Bezwypadkowy złom z zachodu

O samochodach przywiezionych do nas z Zachodu krążą legendy. Opinie są mocno podzielone, dyskusja trwa. Ogłoszenia aż huczą od sloganów: "sprowadzony z Niemiec, bezwypadkowy", "użytkowany przez starszą kobietą", "auto nigdy nie widziało blacharza" itd. Ile w tym prawdy?

Kliknij
KliknijINTERIA.PL

Postanowiliśmy przeprowadzić mały eksperyment. Zajrzeliśmy do losowo wybranego komisu...

Oczywiście, zdajemy sobie sprawę z tego, że wyniki naszej zakamuflowanej kontroli nie będą miarodajne. Nam pozwoliły jednak poszerzyć swoją wiedzę dotyczącą pojazdów, które w ostatnim czasie tłumnie napłynęły do Polski. Ograniczyliśmy się właściwie do powierzchownych oględzin aut. Żadnym z nich nie zdecydowaliśmy się wyjechać poza obszar komisowego placu, nie o to nam przecież chodziło.

Na wstępie wypada zaznaczyć, że punkt widzenia zawsze zależy od punktu siedzenia... Dla jednych kolizja z drzewem przy 60 km/h to "niewielka stłuczka", dla innych poważny dzwon.

Nasza opinia jest zdecydowanie bliższa tej drugiej, no ale do rzeczy...

Miejsce i nazwa komisu, do którego przyszło nam zawitać są nieistotne. Spędziliśmy w nim wystarczająco dużo czasu, by złapać katar, upaprać sobie garderobę i podumać nad stanem tego, co jeździ po naszych drogach. Wnioski nie były zbyt optymistyczne.

Niestety, określenie "złom z Zachodu" nie wzięło się znikąd... Na osiem oglądanych przez nas aut, co do "większych stłuczek" sześciu nie mieliśmy żadnych wątpliwości. Właściwie, na pierwsze trzy samochody aż żal było patrzeć. Fiat tipo, opel kadet i vw golf błagalnym wzrokiem prosiły się o kasację. Tego ostatniego wyceniono nawet na prawie 5 tys. zł. Doprawdy kiepski żart, biorąc pod uwagę sam wygląd. Wojskowe UAZ-y po 20 latach czynnej służby wykazują chyba mniejsze oznaki zmęczenia. No, ale nie mają na masce znaczka vw...

Kolejne trzy samochody "zrobione" były już dużo lepiej. Rover 200, audi a4 i fiat marea zachęcały do kupna. Ten ostatni przyjechał z Włoch i wzbudził w nas największe zaufanie. Malowany lewy przedni błotnik, drzwi kierowcy i nieoryginalny reflektor wskazywały na standardowe zużycie auta eksploatowanego przez fana pizzy...

Sympatycznie wyglądający rover szybko ostudził nasz zapał. Wystarczyło przyjrzeć się bliżej pokrywie bagażnika. Typowe najechanie na tył - dość sprawnie wyszpachlowana klapa, nowy zderzak, lampy i szyba. Teoretycznie niegroźnie, ale co kryje się pod prześlicznie pomalowanym zderzakiem, ciężko wyczuć. Belkę wymieniono czy wyklepano...? Oczywiście, można by przyjrzeć się bliżej podłodze bagażnika - nie mamy jednak na to czasu. Zresztą nieważne - szukamy auta, które nie widywało się z blacharzem raz w miesiącu.

Największym zaskoczeniem była jednak niebieska "aczwórka". 1,9 litrowy turbodiesel i ładny wygląd wywindowały cenę dziesięciolatka do 19 tys. zł. Sporo - może więc w końcu auto, w którym nie będzie się do czego przyczepić? Tak, to chyba jest to. Samochód oglądaliśmy bardzo dokładnie i przez długi okres czasu nie wzbudzał najmniejszych podejrzeń. Dobrze spasowane elementy, brak oznak ingerencji blacharskich (typu pozostałości nalotu ze szlifowanej szpachli itd.),

wszystkie szyby z jednego rocznika itd., itd... Gdy byliśmy już bliscy świętowania sukcesu, postanowiliśmy po raz ostatni "rzuci okiem" na dach samochodu. No i proszę - mamy cię! Dwa niewielkie (ale jednak) bąble zdradziły obecność rdzy. Tylko niby skąd się ona wzięła na ocynkowanym nadwoziu? Doszliśmy do wniosku, że możliwości jest kilka: doniczka z kwiatkiem spadająca z balkonu, gradobicie (mało prawdopodobne) lub dachowanie. W każdym razie czapki z głów przed blacharzem - musiał być prawdziwym mistrzem w swoim fachu.

Jak wspominaliśmy, w stosunku do dwóch z ośmiu samochodów mieliśmy wątpliwości co do ingerencji blacharskich. Co ciekawe, pierwszym z nich był wyceniony na 2700 zł polonez caro z przebiegiem 54 tys. km, drugim jedenastoletnia carina 2,0.l. Ten pierwszy pochodził, rzecz jasna, z polskiego salonu, toyota przyjechała do nas ze Szwajcarii najprawdopodobniej z uszkodzonym silnikiem.

Podsumowując naszą wycieczkę, z przykrością musimy stwierdzić, że w określeniu "pozachodni złom" jest sporo racji. Zwykły śmiertelnik, który samochodami interesuje się jedynie, gdy musi narażony jest na duże (by nie napisać śmiertelne) niebezpieczeństwo. Na szczęście, "samochód powypadkowy" nie oznacza wcale, że pojazd nie nadaje się do jazdy. Odpowiednio naprawiony, na pewno nie będzie stanowił zagrożenia na drodze. Sęk w tym, że spora liczba oferowanych do sprzedania pojazdów nigdy nie powinna być do takiej naprawy dopuszczona...

Na szczęście, wybór jest ogromny, więc nie ma sensu nastawiać się na konkretne auto. Pomocą służą fora internetowe i kluby zrzeszające użytkowników danej marki. Tam na pewno uda nam się uzyskać cenne wskazówki dotyczące oględzin interesującego nas modelu. I pamiętajcie, żeby się nie poddawać. Gdzieś tam, w gąszczu ofert czają się jeszcze prawdziwe rodzynki z oryginalną książką serwisową, niewielkim przebiegiem i dobrym wyposażeniem. Trzeba tylko do nich dotrzeć...

Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas