Bez znaków drogowych
Na pograniczu niemiecko-holenderskim jest miasto... bez znaków drogowych.
Odkąd je zdjęto, liczba wypadków zmniejszyła się tam o ponad 70%! Czy stawianie nowych znaków podnosi bezpieczeństwo na drodze?
W gęstwinie znaków
W Polsce często nie zdejmuje się nawet oznakowania pozostałe- go po zakończonych remontach. Policjanci, którzy w tym roku po raz pierwszy ruszyli na polskie drogi i skontrolowali znaki drogowe na ponad 200 tys. km ulic i szos, znaleźli aż 1,3 tys. nieaktualnych znaków. Nie dość, że to dezorientuje kierowców, to jeszcze powoduje - jak mówią fachowcy - "deprecjację oznakowania", czyli jego ignorowanie przez kierowców. Błędów - tych poważnych i tych mniej ważnych - było znacznie więcej, czyli 70 tysięcy - średnio jeden na 3 kilometry skontrolowanych dróg.
Łatwo postawić?
Teoretycznie przed taką sytuacją powinna chronić "Instrukcja o znakach drogowych" (załącznik do rozporządzenia Ministra Infra- struktury o "Znakach i sygnałach drogowych" z grudnia 2003 roku) regulująca, kiedy i jak można ustawić każdy znak. Według przepisów, np. ustawienie ograniczenia prędkości powinno być poprzedzone wykonywanymi przez przedstawicieli lokalnego zarządu dróg badaniami, jak szybko poruszają się auta w danym miejscu.
Praktyka ma się jednak nijak do przepisów. Za oznakowanie odpowiadają bowiem zarządcy poszczególnych dróg i nie ma nad nimi jednolitego nadzoru. Stosunkowo najlepiej jest na trasach krajowych, za które odpowiada jedna instytucja - Generalna Dyrekcja Dróg Krajowych i Autostrad, najgorzej na drogach lokalnych i w miastach, gdzie zarządy dróg podlegają bezpośrednio władzom lokalnym (burmistrzom, starostom i wojewodom).
Często zbyt gorliwie spełniają oni żądania mieszkańców, traktując samo ustawienie znaku jako swój sukces. "Jeśli w jakimś miejscu dojdzie do śmiertelnego wypadku, lokalne władze wcześniej czy później postawią na wszelki wypadek ograniczenie prędkości" - mówi Andrzej Grzegorczyk z Krajowej Rady Bezpieczeństwa Ruchu Drogowego.
Andrzej Grzegorczyk przywołuje przykład szkoły w podwarszawskim Sulejówku, gdzie zbudowano przejście dla pieszych z wysepką, sygnalizację świetlną i ustawiono aż 9 znaków drogowych, m.in. zbędne ograniczenie do 50 km/h (i tak obowiązuje na obszarze zabudo- wanym), a przecież już sama sygnalizacja świetlna zapewnia bezpieczeństwo przechodniom.
... pozbyć się trudniej
Na pytanie, czy nie udałoby się zdemontować niektórych znaków, przedstawiciele zarządów dróg reagują nerwowo, bo temat okazuje się drażliwy. "A jeśli zdejmiemy znak ograniczający prędkość i coś się w tym miejscu stanie, kto będzie odpowiedzialny?" - pyta przedstawiciel jednego z wojewódzkich zarządów dróg, który nie chce w tej sprawie wypowiedzieć się oficjalnie. Można odnieść wrażenie, że urzędnicy nie chcą podejmować decyzji, "bo będzie na nas".
Inflacja znaków
W rezultacie tego bałaganu liczba znaków przy naszych drogach rośnie. W dobrze ocenianej przez ekspertów od inżynierii ruchu Warszawie naliczyliśmy ich aż 76 na dwukilometrowym odcinku losowo wybranej ulicy. Na ile z nich kierowca jest w stanie odpowiednio zareagować?
Problem z nadmiarem znaków rozwiąże prawdopodobnie dopiero prawo unijne. Komisja Europejska przygotowuje dyrektywę o bezpiecznym zarządzaniu infrastrukturą drogową. Zgodnie z nią nie będzie można oddać do użytku żadnej nowej drogi, zanim nie zostanie przeprowadzona ocena organizacji ruchu pod kątem przejrzystości i bezpieczeństwa. Co jednak z obecnymi drogami?
Zdaniem KRBRD muszą wystarczyć coroczne przeglądy oznakowania przeprowadzane niezależnie od siebie przez policję i zarządców. Tylko w tym roku liczba nieprawidłowości w oznakowaniu, które znaleźli policjanci, wyniosła 70 tys., a zlikwidować je będzie trudno - z powodu braku planów i rozproszonej odpowiedzialności urzędników. Sami kierowcy nie są bez winy. "Nie znamy znaków, mamy trudności z ich interpretacją, a co gorsza, nie umiemy patrzeć na znaki selektywnie i poświęcać najwięcej uwagi tym najważniejszym, jak znaki nakazu czy zakazu" - uważa Waldemar Wierzbicki, ekspert w kwestii bezpieczeństwa ruchu drogowego.
Tekst: Leszek Kadelski, Martin Śliwa. Zdjęcia: Andrzej Bieńkowski, Archiwum (Motor)