Grochola: Jestem wierna samochodom
Samochód przyszłości powinien mieć udogodnienie: jedną dobrą drogę w Polsce.
Na razie wystarczą dwie skrzynie biegów w potężnej, dwulitrowym, terenowym suzuki grand vitara, którą pisarka Katarzyna Grochola kocha wracać po wybojach do swego domu w Milanówku.
Katarzyna Grochola lubi dbać o swój samochód. - Głaszczę go - mówi pieszczotliwie pisarka, której ulubioną marką jest Suzuki. Jeździ terenową grand vitarą. - Nigdy mnie nie zawiodła, ruszyła nawet z trójki, jak było trzeba. Jeździ po błotach i wysokich krawężnikach. I po wodzie. Zapala przy minus trzydziestu czterech stopniach za pierwszych razem - chwali wehikuł.
Dlatego pisarka lubi dojeżdżać tym autem do swojego domu w Milanówku pod Warszawą: - Mój ulubiony odcinek drogi to droga do domu. Szczególnie ostatnie dwieście metrów w deszczu, po nieutwardzonej nawierzchni, bo tu znam każdą dziurę, wybój i wyrwę.
Pisarka lubi samochody: - Czuję się niezależna, kiedy prowadzę. Mogę skręcić, albo jechać prosto. Jako pasażer tramwaju nic nie mogę - tłumaczy. Pierwszy raz za kierownicą samochodu siedziała na plaży w Libii, gdzie jeździła nocą po piachu. A pierwszym samochodem było kupione pięć lat temu za dwa tysiące złotych dwudziestoośmioletnie renault 5. - Ten samochód jeździł sześć tygodni - mówi Katarzyna Grochola. Kiedy renault przestało jeździć, trzeba się było z nim pożegnać.
- Bardzo się do niego przywiązałam. Płakałam rzewnymi łzami, kiedy przyszedł kupiec odebrać mi je za tysiąc pięćset złotych. Nie jeździło, nie stać mnie było na naprawę, nie zamykały się w nim drzwi i nie domykało uchylne okienko, ale akt sprzedaży trwał ze dwie godziny. Musiałam wiedzieć, po co ten pan ją kupuje, czy ją będzie kochał i tak dalej. Kupiec zbierał stare samochody - mówi pisarka.
Później przesiadła się do żółtego usportowionego seata, który w końcu dała rodzinie: - Bo to było bardziej moralne.
- Suzuki będę jeździć całe życie. Jestem wierna samochodom - mówi Katarzyna Grochola. - Idealne auto powinno mieć mnie w środku - żartuje. Liczy się dla niej niezawodność: jej auta się nie psują, nie ma mowy choćby o przebitej oponie, a pojazd jest pod stałą i regularną opieką serwisu. Jak na czterdzieści parę lat życia trzy samochody to nie za dużo. Jednak jak na pięć lat posiadania samochodu, pisarka zmienia je dość często.
Najwyższa osiągnięta prędkość kosztowała ją osiem punktów karnych. Pisarka zwykle nie łamie przepisów, a zatrzymana przez policję błaga i płaci. - Raz w nocy musiałam dmuchać w balonik, byłam bardzo wesoła, choć całkowicie trzeźwa, ku zdziwieniu zatrzymujących mnie policjantów. Właśnie urodził mi się wnuczek, więc spędziłam urocze pół godziny pokazując jego zdjęcia - mówi Katarzyna Grochola.
Pisarka ma dobre zdanie o polskich kierowcach. - Lubię uprzejmość i miganie światłami awaryjnymi w podzięce. Zdarza jej się jednak gwałtownie uciekać na pobocze przed wyprzedzającymi się na trzeciego tirami. - Raz, nocą, strzeliłam w słup. To było dawno temu. Wyjechałam po córkę, wracała z Warszawy, bałam się i wzięłam do samochodu psa, dużego wilczura; rzucił mi się na kolana - mówi pisarka. Innym razem zimą pożyczyła od siostry samochód i wracała nim nocą w śnieżycy do domu.
- Była zima, zaczął padać niezwykle gęsty śnieg, ukosem, w ciągu paru minut zrobiło się całkiem biało, nie widać było ani jezdni, ani pobocza, nic kompletnie. Zapaliłam drogowe światła (taki był mój stan wiedzy o jeżdżeniu), co tylko spotęgowało klaustrofobię. Jechałam przechylona do przodu i prawie płakałam z rozpaczy, ponieważ w ogóle nie wiedziałam, gdzie jestem, dokąd jadę. Modliłam się tylko, żeby jechał ktoś, do kogo będę się mogła podczepić. I o wpół do trzeciej w nocy wyjechał z bocznej drogi duży czerwony miejski autobus, na którego czerwonych tylnych światłach jechałam piętnaście kilometrów. Potem skręcił gdzieś, a ja byłam prawie pod domem - wspomina pisarka jedną z motoryzacyjnych przygód.
Harald Kittel, fot. Krzysztof Jarczewski