"Drogowe pociągi" z USA będą jeździły po Polsce. I zacznie się
25 metrów długości, nawet 60 ton "żywej wagi", kabiny z charakterystycznym "nosem"... Takie ogromne pojazdy widzieliśmy dotychczas głównie w amerykańskich filmach.
Niewykluczone, że wkrótce ujrzymy je również na naszych drogach, bowiem władze Unii Europejskiej, zazwyczaj skore jedynie do zaostrzania i ograniczania, w tym przypadku okazują zadziwiający liberalizm i zamierzają dopuścić podobne monstra (obecnie jeżdżące po Europie ciężarówki mogą mieć maksymalnie 18,7 m długości i ważyć nie więcej niż 40 ton) do ruchu na Starym Kontynencie.
Ostateczna decyzja jeszcze nie zapadła, a w dyskusji sięga się po argumenty natury ekonomicznej i ekologicznej, my jednak mamy wątpliwości innego rodzaju.
Przede wszystkim nasuwa się pytanie, jak obecność podobnych kolosów wpłynie na nawierzchnię naszych dróg. Co prawda Główna Dyrekcja Dróg Krajowych i Autostrad uspokaja, że katastrofy nie będzie, bo główne szlaki komunikacyjne w Polsce są przystosowane do dużych obciążeń, poza tym masa giganta rozłoży się na większą liczbę osi, zatem jednostkowy nacisk na jezdnię aż tak bardzo nie wzrośnie, lecz wydaje się, że to optymizm zdecydowanie na wyrost.
"Drogowe pociągi" nie będą przecież poruszały się wyłącznie po autostradach i nowoczesnych ekspresówkach. Już widzimy koleiny wyżłobione przez nie w rozmiękłym latem asfalcie dróg prowadzących do położonych na uboczu magazynów, baz, fabryk...
A drgania i hałas przy przejeździe przez pozbawione obwodnic miejscowości? A zatory, powstające, gdy gigantyczna ciężarówka zepsuje się i utknie gdzieś na wąskiej szosie?
Wydłużona, kryjąca silnik, przednia część kabiny skonstruowanego na amerykańską modłę trucka tworzy skuteczną strefę zgniotu, dlatego, zdaniem ekspertów, taki pojazd jest bezpieczniejszy dla jego kierowcy. Być może, pomyślmy jednak o losie ludzi podróżujących małym samochodem osobowym, który zderzy się z takim potworem, nawet przy minimalnej prędkości.
Wąskie, zatłoczone drogi w Polsce niewiele mają wspólnego z highway'ami w USA czy Australii. W naszych warunkach kierowanie gigantyczną ciężarówką będzie wymagało od szoferów szczególnych kwalifikacji i predyspozycji.
I nie chodzi tylko o umiejętność sprawnego pokonywania ciasnych skrzyżowań, rond o niewielkim promieniu, czy manewrowania na parkingach. Także o konieczność porzucenia marzeń o wyścigach na szosie.
Na autostradach Europy Zachodniej ciężarówki jadą bowiem grzecznie jedna za drugą, skrajnym prawym pasem. U nas nieustannie próbują się wyprzedzać, co utrudnia ruch i irytuje innych użytkowników dróg. Aż strach się bać, co by było, gdyby takim zwyczajom hołdowali również kierowcy supertrucków.
A wyobraźmy sobie, że to my, jadąc osobówką, spotykamy dwudziestopięciometrowej długości pojazd i usiłujemy go wyprzedzić. Na przykład na jednej z unowocześnionych przez GDDKiA dróg, usianych wysepkami i upstrzonych malunkami, wyłączającymi fragmenty jezdni z ruchu. Jak powiedziałby driver z Teksasu: mission impossible...
Podsumowując: gigantyczne ciężarówki być może ubarwiłyby drogowy krajobraz w Polsce, ale napsułyby też nam mnóstwo krwi.