"Tego co przeżyłem za kółkiem, nie zamieniłbym na nic innego"
Rozmowa z Rafałem Zazuniukiem - polskim kierowcą trucka za oceanem, który na co dzień wzdłuż i wszerz przemierza trasy USA i Kanady, a w przeszłości jeździł także po Europie. Jak sam o sobie mówi, jest "samotnym wilkiem w biegu", który najlepiej czuje się w ciągłym ruchu.
- Jest Pan kierowcą trucka od 2004 roku, czyli już od 11 lat. Jak ocenia Pan ten okres z perspektywy czasu?
- Z perspektywy czasu mogę powiedzieć, że to jeden z najciekawszych okresów w moim życiu, ze względu na to, że praca zapewnia mi nie tylko swobodę finansową, ale również daje przyjemność, którą czerpię z podróżowania. Dzięki niej po prostu się spełniam. Przez te 11 lat zdobyłem także dużo cennego doświadczenia. Gdy zaczynałem, nie byłem zupełnie świadomy, że praca w transporcie może zapewnić mi tyle wrażeń i że tak wiele się dzięki niej nauczę.
- Wcześniej studiował Pan informatykę i pracował trochę w fabryce. Co zadecydowało o tym, że w pewnym momencie zostawił Pan to wszystko i usiadł zawodowo za kierownicą trucka?
- Informatykę studiowałem przez dwa lata. Fascynowały mnie komputery i programowanie i interesuje się tym do dziś. Jednak w pewnym momencie doszedłem do wniosku, że to nie "to" i nie chcę się zajmować tym zawodowo. Nie widziałem się za biurkiem w jakieś firmie i ta perspektywa zaczęła mnie męczyć. Po porzuceniu studiów za pierwsze zarobione pieniądze kupiłem samochód, którym udałem się na wakacje po USA.
Jeżdżąc po kraju przez dwa tygodnie poczułem ogrom tego kontynentu i smak przygody. Powiedziałem sobie wtedy: "jest fajnie, tylko że to wszystko niedługo się skończy, będę musiał wrócić do pracy, bo przecież nie da się tak cały czas podróżować". Kiedy tak rozmyślałem jadąc autostradą, do ruchu nagle włączył się duży amerykański truck. Pomyślałem sobie: "chwila, jego kierowca jest w pracy, podróżuje i ma to wszystko na co dzień". To był w pewnym sensie ten impuls, który pchnął mnie ku temu, żeby zostać zawodowym kierowcą.
- Co wydarzyło się później?
- Nie od razu zostałem zawodowcem. Trochę to wszystko trwało. Zanim zrobiłem prawo jazdy i usiadłem za kierownicą trucka zajęło mi to wszystko jakieś sześć, siedem lat. W życiu nie jest tak, że pstrykniemy palcami i nasze życzenia się spełnią. Czasami potrzeba na wszystko czasu, tak było w moim przypadku. Potrzebowałem go na naukę, zrobienie prawa jazdy i zdobycie doświadczenia. Szczególnie ten ostatni etap, najważniejszy, zajął najwięcej czasu, ponieważ to nie jest tak, że po zdobyciu uprawnień ktoś od razu pozwoli nam jechać w jakąś długą trasę.
- Jak wspomina Pan ten czas?
- Najgorzej było się za to wszystko zabrać. Kiedy już udało mi się usiąść do nauki, zacząłem czytać książki, dzięki którym samodzielnie zdałem teorię. Wtedy mogłem rozpocząć naukę jazdy z instruktorem. Kurs nie był jakoś wyjątkowo ciężki. Po 20-30 godzinach jazdy, mając już choćby niewielkie doświadczenie w prowadzeniu auta, można tę wiedzę przenieść na prowadzenie trucka i bez większych problemów zdać egzamin.
Najtrudniejszy etap czeka kierowcę później. Jest nim zdobycie doświadczenia i zaufania pracodawcy. Masz już wprawdzie wszystkie potrzebne uprawnienia, ale jesteś nowy na rynku i potrzeba czasu, żeby ktoś ci zaufał i pozwolił się wykazać. Kiedy się sprawdzisz, jest już łatwiej. Zwykle etap ten trwa kilka miesięcy, od około dwóch do pięciu.
- Było warto zostać zawodowym kierowcą? Gdyby mógł Pan wybierać jeszcze raz, wybrał by Pan tak samo?
- Było warto, oczywiście, że tak. Gdybym miał wybierać jeszcze raz wybrałbym tak samo. Żałuję tylko jednego, że nie wpadłem na ten pomysł wcześniej. Zacząłem jeździć w 2004 roku, a mogłem równie dobrze zacząć jakieś dziesięć lat wcześniej.
To nie jest łatwy zawód, ale wiem jedno. Tego co przeżyłem za kółkiem nie zamieniłbym na nic innego. Pojawia się wprawdzie zmęczenie, rutyna, z czasem chce się więcej czasu spędzać w domu niż w trasie, ale mimo wszystko uważam, że było warto. Zostanie zawodowym kierowcą to jeden z większych sukcesów w moim życiu, zdecydowanie. Być może nawet największy sukces. Możliwe, że dla wielu osób brzmi to dziwnie, że ktoś jest w stanie tak ekscytować się tym co robi, ale w moim przypadku tak jest naprawdę. Mojego zajęcia, z uwagi na to, że dostarcza mi ono tak wiele satysfakcji, niesamowitych doznań i pozwala spełniać marzenia, nie pojmuje już nawet w kategoriach pracy.
- Jak wspomina Pan swoje początki w truckingu? Było ciężko? Miał Pan momenty zawahania, wątpliwości, czy to aby na pewno dobra droga? Były takie chwile, w których chciał Pan to rzucić i zająć się czymś innym?
- Nie, nigdy się nie wahałem i nie miałem takich myśli, żeby to rzucić. Nawet wtedy, gdy po trzech tygodniach od rozpoczęcia mojej przygody z truckingiem miałem swoją pierwszą stłuczkę. Uderzyłem wtedy w murek betonowy, ponieważ byłem tak mocno podekscytowany, że zapomniałem zaciągnąć hamulec ręczny. Nie było wprawdzie wielkich szkód, ale czułem się nie w porządku wobec mojego pracodawcy.
Pomógł mi wtedy inny kierowca trucka. Widząc co się stało, zatrzymał się, dał mi swój łańcuch i pomógł mi z wgniecionym błotnikiem, żebym mógł jechać dalej. Widział, że jestem przejęty całą sytuacją i powiedział mi wtedy, żebym się nie martwił, ponieważ mój pracodawca mnie potrzebuje i na pewno mnie nie wyrzuci. Przez pierwsze kilka miesięcy trochę bałem się też cofania truckiem, co wynikało właśnie z braku doświadczenia. Z czasem jednak zauważyłem, że wychodzi mi to coraz lepiej i nabieram wprawy. Z każdym kolejnym miesiącem za kółkiem czułem się już coraz pewniej.
- Jakie są największe plusy i minusy takiego stylu życia jak Pański? Ile dni w roku spędza Pan za kółkiem?
- Powiem szczerze, że nie wiem. Nie liczę ile dni w roku spędzam za kółkiem. Co do plusów takiego stylu życia na pewno należy zaliczyć do nich to, że - tak jak chciałem - praktycznie cały czas jestem w podróży i mogę podziwiać piękne widoki, jakie oferuje mi Ameryka.
Jeżeli chodzi o minusy, czasami jest tak, że człowiek jest zdany tylko na siebie i znajduje się pomiędzy poganiającą go spedycją i uciążliwym klientem, który mówiąc kolokwialnie "ma w nosie" kierowcę. Większość osób pracuje od 7 do 15, a w naszym przypadku bywa np. tak, że cały dzień spędzamy na załadunku, by o godzinie 15 dopiero wyruszyć, bo wcześniej byliśmy opóźniani. Takie momenty są nerwowe i trudne. Trudne jest też pogodzenie pracy z życiem prywatnym. Styl życia jak mój nie służy związkom. Mimo wszystko da się to jakoś pogodzić i przezwyciężyć.
- Ma Pan swój własny pojazd czy jeździ Pan raczej ciężarówką firmową? Co to za ciężarówka?
- Jestem zwykłym pracownikiem i sprzęt dostarcza mi pracodawca, z tym że ciągnik jest mi dedykowany i cały czas jeżdżę tym samym pojazdem, chyba że akurat coś się z nim stanie i jest w naprawie. Myślałem kiedyś o zakupie własnego trucka, ale ostatecznie doszedłem do wniosku, że w obecnych czasach nie jest to opłacalne. Po przeanalizowaniu faktów uznałem, że pracował będę tak samo, a przybędzie mi tylko obowiązków. Będąc pracownikiem danej firmy mam ten komfort, że gdy wóz się zepsuje, nie będę ponosił kosztów jego naprawy.
Jeżdżę Volvo - to mój ulubiony model. Konkretnie Volvo VN1670. Ciągnik ten ma w tym momencie ponad 1 600 000 km przebiegu. Gdy na niego siadałem liczba ta oscylowała około 800 000 km, także zrobiłem nim już drugie tyle. Wóz ten ma już swoje lata, ale jest dobrze utrzymany. Zamierzam zrobić na nim swój własny milion przejechanych kilometrów i dobić nim do jego dwóch milionów. Wydaje mi się, że się uda. Taki jest cel.
- Dobrze się ze sobą dogadujecie czy czasami sprawia problemy?
- Generalnie tak, chociaż czasami bywa wredny (śmiech). Wiadomo, jak to z autem, czasami coś się zepsuje itd. ale generalnie nie sprawia jakiś szczególnych problemów. O ile dobrze pamiętam tylko dwa razy zepsuł się na tyle, że musiałem czekać na pomoc w trasie. W pewnym sensie można powiedzieć, że zżyłem się z tym wozem. To taka specyficzna relacja między człowiekiem a maszyną, ale jednak coś w tym jest i kierowcy będą wiedzieć o co chodzi. Nie chce innego ciągnika, przywiązałem się do niego i myślę, że działa to też w drugą stronę. Czuję to, gdy słyszę dźwięk jego silnika w czasie jazdy (śmiech).
- Jakie jest Pana najlepsze wspomnienie związane z podróżowaniem po USA i Kanadzie?
- Ciężko wybrać jedno, bo miłych wspomnień jest bardzo dużo, trochę się tego uzbierało przez te wszystkie lata. Szczególnie miło wspominam na pewno wyprawę na Nową Fundlandię - wyspę u wschodnich wybrzeży Ameryki Północnej. Żeby się tam dostać sześć godzin płynąłem promem. Było to świetne przeżycie, początek mojej kariery. Nie czułem się wówczas zupełnie jakbym był w pracy. Bardziej przypominało to wycieczkę i ekscytującą wyprawę. Ciężko mi opisać te emocje, pewnie gdybym wybrał się tam znów to w pewnym sensie może udałoby mi się poczuć to ponownie.
- Jak się domyślam, czasami bywało też pewnie niebezpiecznie. Ma Pan takie wspomnienia, które jeszcze dziś przyspieszają bicie serca?
- Tak, jest jedna taka sytuacja, którą pamiętam do dziś. Znajdowałem się wtedy w Teksasie. Na drodze szalała burza śnieżna i panowały bardzo złe warunki. Droga nie była niczym posypana, bo takie sytuacje w Teksasie to rzadkość i drogowcy się do nich nie przygotowują. Jadąc truckiem w pewnym momencie poczułem, że jadę po lodzie, a wóz przestaje reagować. Kręciłem kierownicą, ale auto nie odpowiadało. Zacząłem stopniowo zwalniać do około 40,30 km/h. Nie chciałem zahamować gwałtownie, bo wiedziałem, że mogłoby się to źle skończyć. W pewnym momencie zauważyłem przed sobą wypadek i pomagające kierowcy służby. Ktoś musiał wypaść z drogi w podobnej sytuacji. Przestraszyłem się, że wjadę w znajdujących się przede mną ludzi. Na szczęście udało mi się uniknąć kolizji, odbiłem truckiem w bok, ominąłem znajdujących się przede mną ludzi i nikomu nic się nie stało. Miałem wtedy naprawdę dużo szczęścia.
- Które miejsca w Stanach i Kanadzie podobają się Panu najbardziej? Gdzie chętnie Pan wraca?
- Zdecydowanie Kalifornia jest moim ulubionym miejscem. Jest tam naprawdę pięknie. Ocean, góry, to wszystko robi niesamowite wrażenie i ciężko opisać te emocje. Trzeba to poczuć na własnej skórze. Panuje tam jakaś sprzyjająca aura, dobry klimat, które sprawiają, że lubię tam wracać. To także kwestia ludzi, którzy w Kalifornii są wyjątkowo miło usposobieni, życzliwi, przyjaźni. Mam wrażenie, że w pozostałych rejonach USA, w których byłem społeczeństwo jest bardziej pochłonięte konsumpcjonizmem, pogonią za pieniądzem itd. W Kalifornii ludzie są inni, żyją nieco inaczej, spokojniej, mają większy dystans do świata. Atmosfera w tamtym miejscu jest naprawdę wyjątkowa, niepowtarzalna.
- W jakie zakątki obu państw wolałby się Pan z kolei już więcej nie wybierać? Są takie rejony?
- Generalnie nie ma takich miejsc, w które boję się jeździć. Nie ma takich rejonów, w których boję się o swoje zdrowie i życie. Za kółkiem trzeba być po prostu zawsze ostrożnym, myśleć o tym, co się robi. Unikać niebezpiecznych zachowań i nie prowokować ich. To wszystko.
- Jaka była Pana najdłuższa podróż?
- Zależy jak na to spojrzeć. Jeżeli chodzi o moją najdłuższą trasę liczyła ona blisko 12 000 kilometrów. Jechałem wtedy z Montrealu do Calgary, a następnie do Nogales w Arizonie, by wrócić stamtąd z powrotem do Montrealu. Wtedy byłem za kółkiem około 12 dni. Rachunek jest zatem prosty. Blisko 1000 kilometrów dziennie. Jeżeli chodzi zaś o najdłuższy pobyt w trasie liczył on cztery tygodnie. Miało to miejsce w Europie. Przejechałem wtedy jakieś 6 000 kilometrów.
- O czym należy pamiętać, przygotowując się do tak długich wypraw? To pewnie duże przedsięwzięcie pod względem logistycznym dla samego kierowcy.
- Wiele rzeczy robię już instynktownie, automatycznie, dlatego nie potrzebuje wiele czasu, żeby się spakować. To kwestia doświadczenia. Wiadomo, podstawa to zapas jedzenia, ubrania, ładowarki, niezbędne urządzenia, kable itd. Z ubraniami w ogóle generalnie jest tak, że mam je podzielone na te domowe i te, które zabieram ze sobą w podróż. Ułatwia mi to życie i przyspiesza proces przygotowania się do podróży.
- Jak sprawdza Pan sam pojazd? Na co należy zwrócić szczególną uwagę?
- Ciągnik sprawdzam za każdym razem nim wyruszę w trasę. Staję naprzeciwko niego i przyglądam się czy stoi prosto. Jeżeli stałby krzywo oznaczałoby to, że są jakieś problemy z zawieszeniem. Potem przychodzi czas na sprawdzenie tego czy nigdzie nie ma śladów wycieków płynów eksploatacyjnych. Następny krok to zajrzenie pod maskę i sprawdzenie poziomu oleju. W dalszej kolejności badam sztywność kolumny od kierownicy, układ hamulcowy, paski klinowe i sprawdzam poziom płynu chłodniczego. Na sam koniec odpalam jeszcze silnik i sprawdzam wszystkie elementy pod maską drugi raz.
- W 2009 roku wrócił Pan do kraju i jeździł trochę po Europie. Jak wspomina Pan ten okres?
- Tak, w 2009 roku wróciłem do Europy. Był to powrót trochę sentymentalny, ponieważ rodzice zabrali mnie za ocean, gdy miałem 12 lat i chciałem wrócić, żeby sprawdzić, jak wiele się w Polsce zmieniło. Postanowiłem, że zrobię sobie przerwę od Ameryki Północnej i pojeżdżę trochę po Europie, żeby ją pozwiedzać. Generalnie dobrze wspominam ten czas. Jazda w Europie wiele mnie nauczyła, poznałem specyfikę bycia kierowcą na europejskim kontynencie. Niektóre rzeczy potem przydały mi się nawet w USA. Właśnie w Europie zacząłem m.in. przywiązywać większą wagę do tego jak się odżywiam będąc w podróży. Zdecydowanie było warto. Myślę, że jeszcze kiedyś tutaj wrócę.
- Ostatecznie zdecydował się Pan jednak na powrót za ocean. Dlaczego? Europa jest aż tak bardzo nieprzychylna kierowcom ciężarówek w porównaniu do USA?
- Może nie tyle nieprzychylna, ale mimo wszystko w USA pod wieloma względami jest lepiej. Chodzi nawet o pozornie prozaiczne rzeczy, jak chociażby więcej pryszniców i więcej parkingów. Na dłuższą metę jest to ważne, ponieważ wpływa na komfort pracy. W Europie jest pod tym względem gorzej. Powiedziałbym też, że Stary Kontynent jest bardziej zatłoczony.
- Coś irytowało Pana szczególnie na europejskich trasach i w samej spedycji na Starym Kontynencie? Co różni jazdę za oceanem i jazdę po Europie?
- Za oceanem na pewno kierowców nie czeka tyle zakazów. Będąc w Europie musiałem wcześniej wyruszać w trasę, żeby się przez nie wyrobić z transportem. W USA jest też więcej przestrzeni, dzięki czemu łatwiej się poruszać po tamtejszych drogach. Moim zdaniem Europa nie jest najlepiej przygotowana pod kierowców tirów.
- Publikuje Pan swoje nagrania w serwisie YouTube od 2008 roku, a od 2010 roku prowadzi też bloga. Co Pana do tego skłoniło?
- Zacząłem nagrywać z prostego powodu. Żeby kiedyś, po latach móc do tego wrócić i powspominać stare czasy. Na początku publikowałem po angielsku. Z czasem, jak to w sieci, nagrania zaczęły się rozpowszechniać, ludzie zaczęli je oglądać, komentować, itd. Pewnego razu ktoś poprosił o to, żebym nagrał materiał po polsku. Zgodziłem się. Wówczas moim kanałem zainteresowali się także Polacy i zaczął się on robić coraz popularniejszy. Blog pojawił się później, ponieważ chciałem temu wszystkiemu nadać jeszcze inną, nieco różniącą się od samego wrzucania filmików video, formę.
- Domyślam się, że ciągłe bycie w trasie musi być niezwykle wymagające oraz wpływa na zdrowie kierowcy. Co należy zatem robić, jaki styl życia prowadzić, by pozostawać w pełni sił i w dobrej kondycji?
- Tak, ciągłe bycie za kółkiem jest wymagającym zajęciem. Kto dużo jeździ, ten to wie z własnego doświadczenia. Moim zdaniem niezwykle ważną kwestią jest dieta i to, jak się odżywiamy. Jak wspomniałem wcześniej pod tym względem wiele zmieniło się u mnie po wizycie w Europie. Od tamtej pory staram się odżywiać zdrowo, przyrządzać sobie posiłki w trasie, unikam fast foodów. W wozie mam w tym celu niewielką lodówkę, kuchenkę mikrofalową oraz gazową. Równie istotna jest aktywność fizyczna, dlatego przynajmniej raz w tygodniu biegam, a gdy jestem w domu chodzę też na basen. W trasę zabieram ze sobą również kettlebell, którym ćwiczę. Jadąc robię sobie oprócz tego przerwy od czasu do czasu, żeby np. się zdrzemnąć, zrelaksować albo wysiąść z wozu pospacerować trochę i rozprostować kości. Gdy organizm jest zmęczony, daje mi o tym znać, a ja nie mam w zwyczaju ignorować jego wskazówek.
- YouTube, blog i konto na Facebooku. Może czas na spisanie swoich doświadczeń w postaci książki? Myślał Pan kiedyś o tym?
- Moja aktywność w sieci jest już na tyle zajmującą, że nie myślałem o napisaniu czegoś większego. Poza tym nie wiem, czy ktoś chciałby przeczytać książkę o facecie jeżdżącym truckiem (śmiech). Dlatego też, jeżeli kiedyś coś napiszę, to raczej będzie to książka przygodowa. Póki co nie mam jednak na to czasu, więc temat praktycznie nie istnieje.
- Jakie są Pana plany na przyszłość? Gdzie widzi się Pan za parę lat? Wciąż za kierownicą trucka?
Tak, zdecydowanie za parę lat nadal widzę się za kółkiem. Jazda to moja pasja, której tak jak mówiłem wcześniej, nie traktuję nawet w kategoriach pracy, ale świetnego sposobu na życie. Mimo wszystko powoli zmierzam do tego, żeby zagwarantować sobie większą niezależność. Plan jest taki, że za kilka lat czas będę dzielił pomiędzy USA i Kanadę a Polskę. Może np. w takim układzie, że pół roku spędzał będę za oceanem, a pozostałe pół w Europie. Nie zmienia to jednak faktu, że nadal chce jeździć. Taki styl życia wciąż mi odpowiada i sprawia niesamowitą frajdę.