Banalna stłuczka. Sprawca nie ma dokumentów...
Dzięki postępującej cyfryzacji życia społecznego kierowcy nie muszą już wozić ze sobą dowodu rejestracyjnego i poświadczenia opłacenia ubezpieczenia OC pojazdu. To dobre rozwiązanie. Pomaga roztargnionym i chroni przed mandatem za "niemanie" dokumentów. Niezbyt dolegliwym, bo wynoszącym 50 zł za sztukę, ale mimo wszystko mandatem. Zresztą często gorsze od samej kary były stres i dodatkowa fatyga - za kierownicą siedzi mąż, ale papiery wozu zostały w torebce żony, więc dzwoni, prosząc o jak najszybsze ich dostarczenie w miejsce, gdzie został zatrzymany do kontroli. Teraz policja może sprawdzić wszelkie informacje na temat auta zdalnie, w systemie CEPiK. Wkrótce uzyska dostęp do większej bazy danych, co uwolni zmotoryzowanych od konieczności okazywania również prawa jazdy. Nowe przepisy, które wejdą w życie za trzy miesiące, niosą jednak ze sobą pewne niebezpieczeństwo...
Wyobraźmy sobie banalną stłuczkę. Sprawca kolizji nie ma przy sobie żadnych dokumentów, bo przecież mieć ich już nie musi. Jak się przed nami wylegitymuje i uwiarygodni w celu spisania oświadczenia dla firmy ubezpieczeniowej? Pół biedy, jeśli ma przy sobie smartfon z dostępem do Internetu i zainstalowaną aplikacją mObywatel oraz dysponuje tzw. profilem zaufanym, stanowiącym przepustkę do danych zapisanych na rządowych serwerach. Obecnie znajdziemy tam m.in dowód osobisty oraz, w kategorii mPojazd, wyczerpujące informacje o posiadanym pojeździe: marka, model, numer rejestracyjny, ubezpieczenie, data badania technicznego, karta pojazdu itp. Można się domyślać, że niebawem do tego zestawu dołączy także prawo jazdy...
Nerwy związane z niemiłą sytuacją i drogowe realia mogą przysporzyć trochę kłopotów z zalogowaniem się do systemu, ale w końcu jakoś uda się dogadać. Gorzej, jeżeli mamy do czynienia z osobą nieobeznaną z nowoczesnymi technologiami informatycznymi. Wówczas nie pozostanie nic innego, jak wezwać na miejsce zdarzenia policję, która sprawdzi dane uczestników kolizji i spisze stosowny protokół. Niestety, jak wiadomo taka "usługa" zawsze kończy się mandatem dla winowajcy. Znacznie wyższym niż wspomniane 50 zł.
Dodajmy, że nieograniczony dostęp do dokumentów kierowców będą miały wyłącznie służby. Osoba postronna do cudzych papierów bez zgody ich właściciela nie zajrzy. Co prawda prawo pozwala uzyskać niektóre informacje z centralnej ewidencji kierowców, ale procedura jest skomplikowana. Trzeba przygotować i wysłać odpowiedni wniosek, zawierający m.in. "wiarygodnie uzasadnioną potrzebę uzyskania danych" i wyjaśnienie, do jakich celów chcemy je wykorzystać, ponadto należy wnieść stosowną opłatę. Mało tego: "Wszystkie kopie dokumentów urzędowych muszą być potwierdzone za zgodność z oryginałem przez notariusza lub występującego w sprawie pełnomocnika strony będącego adwokatem, radcą prawnym, rzecznikiem patentowym lub doradcą podatkowym."
Lista wymogów stawianych wnioskodawcy jest zresztą jeszcze dłuższa. Dlatego, biorąc to wszystko pod uwagę, nawet po zmianie przepisów bezpieczniej będzie, również we własnym interesie, zawsze wozić ze sobą prawo jazdy w jego fizycznej postaci. W końcu to tylko kawałek zafoliowanego papieru...