Polski sposób omijania prawa
1 stycznia 2011 roku weszła w życie norma emisji spalin Euro 5. Dla producentów samochodów to ważny moment.
O ile wcześniejsze, coraz ostrzejsze normy emisji wdrażane były niejako "z marszu", bo koncerny samochodowe wyprzedzały rozwojem jednostek napędowych przepisy, to tym razem będzie inaczej.
Euro 5 oznacza koniec starszych konstrukcyjnie silników benzynowych (np. udanej, doładowanej jednostki 1.8T od Volkswagena, którą już od pewnego czasu zastępują silniki TSI), ale większe wyzwania stawia przed dieslami. Część silników będzie musiała zostać wycofana z oferty (np. oparta na pompowtryskach jednostka 2.0 TDI - znów od Volkswagena), inne będą nadal sprzedawane, ale wyłącznie w połączeniu z filtrami cząstek stałych.
Co to jest filtr cząstek stałych?
Silniki Diesla tym między innymi różnią się od jednostek benzynowych, że emitują duże ilości sadzy. Sadza, choć wygląda źle (to ta czarna chmura dymu wylatująca z rury wydechowej diesla podczas mocnego przyspieszania), sama w sobie nie jest szczególnie groźna. Stanowi jednak nośnik dla innych, już toksycznych substancji - związków siarki i węglowodorów. Dlatego dąży się do ograniczenia emisji sadzy. Główną bronią do walki z czarnym dymem stał się tzw. filtr cząstek stałych (DPF, FAP oznaczenia zależą od producenta).
Jak działa filtr?
Podstawowym zadaniem filtra cząstek stałych jest wychwycenie cząstek sadzy. Wraz z rosnącym przebiegiem filtr naturalnie się zapycha, blokując przepływ spalin, co wpływa na zwiększenie zużycia paliwa i pogorszenie osiągów. Zatkany filtr należy oczyścić, a robi się to poprzez wypalenie zebranej sadzy.
Niestety, sadza ma to do siebie, że pali się niechętnie, a jeśli już to w temperaturach rzadko osiąganych w układzie wydechowym. Poradzić można sobie z tym na kilka sposobów. Pierwszy z nich polega na umieszczeniu we wnętrzu filtra specjalnego katalizatora, który ułatwia zapłon sadzy.
W drugim z nich dodaje się do paliwa specjalny dodatek, który obniża temperaturę spalania. Płyn znajduje się w specjalnym zbiorniku w samochodzie i co tankowanie jest wstrzykiwany do baku. Odbywa się to automatycznie, bez udziału kierowcy. Oczywiście płyn co pewien czas (kilkadziesiąt tys. km) trzeba uzupełnić.
Jeszcze inną metodą jest wtryśnięcie większej dawki paliwa, co pozwoli na wypalenie go w kolektorze wydechowym i podniesienie temperatury wydechu do wartości umożliwiającej wypalenie sadzy.
Każda z metod ma wady. Wstrzykiwany dodatek częściowo zostaje w filtrze i w dłuższej perspektywie doprowadza do nieodwracalnego zatkania. Zwiększenie dawki paliwa powoduje z kolei, że jego niewielkie ilości dostają się do oleju silnikowego, co nie wpływa korzystanie na jednostkę napędową.
Sposób eksploatacji jest ważny
Już obiegowe opinie mówią, że diesla kupuje się po to, żeby jeździć nim w trasy, bo tylko duże przebiegi zrekompensują wyższe koszty zakupu. Potwierdza się to w przypadku filtra cząstek stałych. Rzecz polega na tym, że dopalanie sadzy może odbywać się tylko w określonych warunkach, samochód musi być rozgrzany i przez dłuższy czas jechać ze względnie stałą prędkością. Eksploatując samochód w mieście takich warunków możemy nie stworzyć przez całe miesiące. Wówczas filtr ulega zapchaniu, komputer to wykrywa i informuje kierowcę stosowanym ostrzeżeniem na desce rozdzielczej.
Wówczas pozostaje tylko jedno - wycieczka za miasto, gdzie w miarę możliwości przez kilkanaście minut będzie można jechać około 60 km/h...
Koszty i tańsze sposoby
Okazuje się więc, że bycie ekologicznym kosztuje. Niektóre filtry wymagają okresowej wymiany (co 80-150 tys. km, tutaj koszt może sięgać nawet 5 tysięcy zł!), do innych kupować trzeba dodatek wtryskiwany do paliwa (znów koszt), konieczna może być również częstsza wymiana oleju silnikowego (na skutek rozrzedzania paliwem), a czasem i tak nieunikniona będzie przejażdżka celem dopalenia sadzy.
Nic dziwnego, że kierowcy, którzy nabyli samochód z filtrem cząstek stałych nie do końca wiedząc co kupują i z czym się to wiąże, zaczęli szukać tańszych alternatyw. A, że nie od dziś wiadomo, iż Polak potrafi, to już pojawiły się warsztaty specjalizujące się w "pomocy" nieszczęsnym "ekologicznym" kierowcom.
Np. dla niektórych polskich mechaników nie istnieją części nierozbieralne. Taki filtr, który teoretycznie powinien zostać wymieniony podlega więc demontażowi, rozebraniu i wyczyszczeniu, po czym ponownie trafia do samochodu. Metoda ta nie niesie żadnych zagrożeń.
Jak "pozbyć się kłopotu?"
Niestety, jak grzyby po deszczu mnożą się firmy nastawione na "całkowite pozbycie się kłopotu", czyli po prostu usunięcie wkładu filtra z układu wydechowego.
Ponieważ jednak filtr DPF to nie to samo, co katalizator, nie wystarczy w jego miejsce po prostu wspawać rurę. Doprowadziłoby to bowiem do błędów zgłaszanych przez komputer, który nie byłby w stanie ocenić stopnia zatkania (nieistniejącego już) filtra. Dlatego poza fizycznym usunięciem wkładu wyłapującego cząstki stałe, konieczna jest modyfikacja programu w sterowniku wtrysku paliwa. Jeśli nie jest to możliwe, stosuje się emulatory, które "udając" obecność filtra, oszukują komputer.
Firmy zachwalają swoje usługi podkreślając wysokie koszty eksploatacji samochodów z filtrami oraz nieskuteczność metod regeneracji (bo filtr się znowu zatka; swoją drogą trudno odmówić im racji; filtr, jak sama nazwa wskazuje służy do filtrowania, czyli zostają w nim zanieczyszczenia).
Najgorsze jest to, że zgodnie z obecnie obowiązującym prawem firmy te działają zupełnie legalnie, bogacąc się kierowcach (usługa nie jest tania, kosztuje około 1500 zł!), którzy nie byli świadomi kosztów eksploatacji auta z filtrem cząstek. Zaś cały ekologiczny aspekt, dla którego wprowadzono to rozwiązanie jest pomijany.
Proceder usunięcia filtra oczywiście da się łatwo zdemaskować za pomocą dymomierza, jednak pierwsze badanie techniczne nowych samochodów przeprowadza się dopiero po 3 latach od wyjazdu z salonu. W tym czasie właścicielem auta może być już zupełnie inny, nieświadomy przeróbki i braku możliwości "zaliczenia" przeglądu, kierowca.
W związku z tym, że nowa norma Euro 5 wchodzi w życie 1 stycznia można się spodziewać dalszego wysypu firm usuwających filtry cząstek stałych. Warto, by stosowne organa zajęły się tym problemem już dziś.
Inaczej będzie jak zwykle. Kierowca wyda pieniądze, cwaniaczki zarobią, a my nadal będziemy wdychać sadzę z rakotwórczymi związkami.