Ekologiczny gaz tańszy niż LPG. Ale przed jazdą trzeba się narąbać!
Ceny paliw osiągają kolejne rekordy, a to oznacza, że do łask wracają "alternatywne", kryzysowe sposoby zasilania samochodów. Ostatnio, przy okazji szczytu COP26, sporo mówiło się np. o paliwach syntetycznych, które mogłyby przedłużyć byt silnika spalinowego. Innym "wojennym" pomysłem, który cyklicznie pojawia się przy okazji kolejnych kryzysów paliwowych, jest tankowanie samochodu... drewnem! Ściślej chodzi o popularny niegdyś holzgaz, czyli gaz drzewny.
Gaz drzewny z powodzeniem napędzał chociażby niemieckie ciężarówki w czasie II wojny światowej, gdy cała produkcja paliw przeznaczona była na potrzeby frontu. Już w latach trzydziestych ubiegłego wieku jazda na gazie drzewnym nie była niczym nowym. Jeszcze przed wojną po Warszawie poruszało się kilka zasilanych w ten sposób autobusów.
Pomysł nie jest więc nowy, ale - biorąc pod uwagę współczesne standardy - ma szereg poważnych wad. Jakich? Największą jest zasada działania samej "instalacji gazowej". Idea przypomina nieco współczesne auta zasilane ogniwami paliwowymi. Te nie magazynują przecież energii elektrycznej w akumulatorach lecz - w procesie utleniania wodoru na zimno - produkują ją na bieżąco.
Z holzgazem jest podobnie. W tym przypadku instalacja gazowa nie służy do jego magazynowania lecz bieżącej produkcji. Gaz wytwarzany jest w specjalnym generatorze w wyniku pyrolizy, czyli - inaczej - suchej destylacji.
Słowo "generator" brzmi skomplikowanie, ale w istocie jest to po prostu mobilna wersja znanej z bieszczadzkich krajobrazów "retorty", czyli pieca do wypalania węgla drzewnego. Upraszczając - mamy do czynienia z czymś na kształt kociołka - do którego wkładamy drewno - zawieszonego nad ogniskiem lub dolnym innym źródłem ciepła. Ponieważ we wnętrzu naszego kociołka (generatora) atmosfera jest uboga w tlen, mimo wysokiej temperatury, nie dochodzi do zapłonu drewna. Po osiągnięciu około 500 stopni Celsjusza następuje jednak pyroliza, czyli jego rozpad. Dokładnie w ten sposób pozyskuje się węgiel drzewny w Bieszczadach. Przy okazji powstaje jednak około 14-15 proc. mieszanki - w większości palnych - gazów zwanych właśnie gazem drzewnym. W przypadku bieszczadzkich retort trafia ona do atmosfery. W samochodzie można ją jednak wykorzystać do zasilania silnika. Co więcej - powstały przy okazji węgiel drzewny można przecież zużyć w palenisku, do podtrzymania temperatury samego kotła! Tanio i ekologicznie - zgodnie z naturą "zero waste"!
Jak już zauważyliście, technologia jest całkiem prosta, ale nie przez przypadek holzgaz wykorzystywany był w czasie II Wojny Światowej właśnie do napędu ciężarówek. Sama instalacja zajmuje sporo miejsca, a jazda z otwartym płomieniem na pace nie należy do najbezpieczniejszych. Nie oznacza to jednak, że na gaz ziemny nie jeździły również auta osobowe. Mercedes - w przypadku modelu 170VG z przełomu lat trzydziestych i czterdziestych ubiegłego wieku - deklarował, że auto zużywało średnio... 15 kg drewna (najlepiej bukowego) na 100 km! Patrząc z dzisiejszej perspektywy, otwartą pozostaje jednak kwestia użyteczności. W przeciwieństwie do wodorowej Toyoty Mirai nasza pokładowa wytwórnia - w tym przypadku gazu, a nie prądu - nie budzi się do życia po przekręceniu kluczyka. Najpierw trzeba przecież rozpalić ogień, przygotować generator i wytworzyć odpowiednią temperaturę. Przypomina to więc raczej uruchamianie parowozu, a nie samochodu osobowego. Pomijamy oczywiście samo przygotowanie "wkładu". Drewno - najlepiej liściaste - powinno być suche, chociaż - w ostateczności - użyć można innej materii organicznej, chociażby w postaci peletu czy siana.
W zasadzie tak, jeśli mówimy o samochodach z silnikiem benzynowym. Najlepiej na gazie drzewnym pracują proste - gaźnikowe - konstrukcje, gdzie rurę z gazem wystarczy wpiąć bezpośrednio w dolot.
Sam gaz musi jednak zostać odpowiednio oczyszczony i schłodzony (służą do tego filtry i odstojniki).
W przypadku nowszych silników problem stanowić będzie oczywiście elektronika. Holzgaz ma bardzo niską wartość opałową, stąd ECU otrzymywać będzie absurdalne informacje z szeregu czujników, od przepływomierza, na sondzie lambda kończąc. Teoretycznie nic nie stoi jednak na przeszkodzie, by "zagazować" w ten sposób Poloneza, "Dużego Fiata", Lublina czy Żuka! Niska wartość opałowa Holzgazu może jednak sprawiać duże problemy. Pamiętajmy, że gaz musi być podawany na bieżąco, a zwykle wydajność instalacji (co bezpośrednio wynika z jej rozmiarów) jest mała. W efekcie motor - jeśli w ogóle pracuje - robi to na ubogiej mieszance.
Podyktowany tym wzrost temperatury spalin w szybkim tempie potrafi "zabić" zawory, uszczelkę pod głowicą czy - w skrajnych przypadkach - wypalić dziurę w tłoku. Właśnie z tego względu na gazie drzewnym dobrze pracują tylko naprawdę archaiczne silniki, projektowane z myślą o pracy na wszystkim, co chociaż trochę przypomina benzynę (np. pojazdy wojskowe).
Obecnie gaz drzewny w motoryzacji traktowany jest jako archaiczna ciekawostka, ale technologia nie odeszła w zapomnienie. Na rynku kupić można np. generatory służące do ogrzewania kotłów grzewczych. Idea wykorzystania holzgazu odżywa też cyklicznie dzięki "prepersom", którzy budują najróżniejsze generatory, które wykorzystać można np. jako źródło zasilania dla agregatów prądotwórczych.