Skandal w Toruniu!
Każdy, kto miał wątpliwą przyjemność odmowy przyjęcia mandatu wie, że policjant ma zawsze rację.
Nawet jeśli zarzucane nam czyny stoją w jawnej sprzeczności z prawami fizyki (a znamy, co najmniej jedną tego typu sprawę) w sądzie nie mamy żadnych szans. Słowo policjanta zawsze stawiane jest wyżej, niż słowo obywatela. Okazuje się jednak, że od tej prostej reguły są w Polsce wyjątki. Wystarczy, że ma się w rodzinie prokuratora... Ciekawą historię na ten temat przytoczyła ostatnio "Gazeta Wyborcza".
Andrzej R. to 32-letni policjant ruchu drogowego z Torunia. W policji pracuje od dziesięciu lat, ma żonę i 2,5-miesięczne dziecko. Cieszy się też - a właściwie cieszył - nienaganną opinią. Wielokrotnie dostawał nagrody za zaangażowanie w służbę, nigdy nie był upominany dyscyplinarnie, ani też nikt nie składał na niego skarg. Nie uchroniło go to jednak przed zamknięciem w areszcie.
Jak donosi "Gazeta Wyborcza" w ubiegłą środę w mieszkaniu państwa R. zjawiło się czterech funkcjonariuszy z Biura Spraw Wewnętrznych KGP. Dokonano przeszukania, w trakcie którego zabezpieczono "kilkanaście stuzłotowych banknotów". Pan Andrzej, w charakterze podejrzanego przewieziony został na komendę. Szybko do domu nie wrócił. Noc spędził "na dołku", w Inowrocławiu. Czym zawinił?
Sześć godzin wcześniej, Andrzej R. na jednej z ruchliwych ulic Torunia zatrzymał do kontroli samochód, którego kierowca omijał korek korzystając z pasa dla autobusów. Za kierownicą pojazdu siedziała 71-letnia Wanda D., matka prokurator Haliny Kaszy z prokuratury "Toruń Wschód".
Jak wynika z notatki służbowej sporządzonej przez funkcjonariusza, za popełnione wykroczenie, na kierowcę nałożony został mandat karny w kwocie 100 zł oraz 5 punktów karnych. Zdaniem funkcjonariusza Wanda D. namawiała go, by odstąpił od ukarania jej mandatem, mówiąc, że jej dzieci pracują w prokuraturze. Ostatecznie przyjęła mandat, ale najpierw dzwoniła do kogoś, konsultując, co powinna zrobić. Policjant opisał to zdarzenie w notatce służbowej, nie wiedząc jeszcze, że kilka godzin później zostanie zatrzymany.
Jak podaje "Gazeta Wyborcza" dokument o zatrzymaniu Andrzeja R. sporządziło Biuro Spraw Wewnętrznych KGP i widnieje w nim zapis, że policjant zatrzymany został na polecenie prokuratury "Toruń Wschód", czyli tej, w której pracuje córka kobiety ukaranej mandatem. Prokuratura zarzuciła Andrzejowi R., że wyłudził od Wandy D. banknot o nominale 100 zł "wyzyskując jej błędne przekonanie, iż nakłada na nią mandat karny uiszczany w gotówce, pobrał od niej pieniądze".
Okazuje się, że zaraz po ukaraniu mandatem Wanda D. udała się do komendy, by złożyć doniesienie o tym, że została oszukana przez funkcjonariusza zostawiając mu - podobno - 100-złotowy banknot. Ponieważ zgłoszenie dotyczyło policjanta, sprawą automatycznie zajęła się prokuratura "Toruń Wschód". Ta w której pracuje córka pani Wandy.
Dziennikarzom "Gazety Wyborczej" udało się dotrzeć do prokurator Haliny Kaszy, córki kobiety, która rzekomo padła ofiarą oszustwa.
"Mama zapytała jedynie, czy może zadzwonić do córki, która pracuje w prokuraturze. Chciała, bym poradziła jej, czy ma zapłacić. Powiedziałam, że jeśli popełniła wykroczenie, to musi. Złamała zakaz, bo śpieszyła się, wracając z tatą z Ciechocinka. Ani ja, ani mama nigdy nie płaciłyśmy mandatu i nie wiedziałyśmy, że funkcjonariuszowi nie daje się pieniędzy do ręki. Dopiero później zadzwoniłam do komisariatu, aby ustalić, jaka jest procedura" - opowiada występująca w imieniu swojej matki prokurator Halina Kasza.
Środowisko policjantów z całego kraju nie kryje oburzenia. Funkcjonariusze drogówki zgodnie przyznają, że "tylko kretyn" starałby się wyłudzić pieniądze licząc na to, że kierowca nie zorientuje się, że mandat, który otrzymał jest kredytowany. Pikanterii sprawie dodaje fakt, że Andrzej S. w czasie kontroli wiedział przecież, że ma do czynienia z rodziną prokuratorską, trudno więc przypuszczać, by starał się wyłudzić od kobiety pieniądze. "Aż tak głupi policjanci nie są" - zgodnie oburzają się koledzy funkcjonariusza.
"Zebraliśmy dowody, przesłuchaliśmy świadków, były podstawy do postawienia zarzutu. To co mieliśmy zrobić? Mieliśmy słowa Wandy D. i jej męża. I nie były to zeznania lumpów wielokrotnie zatrzymywanych i zainteresowanych, by dołożyć policjantowi, ale osób po siedemdziesiątce, niekaranych i niemających powodu, by kłamać. Przed przesłuchaniem Andrzeja R. chcieliśmy uniemożliwić mu kontakt z jego partnerem z patrolu" - tłumaczy "GW" powody zatrzymania policjanta Maciej Rybszleger - szef toruńskiej prokuratury.
Andrzej R. nie przyznaje się do winy. W czwartek wieczorem sąd w Toruniu (po wniesieniu skargi przez policjanta) orzekł, że jego zatrzymanie było bezzasadne i nakazał zwolnienie go z aresztu.
Do czasu wyjaśnienia sprawy (co nastąpić może w bliżej nieokreślonym terminie...) Andrzej R. jest zawieszony w czynnościach. Z tego względu - mając na utrzymaniu bezrobotną żonę i małe dziecko - będzie dostawał jedynie połowę pensji, czyli około 1200 zł. Proszony przez dziennikarzy "Gazety Wyborczej" o wypowiedź, Andrzej R. nie chciał komentować sprawy do czasu decyzji prokuratury (sprawę przejęła prokuratura w Wąbrzeźnie).
Słusznie. Szkoda słów.
Z ostatniej chwili:
Komunikat Ministerstwa Sprawiedliwości:
W wykonaniu polecenia Ministra Sprawiedliwości - Prokuratora Generalnego, Prokurator Krajowy Edward Zalewski zwrócił się do Prokuratora Apelacyjnego w Gdańsku o zbadanie prawidłowości przeprowadzonego w tej sprawie postępowania przygotowawczego. Akta sprawy zostaną w tym celu przesłane do gdańskiej Prokuratury Apelacyjnej.
Jednocześnie informujemy, że decyzją Prokuratora Apelacyjnego w Gdańsku - sprawa ta będzie dalej prowadzona w prokuraturze spoza okręgu toruńskiego, która zostanie wyznaczona niezwłocznie po zakończeniu badania akt w prokuraturze apelacyjnej.
Po zakończeniu badania akt sprawy, jego wyniki zostaną przekazane Ministrowi Sprawiedliwości - Prokuratorowi Generalnemu.