5 lat walczyli o światła. Aż wreszcie zginął 2,5-letni Kubuś...

Pamiętacie jeszcze wypadek, w którym zginął 2,5-letni chłopczyk na przejściu dla pieszych przy al. KEN w Warszawie? Zabił go na początku czerwca 70-letni kierowca volvo. Przez chwilę było o tym głośno w mediach, ale zaraz potem wszyscy zajęli się wyczynami "Froga" w jego białym BMW M3.

"Frog" akurat nikomu krzywdy nie zrobił, chociaż oczywiście mógł. Myśląc o bezpieczeństwie na naszych drogach nie mogę pozbyć się takiego właśnie zestawienia: stateczny 70-latek i pirat drogowy. Volvo - synonim bezpieczeństwa i BMW M3 - auto dla wyczynowców (pseudowyczynowców?). Tylko że sprawcą tragedii był ów starszy mężczyzna w volvo, a nie "furiat drogowy" w BMW M3. Posłuchajcie...

Niedługo po zdarzeniach, o których piszę wyżej, również przy al. KEN zginęła 62-letnia kobieta przejechana przez Dariusza K. Potem pewien młody człowiek zmasakrował  przypadkowe osoby na sopockim molo. Dorzucę tu jeszcze neverending story Izabelli Ch., która wsławiła się zaparkowaniem mercedesa w przejściu podziemnym w samym centrum Warszawy.

Reklama

Wszystkie te historie przebiegały według pewnego schematu: wypadek drogowy, wzburzenie opinii publicznej, przez chwilę zgiełk w mediach, a potem cisza... I wszystko zostaje po staremu, jakby w oczekiwaniu na następną tragedię, która pewnie wcześniej czy później nastąpi. Do tego absolutna bezradność państwa oraz brak pomysłu na to, jak zapobiec podobnym zdarzeniom w przyszłości.

Trudno ważyć tragedie, ale mnie najbardziej poruszyła śmierć Kubusia przy al. KEN. Jak można było jej zapobiec?

Rozwiązanie było banalnie proste: sygnalizacja świetlna!. I to wcale nie było tak, że zginęło dziecko i ktoś stwierdził: "Aha, przydałaby się sygnalizacja świetlna". Ludzie walczyli o nią przynajmniej od 5 lat! Co zrobili ci wszyscy specjaliści od bezpieczeństwa ruchu drogowego, którzy potem gardłowali na temat "Froga"? Nic.

Kolejne pytanie: co zmieniło się na wspomnianym skrzyżowaniu po wypadku? Odpowiedź jak wyżej: nic! Świateł jak nie było, tak nie ma. Podobno mają się pojawić do końca roku, choć wcześniej planowano wykonanie w tym terminie dopiero ich projektu. Ale za tym "przyspieszeniem", o czym wszyscy wstydliwie milczą, kryje się właśnie śmierć dziecka.

Jak się dowiaduję, podobnych miejsc, gdzie już powinna powstać sygnalizacja, jest obecnie w Warszawie 60. Słownie: sześćdziesiąt! Światła powstaną tu, nie będzie ich gdzie indziej. Jak "gdzie indziej" dojdzie do wypadku, to pewnie tam "przyspieszą" i sygnalizacja powstanie wcześniej.

Oczywiście, same światła nie załatwiają jeszcze problemu. Dariusz K. zabił kobietę na tej samej ulicy, ale w miejscu, gdzie sygnalizacja była. Przy czym smutna prawda jest taka, że gdyby wypadku nie spowodował "celebryta", mało kto by się nim zainteresował. Osoba sprawcy sprawiła, że stał się "TEMATEM".

Co zrobiono? Ustawiono fotoradar, który - jak donoszą media - w ciągu kilku godzin udokumentował ponad 50 wykroczeń, a w dwa dni zrobił na al. KEN 100 zdjęć kierowców przekraczających prędkość. Straż miejska zapowiedziała, że kontrole w tym miejscu będą prowadzone "do odwołania". Czyli do kiedy?

Jakie muszą zajść warunki, żeby te kontrole odwołać? Piesi przestaną przechodzić przez ulicę, a samochody po niej jeździć? Straż miejska nabierze pewności, że już nigdy nie dojdzie do wypadku w tym miejscu? Znudzi się jej? Jak rozumiem, fotoradar ma zapobiegać  wypadkom. A ponieważ nikt nie może zagwarantować, że do wypadku nie dojdzie, więc moim zdaniem nigdy nie zajdzie taka sytuacja, która usprawiedliwiałaby rezygnację z kontroli.

Po wypadku na sopockim "Monciaku" władze miasta zapowiedziały wzmocnienie patroli o 10 strażników miejskich. Co oni będą w stanie zrobić, jeśli znajdzie się naśladowca Michała L.? Zrobią żywą tarczę ze swoich ciał? W jaki sposób 10 dodatkowych strażników może skutecznie zapobiec wjechaniu samochodu na molo? Moim zdaniem - w żaden. Nawet gdyby było ich 50.

Ale coś się wydarzyło, coś należy zrobić albo przynajmniej obiecać, że coś się zrobi. Co prawda sensu to nie ma za grosz, ale przynajmniej jest wrażenie, że coś zrobiliśmy...Właściwie - chcemy zrobić...

I tu znowu pojawia się "Frog" i jego bmw. W porównaniu z wieloma ludźmi, o których wcześniej pisałem, czyli statecznym 70-latkiem w volvo, Dariuszem K. czy Michałem L., jest niewinny jak osesek. Na skutek jego wyczynów nikomu nie stała się krzywda.

Żeby była jasność: nie bronię "Froga" - ani mi on brat ani swat. Mamy do czynienia z misiem, który ostro i niebezpiecznie jeździ dla fanu i swoistej mołojeckiej sławy. A w jej zdobyciu wszyscy usilnie mu pomagają: policja, prokuratorzy, politycy, media i tzw. eksperci.

Nawet sam premier postanowił zrobić "Frogowi" dobrze, poświęcając mu kilka słów, co oczywiście rangę wyczynów "Froga" znacznie podniosło. Donald Tusk w jednej ze swoich wypowiedzi nazwał go mianowicie "furiatem drogowym". Na pewno czegoś takiego nie powiedziałby o 70-letnim kierowcy volvo, nawet jeśli ten zabił chłopca. Bo 70-letni mężczyzna z volvo z definicji nie może być piratem drogowym. Śmierci 2,5-letniego chłopca premier nie poświęcił choćby pół słowa...

Co miał Donald Tusk do powiedzenia w sprawie 23 osób poszkodowanych na molo w Sopocie? Nie znalazłem na ten temat żadnej jego wypowiedzi. W sprawie 63-letniej pani Ewy, zabitej przez Dariusza K.? Również nic. Za to o "Frogu" - jak najbardziej, "Frog" sobie zasłużył.

Znacie inny kraj, którego premier osobiście zajmuje się wyczynami jakiegoś pirata drogowego? Nie? Ja też o takim nie słyszałem.

Niestety, jest tak, że w Polsce władze nie mają żadnego  sensownego pomysłu na poprawienie bezpieczeństwa drogowego. Jedyne, co potrafi policja, to organizowanie "akcji". "Trzeźwy poranek", "Znicz", "Pasy", "Prędkość" etc.

Policja kocha trąbić o nich w mediach. Inna sprawa, że mówiąc o bezpieczeństwie na drogach wszystko redukuje do problemu pijanych kierowców. O innych elementach wpływających na nasze, kierowców i pieszych, bezpieczeństwo ma raczej mało do powiedzenia i umyka to jej uwadze. A przecież poza Izabellą Ch. nikt z przywołanego wyżej towarzystwa po pijaku nie jechał.

"Frog" oczywiście ani nie był pierwszy, ani tym bardziej - podejrzewam - ostatni. We wrześniu ub. roku media przez chwilę interesowały się 37-letnim motocyklistą, który urządzał sobie rajdy po ul. Puławskiej w Warszawie, tam, gdzie znajduje się Komenda Główna Policji. Nie słyszałem, by ustalono jego tożsamość i go ukarano.

Niektórzy pamiętają, że na tejże samej Puławskiej na początku 2008 r. z olbrzymią prędkością i tragicznym skutkiem testowane było ferrari...

Jakie policja wyciągnęła z tego wnioski i jakie podjęła działania, żeby podobnym zdarzeniom zapobiec? Raczej żadne. Dowód? Historia Izabelli Ch. która wjechała mercedesem w przejście podziemne, w samym sercu Warszawy.

O ile wiem, czterokrotnie złapana na jeździe po pijanemu dotychczas nie została ani razu prawomocnie skazana za swoje wyczyny. Policja oczywiście, jak zwykle, twierdzi, że zrobiła wszystko, co do niej należy, przy czym warto zapytać: za pierwszym, drugim, trzecim czy czwartym razem? Oczywiście i sam premier pochylił się nad tym zdarzeniem, wypowiadając Bardzo Ważne Słowa. Pamiętacie zapowiedź montowania alkomatów w samochodach? No właśnie...

Tak na marginesie: ponieważ osobiście zajmowałem się sprawą Izabelli Ch., dziewczyny z wioski pod Radomiem, której kariera finansowa nadal mnie zdumiewa, obkolędowałem policję, prokuraturę, sąd, Ministerstwo Sprawiedliwości, kancelarię premiera. Wszędzie słyszałem: "My zrobiliśmy wszystko, co do nas należało. Niech pan pyta gdzie indziej. To oni zawalili". Przy czym "oni", to byli wszyscy, poza instytucją, w której właśnie pytałem.

Nikt nie czuł się adresatem pytania: jak to możliwe, że panna rozbija się mercedesem po pijaku po Warszawie, jest kilka razy łapana i nadal oddycha wolnym powietrzem...

Po ostatnich wydarzeniach policja przeszła do ofensywy i jak zwykle urządziła "akcję". Tym razem nazywa się ona "10 mniej. Zwolnij". Jak filmik wyświetlany w ramach tej akcji ma wpłynąć na "Froga"? Czy jeśli Dariusz K. i Michał L. obejrzą ten film w celi, a Izabella Ch. na wolności, to dzięki temu staną się nagle grzecznymi kierowcami? Jeśli  wspomniany wcześniej motocyklista chwalił się, że  jeździ po Warszawie z prędkością 225 km/h, to zaproponowanie mu, żeby zwolnił o 10 km/h, brzmi... tak sobie.

Ktoś czujny zauważy, że ja też tym tekstem przyczyniam się do zwiększenia rozgłosu wyczynów "Froga". To prawda, ale obiecuję, że więcej ode mnie ani o "Frogu" ani nikim frogopodobnym nie usłyszycie...

Tomasz Bodył

Autor jest dziennikarzem TVN Turbo, reporterem programu "Turbokamera"

Dowiedz się więcej na temat: bezpieczeństwo
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy