Sposób na mechaników...

Mechanik samochodowy to zawód na wymarciu.

Zamiast nich mamy dzisiaj "wymieniaczy", którzy po zapoznaniu się z serwisową książką obsługi potrafią wyjąć z samochodu daną część, i włożyć w jej miejsce nową tak, by nie została im żadna śrubka. Pech w tym, że mało który z nich umie trafnie zdiagnozować usterkę. Bez podłączenia auta pod komputer można dzisiaj co najwyżej wymienić koło...

Problem w tym, że niemal każda naprawa zaczyna się od wizyty w stacji diagnostycznej, której pracownik za 3 minuty pracy z laptopem na kolanach zażąda od nas od 50 do nawet 200 zł. Oczywiście możemy pokusić się o naprawę bez tego typu zabiegów, ale wówczas istnieje duże prawdopodobieństwo, że zanim samochodowy "wymieniacz" dojdzie do sedna problemu, przy okazji rozkręci lub przypadkiem zepsuje kilka innych, kosztownych rzeczy. Zło konieczne? Na szczęście, nie.

Reklama

Jeśli nasz samochód nie jest już na gwarancji a w warsztacie pojawiamy się kilka razy w roku, warto zastanowić się nad wyręczeniem diagnostów. W tym celu będziemy musieli zainwestować parę złotych, ale zyskamy możliwość komunikowania się z naszym autem. Trzeba tylko wydać trochę pieniędzy na "elektronikę".

Pierwszym krokiem powinno być ustalenie, w jakiego typu komputer wyposażone jest nasze auto. Informacji takiej nie znajdziemy raczej w książce obsługi, z pomocą przychodzą jednak fora internetowe i kluby zrzeszające fanów danej marki. Zawsze można też spróbować zadzwonić do ASO, które na podstawie numeru VIN nie powinno mieć żadnych problemów z identyfikacją.

Gdy ustalimy już jakiego typu elektroniczny mózg kieruje pracą naszego auta i jakie złącze diagnostyczne niezbędne jest, by nawiązać z nim kontakt (najczęściej OBD/OBDII, w samochodach od 1996 do 2004) możemy przystąpić do dalszych poszukiwań. W internecie aż roi się od wynalazków, które w szybki i łatwy sposób pomogą nam komunikować się ze swoim autem, i co ciekawe, większość z nich naprawdę działa. Jeszcze do niedawana niezbędny był laptop, okablowanie i specjalistyczne oprogramowanie, którego koszt często przewyższał wartość auta. Oczywiście bez trudu odnajdziemy w sieci pirackie wersje tych programów, ale działanie takie pozostaje w jawnej sprzeczności z obowiązującym u nas prawem.

Na szczęście, jest na to sposób. Na rynku są też tzw. "testery diagnostyczne", czyli minikomputery wyposażone w odpowiednie złącze i oprogramowanie. Ceny najprostszych urządzeń do popularnych modeli zaczynają się od około 50 zł. (bez wyświetlacza usterek, kody odczytuje się zliczając błyśnięcia lampki kontrolnej), bardziej profesjonalne to wydatek od 200 do ok. 600 zł. Te ostatnie pozwalają nie tylko na odczytanie pojawiających się błędów, ale również ich usunięcie. Droższe urządzenia współpracują z samochodami wyposażonymi w instalację CAN, więc nadają się nawet do aut, które właśnie opuściły fabrykę. Czy gra jest warta świeczki?

To już zależy od nas. Jeśli nie odwiedzamy warsztatów zbyt często, wydatek wydaje się być ekonomicznie nieuzasadniony. Trzeba jednak pamiętać, że z każdy rokiem samochód się starzeje, a częstotliwość dokuczliwych awarii będzie rosnąć. Jeśli mamy smykałkę do mechaniki, warto więc rozważyć taką inwestycję, chcąc użytkować nasz pojazd jeszcze przez kilka lat. Wszak nawet 300 zł to koszt zaledwie dwóch wizyt w ASO. Oczywiście zdiagnozowanie usterki jedynie zawęża problem, ale mamy już solidną informację określającą zakres dalszych poszukiwań. Możemy śmiało udać się na warsztat i skupić uwagę mechaników na konkretnych elementach. Wystarczy, że nie damy się naciągnąć na wymianę sprawnych elementów, a zakup na pewno się zwróci...

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Auta
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy