Jazda z włączonymi światłami w dzień. Czy to ma jeszcze sens?
Moich synów cały czas uczę, że jak jest jasno, to światła się nie świeci. Wpajam im zasadę: "Oszczędzaj energię, świeć przykładem", której kiedyś i mnie uczono. Ale co mam im odpowiedzieć na pytanie, po co w takim razie samochody jeżdżą w biały dzień, w pełnym słońcu, z włączonymi światłami? No właśnie... Posłuchajcie...
Tak się składa, że jestem chyba najlepiej widocznym kierowcą w Polsce. Zauważają mnie dosłownie wszyscy: policjanci, kierowcy innych samochodów, rowerzyści, nawet piesi. Wszyscy zwracają na mnie uwagę. Jak to osiągnąłem? To bardzo proste - nigdy nie włączam świateł w dzień. Efekt? Widzą mnie wszyscy i wszyscy zwracają na mnie uwagę. Wiem o tym, ponieważ wszystkie samochody, które mnie mijają, migają mi "długimi", przypominając o włączeniu świateł. To znaczy, że mimo wyłączonych świateł mnie widzą. Ba, nawet piesi, którzy z chodników charakterystycznym gestem palcami dają mi znać, że mam wyłączone światła.
Czy gdybym miał normalnie włączone światła, to ktoś w ogóle zwróciłby na mnie uwagę? Raczej wątpię. Mało tego - przyjaźnie migają mi światłami policjanci w radiowozach. Po początkowej nagonce na kierowców po wprowadzeniu tego przepisu jakoś chyba nie mają do niego serca i zamiast karać, wolą zachowywać się jak normalni kierowcy. Pewnie dlatego jeszcze nigdy nie zostałem za to ukarany.
Wszystkim, którzy chcą mi pomóc, serdecznie dziękuję, ale wasz trud jest daremny - jeżdżę bez świateł nie z powodu zapomnienia, lecz zasad. Dyskusja na temat sensowności jazdy w dzień z włączonymi światłami toczy się od bardzo dawna a ja zaliczam się do przeciwników tego rozwiązania. Byłem nim, nawet kiedy jeszcze nie wiedziałem, że istnieje stowarzyszenie kierowców, którzy myślą podobnie (Association of Drivers Against Daytime Running Lights). Zanim jednak poznałem ich argumentację, sam wymyśliłem kilka powodów, dla których moim zdaniem sensowność i skuteczność tego rozwiązania jest mocno nieoczywista.
Pierwsza kwestia jest bardzo prosta - nie zapalam lamp w domu w dzień i nie bardzo wiem, po co miałbym to robić. Nikt też nie wpadł na pomysł, żeby np. w dzień palić latarnie uliczne. Dlaczego miałbym więc włączać światła w samochodzie?
Tym bardziej, że światła mijania służą do tego, żeby oświetlać drogę przed samochodem i do tego celu zostały specjalnie skonstruowane, a nie po to, żeby inni nas dobrze widzieli. Są oczywiście samochody wyposażone w światła do jazdy dziennej, ale sądzę, że nadal mimo wszystko większość kierowców wykorzystuje do tego celu światła mijania. Ze światłami do jazdy dziennej też jest zresztą problem - bardzo często zapomina się, że po zmierzchu należy przełączyć się na światła mijania.
Kolejny argument usłyszałem od sprzedawcy... oświetlenia samochodowego, bodajże w Częstochowie. Fachowiec ten wyjawił mi, że programowo też jeździ w dzień z wyłączonymi reflektorami. Byłem bardzo zdziwiony, gdyż trochę przypominało mi to syndrom bosonogiego szewca. A on powiedział po prostu: "wie Pan, uważam, że jeśli ktoś nie jest w stanie dostrzec samochodu w dzień przy normalnym świetle, nawet bez włączonych świateł, to nie może prowadzić samochodu, ani nawet być samodzielnie uczestnikiem ruchu drogowego w jakiejkolwiek roli". Trafił w sedno.
Przeprowadzono badania, z których wynika, że samochody jadące z włączonymi światłami w dzień utrudniają widzenie innym uczestnikom ruchu, którzy oświetleni nie są. Co wcale nie polepsza ich bezpieczeństwa. I to jest właśnie moja druga refleksja - skoro samochód ma mieć włączone światła w dzień, bo rzekomo jest przez to bardziej widoczny, to czy również rowerzyści ci piesi też nie powinni być w dzień oświetleni? A drzewa i inne obiekty?
Według dostępnych badań najlepiej widoczne w każdych warunkach są auta srebrne, potem kolory jaskrawe (żółty, pomarańczowe i zielone), najgorzej widoczne są czarne, białe i zielone. To może należałoby wprowadzić przepis, że wszystkie samochody mają być srebrne albo przynajmniej pomarańczowe? Cóż, zgodnie z logiką miłośników świecenia w dzień - bezpieczeństwo ponad wszystko...
Władze wielu miast chcą wyrugować "kopcące" samochody. Ale jakoś nikt nie zwrócił uwagi na to, że można by zyskać czystsze powietrze po prostu wyłączając w dzień światła w samochodach. Ktoś powie, że przez światła wzrost spalania jest nieznaczny. Jednostkowo faktycznie - w dieslu podobno 0,1 litra na 100 km, więcej w benzynie i "gazie". Ale pamiętajmy o efekcie skali - te jednostkowo małe wartości trzeba przemnożyć przez miliony aut, które każdego dnia jeżdżą po naszych miastach. Niestety, ci co krzyczą: "czyste powietrze ponad wszystko", nie zauważają masy kompletnie niepotrzebnie spalonego paliwa i ton wyemitowanych spalin.
Nie nawołuję do łamania prawa. Ale nie znaczy to, że nie mamy zastanawiać się nad już wprowadzonymi przepisami, badać czy są sensowne, a jeśli okaże się, że nie - zmieniać je.
Patrząc tylko na Europę mamy pełny wachlarz rozwiązań prawnych, dotyczących obowiązku używania świateł mijania w dzień: od krajów, w których istnieje taki obowiązek, przez kraje, które zalecają, ale nie zmuszają do używania świateł w dzień, poprzez takie, które wprowadziły taki nakaz i się z tego wycofały, kończąc na takich, które wręcz tego zakazują. Wynika z tego, że są wątpliwości, czy to rozwiązanie poprawia nasze bezpieczeństwo. A czy bije nas po kieszeni i dodatkowo truje spalinami? Tu wątpliwości nie ma żadnych...
Tomasz Bodył