpiecznych sytuacji. Zresztą miałem też to szczęście, że uczyli mnie jeździć najlepsi: Zasada, Stanisław Dalka, Robert Mucha.

- A jakie były te początki?

- Zacząłem dość późno, bo miałem już ze 25 lat. Po tych dwóch wypadkach postanowiłem się jednak uczyć i tak zimą był oczywiście Plac Defilad, jeszcze wtedy pusty. Tam można było poćwiczyć jeżdżenie bokiem, potem była Karowa, w nocy. Też była pusta. Parę felg tam straciłem, ale zawsze przy mnie siedział któryś z najlepszych kierowców polskich. A później były trasy. Żeby zarabiać musiałem brać koncerty a co za tym idzie dużo jeździć. Trzeba było umieć jeździć szybko i przede wszystkim bezpiecznie.

- Jazda samochodem jest zatem dla pana relaksem i przyjemnością, a jak inaczej odpoczywa pan po pracy?

- Siedzę w lesie, chodzę na bosaka, patrzę jak rosną drzewa, jeżdżę konno, czasami lubię wypić wina, ale to z kolei nie pozwala na jazdę samochodem, zatem trafia się bardzo rzadko. myślę, że potrwa to ze dwa tygodnie i później znów kołowrót. (Kwartalnik Nissana)

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: niekochana | Kochanie | samochody
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy