9 lat temu zginęło 13 młodych ludzi. Winni wciąż bez kary
Nie zapadnie we wrześniu wyrok w procesie związanym z wypadkiem autokaru z licealistami k. Jeżewa (Podlaskie), w którym prawie 9 lat temu zginęło 13 osób. Po mowach końcowych sąd zdecydował bowiem o konieczności wznowienia przewodu sądowego.
Wcześniej prokuratura zażądała dla oskarżonych małżonków Z. - właścicieli biura turystycznego, z którego wynajmowany był autokar - kar łącznych 2 i 3 lat więzienia oraz po kilkadziesiąt tys. zł grzywny. Chciała też orzeczenia wobec oskarżonych czasowych zakazów prowadzenia działalności gospodarczej, polegającej na organizacji wycieczek turystycznych i przewozu osób.
Obrońcy chcieli uniewinnienia ich klientów, a także oddalenia powództw cywilnych rodzin sześciu ofiar wypadku.
Po wysłuchaniu w poniedziałek wystąpień stron Sąd Rejonowy w Białymstoku nie wyznaczył jednak terminu publikacji wyroku a zdecydował o konieczności wznowienia przewodu sądowego. Uzasadnił to przede wszystkim tym, że chce rozważyć - zaproponowane w swoim wystąpieniu przez prokurator - zmiany w kwalifikacji prawnej niektórych czynów.
W tej sytuacji termin kolejnej rozprawy wyznaczył na koniec października.
Prokuratura zarzuca oskarżonym szereg nieprawidłowości dotyczących rozliczania czasu pracy kierowców oraz zgłaszania ich zarobków do ZUS. Oskarżyła ich także o sprowadzenie bezpośredniego niebezpieczeństwa katastrofy drogowej poprzez dopuszczenie do pracy kierowców, którzy z powodów zdrowotnych nie powinni mieć uprawnień zawodowych do prowadzenia autokarów i ciężarówek.
W śledztwie okazało się bowiem, że kierujący autokarem miał padaczkę, a jego zmiennik chorował na cukrzycę.
Wypadek, który okazał się najpoważniejszą katastrofą drogową w regionie, miał miejsce 30 września 2005 roku na trasie Białystok-Warszawa. W zderzeniu autokaru z ciężarową lawetą zginęło dziesięcioro uczniów - białostockich maturzystów jadących do Częstochowy, dwaj kierowcy autokaru (prowadzący pojazd i jego zmiennik) oraz kierowca lawety; 42 osoby zostały ranne.
Do wypadku doszło na pasie ruchu lawety, w czasie ryzykownego manewru wyprzedzania podjętego przez kierowcę autokaru. Do końca nie udało się przesądzić, czy było to jedynie lekkomyślne zachowanie kierowcy, czy też może, w momencie wyprzedzania, miał on atak epilepsji i nie panował nad autokarem.
Choć w zakresie zarzutów, trwający piąty rok proces, dotyczy właścicieli biura turystycznego, sąd próbuje też w tym postępowaniu jednoznacznie ustalić przebieg i okoliczności tragedii, w tym również związek między chorobą kierowcy autokaru a wypadkiem. Dlatego zbierane w procesie dowody dotyczyły też np. zależności między stanem zdrowia kierowców a ich zdolnością do pracy.
Prokurator Izabela Bohdziewicz z Prokuratury Apelacyjnej w Białymstoku w swym wystąpieniu końcowym oceniła, że "istnieje znaczne prawdopodobieństwo", iż przyczyną zachowania kierowcy był napad padaczkowy, który miałby nastąpić - w związku ze stresogenną sytuacją - w trakcie manewru wyprzedzania. Przywoływała opinie biegłych i zeznania świadków.
Odnosząc się do zarzutów mówiła m.in., że najpoważniejszym uchybieniem właścicieli biura było "dopuszczenie do pracy chorych kierowców", bez skierowania ich na badania wstępne przed podpisaniem umów o pracę.
Oskarżyciele posiłkowi, którymi są rodzice niektórych ofiar katastrofy, poparli wnioski prokuratury.
Obrońcy chcieli uniewinnienia ich klientów. Argumentowali, że nie ma związku między działaniami oskarżonych jako właścicieli biura turystycznego a tym, co wydarzyło się na drodze. Mówili też, że nie ma jednoznacznych dowodów, iż kierowca miał w czasie manewru wyprzedzania atak padaczki a właściciele biura nie mieli żadnych podejrzeń i informacji o chorobach kierowców, bo ci je ukrywali i posługiwali się dokumentami kwalifikacji, zaświadczającymi ich zdolność do pracy.
We wrześniu 2009 r. prawomocnie zakończył się pierwszy proces związany z tym wypadkiem. Dotyczył m.in. lekarki, która wydała kierowcy autokaru zgodę na wykonywanie zawodu. Kobieta broniła się argumentem, że mężczyzna ukrywał, iż ma epilepsję, ale została skazana na karę więzienia w zawieszeniu i czasowy zakaz wykonywania zawodu. Sąd przyjął jednak, że między jej zaniedbaniami a wypadkiem nie ma związku przyczynowo-skutkowego.