Jaki stosunek mają policjanci do przepisów? Sami wiecie...

"Medice, cura te ipsum"... "Lekarzu, ulecz się sam" mawiali starożytni Rzymianie. Powyższe słowa zawsze przychodzą mi do głowy, kiedy jakiś policjant, strażnik miejski lub inny inspektor ruchu drogowego po raz kolejny ciska gromy na piratów drogowych. Posłuchajcie...

Policjantów, strażników miejskich, inspektorów ruchu drogowego obowiązują te same przepisy ruchu drogowego, co nas. I postępują oni dokładnie tak samo, jak my. Ani lepiej, ani gorzej. Mają te same przywary, wady, nawyki, co przeciętny kierowca w Polsce. Mają też identyczne problemy i radzą sobie z nimi tak samo, jak wszyscy: ignorując, naginając przepisy ruchu drogowego lub po prostu je łamiąc. I to zarówno na służbie, jak i po godzinach pracy.

A czasy mamy takie, że każdy radiowóz w każdej chwili wystawiony jest na widok setek aparatów fotograficznych i kamer, w komórce albo za przednią szybą, które co jakiś czas coś ciekawego zarejestrują. Typowego dla przeciętnego polskiego kierowcy, ale karygodnego, jeśli rzecz dotyczy stróży prawa.

Reklama

Oto inspektor Michał Domaradzki, szef policji warszawskiej, został złapany przez fotoradar, gdy jechał zbyt szybko. Być może nie zwolnił przed nim dlatego, że był zajęty rozmową przez telefon bez zestawu głośnomówiącego. Pan komendant mandat za przekroczenie prędkości przyjął, choć zaprzeczał, że rozmawiał przez telefon.

Oczywiście od razu przypomina mi się, co mówią dyżurni policyjni komentatorzy ruchu drogowego o niebezpieczeństwie rozmów przez telefon komórkowy i o nadmiernej prędkości jako najczęstszej przyczyny wypadków drogowych. Dlaczego nie powiedzieli tego swojemu komendantowi? Krępowali się? A może mówili, tylko nie posłuchał? To może dlatego zrobili kampanię "10 mniej ratuje życie. Zwolnij" i jest to po prostu taka aluzja?

Może warto dla słynnej warszawskiej policjantki nakręcić klip "Nie przejeżdżaj pieszych na przejściu"? O przypadkach takich jak ten z Trzebnicy, kiedy policjantka jeździła samochodem bez uprawnień nie ma nawet co wspominać. Może akcja "Kierowco, zrób prawo jazdy"?

Powiem wam, co mnie ostatnio niezwykle poruszyło, a są to przykłady z mojego własnego podwórka. Otóż lokalne media opisywały niedawno, jak to lubelscy strażnicy miejscy stoczyli heroiczną walkę z kierowcami, którzy nieprawidłowo parkowali przy Dziecięcym Szpitalu Klinicznym przy ul. Chodźki w Lublinie. Walka miała kilka etapów. Najpierw strażnicy cierpliwie upominali, a gdy to nie pomogło, zaczęli wystawiać mandaty, co wreszcie krnąbrnych kierowców nauczyło rozumu. Rzecz w tym, że najważniejsze zdanie w tekście dziennikarza lokalnej "Gazety Wyborczej" znalazło się na końcu i nie znalazło dalszego rozwinięcia: "budowy nowych miejsc parkingowych nie ma w planach..." A to jest przecież sedno problemu!

Identyczna sytuacja panuje pod innym lubelskim szpitalem - Centrum Onkologii Ziemi Lubelskiej. Tak się składa, że oba te miejsca znam z autopsji, z powodu wcale nie najweselszych okoliczności, pewnie jak większość ludzi odwiedzających wspomniane. Pod COZL dostałem mandat, ponieważ zdaniem strażniczki miejskiej zaparkowałem w odległości mniejszej niż 10 metrów od przejścia dla pieszych. Czy tak rzeczywiście było, trudno powiedzieć, bo na moje pytanie "Jeśli było mniej niż 10 metrów, to ile dokładnie?" strażniczka odpowiedziała, że nie wie i nie musi wiedzieć, bo nie ma obowiązku nosić miarki.

Nie to jest jednak najważniejsze. Zarówno pod szpitalem dziecięcym, jak i pod "Onkologią" po prostu nie ma gdzie zaparkować! A zjeżdżają tam pacjenci z całego regionu z rodzinami i oczywiście gdzieś się muszą zatrzymać. Z powodu braku miejsc parkingowych zostawiają samochody, gdzie popadnie, a strażnicy miejscy urządzają sobie wtedy żniwa. Wykorzystują fakt, że jeśli ktoś jest z Lubartowa czy jakiegoś innego Parczewa, to raczej nie będzie się włóczył po lubelskich sądach o 100 zł, tylko bez szemrania zapłaci.

Próbowałem im uświadomić, że jeśli ktoś przyjeżdża do szpitala to raczej nie na imprezę czy piknik, tylko w stanie wyższej konieczności i w pełni zrozumiałe jest dla mnie to, że trzeba zatrzymać się jak najbliżej wejścia do tych placówek. Karanie za  parkowanie w pobliżu szpitali pozbawionych miejsc parkingowych jest po prostu obrzydliwe. Nie potrafię zrozumieć, jakiemu dobru ma służyć, oprócz łatania miejskiego budżetu.

Sukcesy strażników miejskich wobec zwykłych kierowców wokół szpitali mają się nijak do braku skuteczności wobec kierowców-policjantów, którzy robią dokładnie to samo...

Oto w samym centrum Lublina, przy ulicy Okopowej, pod komisariatem policji oraz budynkiem prokuratury od zawsze nie było jak przejść chodnikiem, bo jest on permanentnie zastawiony przez radiowozy. Oczywiście miejscowa straż miejska, tak dzielnie poczynająca sobie pod szpitalami, tutaj jakoś kompletnie ślepnie i nieprawidłowe parkowanie zupełnie jej nie przeszkadza. Sprawą zajęła się lokalna prasa, na potrzeby której policja wyjaśniła, że: "Zgodnie z umieszczonym oznakowaniem funkcjonariusze mogą parkować na chodniku przy komisariacie I policji. Jak każdy kierujący [funkcjonariusze - red.], są zobligowani do zachowania 1,5 m szerokości chodnika. W tym konkretnym przypadku policjant został już pouczony".

Widzicie jaką surową karę poniósł? Został pouczony. I to "już". Mam w związku z tym kilka refleksji: po pierwsze, ja jako kierowca nigdy pouczony nie zostałem, tylko jestem od razu karany,  po drugie jestem strasznie ciekaw, jak to pouczenie wyglądało (stawiam na coś takiego:"Weź, k..., uważaj, jak tam,, k..., chłopie stajesz, bo, k..., pismaki się czepiają"), a po trzecie chodnik jest tam zastawiony od dawien dawna, a policja zainteresowała się tym raptem raz.

Nie ukrywam, że od dawna jestem wielkim fanem fejsbukowej akcji "sfotografuj policjanta", gdzie odnotowuje się przypadki ewidentnego łamania przepisów drogowych przez mundurowych. Na własną rękę i w lokalnej skali próbuję robić to samo. Początkowo podsyłałem zdjęcia odpowiednim władzom, ale wobec ich zupełnego braku zainteresowania przestałem się fatygować.

Oto  jakiś czas temu wysłałem zdjęcie radiowozu zaparkowanego wprost na przejściu dla pieszych w pobliżu komisariatu, które zresztą ukazało się w lokalnej prasie. Okazało się, że funkcjonariusze "przeprowadzali interwencję związaną z doprowadzeniem agresywnego nietrzeźwego mężczyzny". Jakoś, szczerze mówiąc, ta interwencja umknęła mojej uwadze, ale wypada policji wierzyć na słowo, prawda?

Kiedyś w Warszawie sfilmowałem radiowóz jadący bez włączonych świateł mijania. Dla zwykłego kierowcy oznacza to mandat i punkty karne. Tutaj oczywiście tak się nie stało, mimo, że filmik przesłałem na policję i nawet zostałem przesłuchany, wskazałem precyzyjnie czas i miejsce, a policja podjęła prężne działania na szeroką skalę, kierowcy radiowozu nie tylko nie ukarano, ale nawet nie udało się go ustalić. Okazało się, że policja nie wie, co się dzieje z jej radiowozami, gdzie i kiedy jeżdżą, ani kto nimi kieruje.

Niedawno dowiedziałem się, dlaczego tak się dzieje. Oto zauważyłem nieoznakowany radiowóz zaparkowany w centrum Lublina tuż przy przejściu dla pieszych z nudzącymi się funkcjonariuszami w środku. Najpierw zrobiłem telefonem komórkowym foty, a następnie podszedłem i zapytałem uprzejmie: "Panie kierowco, czy aby na pewno powinien Pan tu parkować?". Usłyszałem, że nie. W takim razie zapytałem, czy jest Pan, "Panie kierowco",  świadomy, że łamie prawo. Odpowiedział, że tak, ale - uwaga - jemu wolno, bo jest z policji.

Teraz ciekawostka: w tym miejscu znajduje się parking płatny, położony w odległości mniejszej niż 10 metrów od przejścia dla pieszych. Pytanie do znawców przepisów ruchu drogowego: można wtedy parkować czy nie? Pytam nie bez kozery, bo znany mi jest przypadek, kiedy ktoś zapłacił mandat za to, że zostawił samochód na parkingu płatnym, nie za to, że nie miał biletu parkingowego, ale właśnie za to, że parking a więc i samochód stał w odległości mniejszej niż 10 metrów o przejścia. Pytałem paru policjantów, ale nie byli w stanie rozstrzygnąć, czy mandat ten był uzasadniony czy nie.

Innym razem zrobiłem zdjęcia na lubelskim dworcu PKS na Podzamczu, kiedy znak “zakaz zatrzymywania się" w żaden sposób nie przeszkodził policjantom w zatrzymaniu się na pogawędkę ze swoimi kolegami z patrolu pieszego. Postali, pożartowali, pośmiali się i pojechali dalej. Trwało to dość długo, wystarczająco, żebym mógł zorientować się w sytuacji i wybrać najlepsze miejsce do zrobienia zdjęć...

Jakiś czas później zauważyłem (i zrobiłem zdjęcie) radiowozu parkującego rano na środku chodnika wprost przed blokiem. Oczywiście mogło to być związane z "przeprowadzaniem interwencji związanej z agresywnym nietrzeźwego mężczyzną", ale równie dobrze policjant mógł wpaść do domu po drugie śniadanie. Ja nigdy nie odważyłbym się tak zostawić samochodu, gdyż w takich wypadkach straż miejska wyrasta zawsze jak spod ziemi i oczywiście okazuje się, że jest to najgorsze na świecie wykroczenie drogowe. I wiecie co? Nawet już nikogo o tym nie informowałem...

Jaki stosunek mają policjanci do przepisów obrazuje bardzo dobrze stara, ale prawdziwa historia z 2009 roku, kiedy okazało się, że ponad 70 należących do funkcjonariuszy prywatnych samochodów, parkujących pod komendą policji w Lublinie, nie ma obowiązkowych naklejek z numerem rejestracyjnym na przednich szybach. Służą one między innymi do identyfikacji pojazdów zarejestrowanych przez fotoradary...

Oczywiście strażnicy miejscy też mają swoje za uszami. Kiedyś udało mi się zrobić zdjęcie radiowozu na pętli autobusowej, gdzie był zakaz wjazdu dla pojazdów innych niż autobusy. Na widok mojego zainteresowania strażnik miejski wrócił do samochodu i włączył “koguta". I już...

A widzieliście kiedyś, żeby radiowóz jechał po mieście 50 km/godz.? Ok, jeśli policjanci patrolują osiedle to tak, ale jak przemieszczają się z miejsca na miejsce, to raczej nie zawracają sobie głowy ograniczeniami prędkości. Pytanie, czy postępują tak samo jadąc samochodami prywatnymi należy do retorycznych.

Pamiętam, jak zostałem kiedyś złapany na radar w środku lasu niedaleko Warszawy, gdzie kompletnie bez sensu było ograniczenie do 50 km/godz. To znaczy droga zupełnie nie nadawała się do jazdy, ale zamiast ją wyremontować postawiono, ograniczenie prędkości. Zapytałem policjanta, czy on też prywatnie jeździ tu maksymalnie 50 km/godz. W odpowiedzi uśmiał się jak norka.

Jedyna różnica między kierowcą cywilem a tym w mundurze jest taka, że ten drugi stoi na straży prawa i powinien być świętszy od papieża. Natomiast faktyczna różnica jest taka, że mundurowi łamią przepisy z cudownym poczuciem bezkarności. Są w pełni świadomi tego, że nikt palcem w bucie nie ruszy, żeby się tym zająć. Bo niby kto miałby to robić: straż miejska, która woli z policją nie zadzierać? Policjanci, którzy mieliby ścigać swoich kolegów? Coś zaczyna się dziać dopiero wtedy, gdy przypadkowy świadek  zarejestruje popełnione przez policjanta wykroczenie i sprawa zostanie nagłośniona przez media. Wtedy nie da się jej zamieść pod dywan...

Tomasz Bodył

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy