Zatankował paliwo z wodą. Naprawa? 34 tys. zł. Ubezpieczyciel proponuje 430 zł

​Wyobraźcie sobie zwykłe tankowanie, po którym przez kolejny rok korzystać musicie z taksówek, komunikacji publicznej i samochodu zastępczego. Dokładnie taka przygoda spotkała pewnego kierowcę z Krakowa, który nieopatrznie wybrał się na stację benzynową Skodą Superb. Po zatankowaniu samochód przejechał zaledwie kilkaset metrów i zgasł. Na lawecie został przewieziony do serwisu. Potem było już tylko gorzej.

22 czerwca 2021 pan Bartosz (dane do wiadomości redakcji) wybrał się leasingowaną Skodą Superb na stację benzynową Moya przy ulicy Makuszyńskiego w Krakowie. Samochód miał wówczas nieco ponad rok (pierwsza rejestracja w 2020) i legitymował się zawrotnym przebiegiem 28,6 tys. km. Auto opuściło teren stacji o "własnych siłach", ale ujechało zaledwie kilkaset metrów. Właściciel sprawdził więc, czy aby na pewno nie pomylił się przy tankowaniu i wezwał lawetę, która odwiozła Skodę do ASO.  

Woda w paliwie. Diesel nie pojedzie dalej

Pracownicy serwisu nie mieli większych problemów ze zdiagnozowaniem źródła problemu. Słowa "źródła" używamy z premedytacją, bo okazało się, że w zbiorniku paliwa jest... woda.

Reklama

Warto przypomnieć, że do sytuacji doszło w czasie, gdy Kraków nawiedzany był przez ulewy, powodujące liczne podtopienia. Co ciekawe, pracownik stacji odmówił podania numeru polisy twierdząc ze zgłosi sytuację do brokera, który ją ubezpiecza.

Na tym etapie właściciel miał jeszcze nadzieję, że wszystko skończy się na zszarganych nerwach. Podjął decyzję o naprawie pojazdu za własne pieniądze. Faktura z ASO za robociznę (płukanie układu paliwowego), czyszczenie zbiornika i nowy filtr paliwa opiewała na około 900 zł.

Cały tydzień spokoju

Właściciel odebrał auto z naprawy 2 lipca. 6 lipca skontaktował się z nim broker ubezpieczeniowy, który zgłosił szkodę do zakładu ubezpieczeniowego - Warty. Sielanka trwała dokładnie siedem dni, w czasie których udało się przejechać około 2 tys. km

13 lipca 2021 roku auto kolejny raz trafiło do serwisu, który - kolejny raz - wykonał płukanie układu paliwowego i wymianę filtra paliwa. 23 lipca - po pokonaniu 80 kilometrów od momentu odebrania pojazdu z ASO - historia z utratą mocy i błędem się powtórzyła.

29 lipca auto trafiło do innego autoryzowanego serwisu Skody. Tym razem diagnoza była szybka. W układzie paliwowym znaleziono opiłki metalu. Wstępna wycena naprawy - ponad 31 tys. zł.

Jakie odszkodowanie za wodę w paliwie

W kolejnych dniach wycena ASO (31 009 zł) przekazana została do Warty. 6 sierpnia ubezpieczyciel odmówił uznania odpowiedzialności za szkodę - zaczęła się wiec klasyczna "spychologia stosowana", czyli wymiana pism. 1 września Warta  podtrzymała decyzję o braku odpowiedzialności, powołując się na opinię biegłego z Warszawy (który nie miał żadnego kontaktu z samochodem), mówiącą o - uwaga - "zbiegu okoliczności".

W tym czasie właściciel wysłał zdemontowane elementy układu paliwowego na ekspertyzę w autoryzowanym punkcie, który - kolokwialnie mówiąc - rozłożył je na części pierwsze i nie miał żadnych wątpliwości, że przyczyną awarii było złej jakości paliwo. Tego samego zdania byli: wynajęty przez kierowcę rzeczoznawca oraz dyrektor ASO Skody.

Po kolejnej wymianie korespondencji, w której Warta stwierdziła, że szkoda opiewa na kwotę poniżej 500 zł i powinna zostać pokryta z pieniędzy stacji benzynowej, pokrzywdzony kierowca zdecydował się wystąpić na drogę sądową. Warta uznała, że w zakresie jej odpowiedzialności leży tylko pierwsza wizyta pojazdu w ASO i oszacowała odszkodowanie na 430 zł. Zrobiono to na podstawie faktury z ASO na kwotę ponad 900 zł oraz faktury na paliwo do płukania układu opiewającej na 300 zł.  

Wjechał na stację benzynową nowym autem, teraz może chodzić na piechotę

Kierowca zapłacił m.in za ekspertyzę niezależnego serwisu, który dokonał "sekcji" uszkodzonych elementów i jednoznacznie stwierdził, że przyczyną awarii była zła jakość paliwa. Do tego dochodzą też koszty opinii wynajętego rzeczoznawcy i postępowania sądowego, nie wspominając już o samej naprawie auta, która - zgodnie z kosztorysem z ASO - wyceniona została na 34 982 zł.

 Spieszymy donieść, że do tej chwili WARTA nie wypłaciła panu Bartoszowi ani złotówki odszkodowania.

Firma wciąż bazuje na opinii wynajętego przez siebie rzeczoznawcy z Warszawy. Tej, w której mowa o "nieszczęśliwym zbiegu okoliczności". Twierdzi, że do usterki mogło przyczynić się np. nieprawidłowe wykonanie czyszczenia układu paliwowego w czasie pierwszej wizyty w ASO. Sugeruje ponadto, że - jeśli autoryzowany serwis działałby profesjonalnie - nie doszłoby do tak rozległej awarii. Kością niezgody jest również przebieg. Między tankowaniem oleju napędowego z wodą na stacji Moya, a ostatnią wizytą w ASO, samochód pokonał w sumie około 2 tys. km.

W opinii Warty do awarii mogło więc doprowadzić inne paliwo, niż zatankowane w Krakowie 22 czerwca 2021 roku. Ubezpieczyciel zdaje się nie przyjmować do wiadomości, że wlanie do baku oleju napędowego z wodą - z ogromną dozą prawdopodobieństwa - zapoczątkowało uszkodzenie (przytarcie) wtryskiwaczy i pompy wtryskowej, których efekt dał o sobie znać właśnie po kilkuset kolejnych kilometrach.  Mechanicy w ASO nie mieli wówczas  możliwości stwierdzenia uszkodzenia, które dopiero się rozwijało. Wymagałoby to przecież demontażu i analizy materiałowej (pod mikroskopem) elementów pompy wtryskowej i wtryskiwaczy, jakiej dokonać można nie w warsztacie, lecz w placówkach naukowych.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: diesel
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy