Czechy. Ogromne straty spowodowane przez polskiego kierowcę

Chłop był bity, jest bity i będzie bity. To stare powiedzenie ukuto z myślą o ciężkim życiu rolników, ale można je także odnieść do losu kierowców naszych ciężarówek na drogach Europy. Jak wiadomo, rodzime firmy transportowe zdominowały unijny transport, za co rzekomo zostały znienawidzone przez konkurencję, a ich pracownicy są prześladowani przez zagraniczną policję, tamtejsze władze i media. Niestety, z dobiegających do kraju doniesień wynika jednak, że nie należą bynajmniej do niewiniątek.

W lipcu 2015 r. w czeskiej miejscowości Studenka polska ciężarówka pomimo włączonej sygnalizacji świetlnej wjechała na przejazd kolejowy i utknęła między opuszczonymi zaporami. Uderzyło w nią pędzące z prędkością 140 km/godz. pendolino. W wypadku zginęły trzy osoby, a 17 zostało rannych. Kierowca, który zdołał uciec z samochodu został skazany w Czechach na osiem i pół roku więzienia. Przed sądem tłumaczył się, że  nie zauważył czerwonego światła.

Najnowszy incydent, do którego doszło za naszą południową granicą z udziałem polskiego tirowca, nie miał na szczęście tragicznych skutków, jednak też odbił się szerokim echem w Czechach.

Reklama

W środę, 24 maja, kierowca zatrudniony w firmie transportowej z gminy Głogówek zignorował zakaz wjazdu na drodze krajowej, prowadzącej przez Przełęcz Czerwonohorską (Cervenohorské sedlo). Po chwili natknął się na ekipę remontową, która wylewała na jezdnię ostatnią warstwę asfaltu. Zaczął zawracać, jednak tak nieudolnie, że uderzył w barierkę oraz walec drogowy. Uszkodził również bok kabiny w swoim pojeździe oraz przedziurawił jeden z dwóch baków, z którego wyciekło całe paliwo, niszcząc świeżo położoną nawierzchnię i przedostając się do studzienek kanalizacyjnych. Tylko dzięki szybkiej interwencji strażaków nie dotarło do rzeki, z której piją wodę m.in. mieszkańcy Głuchołaz i Nysy.

Policja zatrzymała kontynuującego tak ekscytującą podróż 35-letniego kierowcę dopiero dziesięć kilometrów dalej. Został on od razu ukarany mandatem, ale na tym nie koniec sprawy. Ktoś będzie musiał przecież pokryć straty, oceniane na, bagatela, równowartość około 900 tys. zł.

Co ciekawe, sprawca całego zamieszania rozmawiał później ze swoim szefem, ale, ponoć nie wspomniał o zlekceważonym przez siebie znaku. Skarżył się natomiast, że brygada remontowa obrzuciła go kamieniami. "Myślałem, że skoro policja puściła kierowcę w dalszą drogę, to nic poważnego się nie stało. Pojazd może kontynuować jazdę na jednym baku paliwa" - stwierdził właściciel ciężarówki, cytowany przez "Nową Trybunę Opolską".

Jeżdżący po polskich drogach zagraniczni kierowcy też popełniają błędy, łamią przepisy i powodują wypadki, ale o tak spektakularnych ich wyczynach jakoś nie słychać. A może nie są one nagłaśniane?    

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama