Najdziwniejsza fala awarii skrzyń biegów. Zabrakło wielorybów
Wielorybnictwo wielu osobom najbardziej kojarzy się z tranem, ale kiedyś stanowiło ważne źródło różnych surowców. Mało kto wie, że jeden z nich był niezwykle istotny dla przemysłu motoryzacyjnego, a zaprzestanie polowania na morskie stworzenia doprowadziło do fali awarii samochodów, z którymi przez lata nie można było sobie poradzić.
Gdy mówimy o wielorybnictwie, mamy zwykle przed oczami załogę statku (tak zwanego wielorybnika), płynącą za wielorybem i ciskającą w niego harpunami, aby zdobyć drogocenny tłuszcz. Tak naprawdę polowano na różne gatunki zwierząt i nie tylko na walenie, z których poza tłuszczem pozyskiwano także między innymi fiszbiny, ambrę oraz spermacet.
Ta ostatnia substancja pochodzi z kaszalotów. Składa się głównie z estrów oraz alkoholu i ma półpłynną konsystencję, a znajduje się w głowie zwierzęcia. Z jednego osobnika można uzyskać do dwóch ton spermacetu (dorosły samiec kaszalota waży nawet 70 ton). Produkowano z niego między innymi kremy, maście, świece, kredki oraz atrament. Odegrał także ważną rolę w motoryzacji, ponieważ olej spermacetowy był przez pewien czas najlepszym olejem maszynowym.
Poważny problem pojawił się, kiedy Stany Zjednoczone przyjęły ustawę o gatunkach zagrożonych, podpisaną przez prezydenta Nixona pod koniec 1973 roku. Na liście gatunków objętych ochroną znalazły się między innymi właśnie kaszaloty. Tymczasem w USA każdego roku wykorzystywano 25 tys. ton spermacentu, a olej z niego wytwarzany trafiał między innymi do automatycznych skrzyń biegów.
Doskonałe właściwości smarne oleju wytwarzanego z kaszalotów sprawiały, że większość automatycznych skrzyń w samochodach działała bez usterek przez cały okres życia pojazdu. Awarie oczywiście się zdarzały i to nie mało, bo aż około miliona rocznie, ale po wycofaniu oleju pozyskiwanego z waleni, liczba ta już w 1975 roku wzrosła do ośmiu milionów.
Spowodowało to oczywiście lawinowe zwiększenie się liczby warsztatów zajmujących się naprawą automatycznych skrzyń biegów, a w roku 1990 rynek ten wart był ponad 50 mld dolarów (co odpowiada 117,7 mld dolarów według dzisiejszej wartości pieniądza). Na szczęście dla kierowców, lata 90. przyniosły długo wyczekiwany przełom w wytwarzaniu oleju do skrzyń biegów (i nie tylko).
Właściwościami oleju jojoba Frank Erickson zainteresował się już na początku lat 80. ubiegłego wieku. Jest to rodzaj ciekłego wosku pozyskiwanego z nasion krzewu simondsji kalifornijskiej, spotykanego (wbrew swojej nazwie) w południowo-zachodnich pustynnych części Ameryki Północnej od Arizony do Meksyku. Erickson założył w 1984 roku firmę International Lubricants, Inc., zajmującą się olejami maszynowymi, ale początkowo nie miał na swoim koncie sukcesów.
Dopiero dwa lata później spotkał doktora Philipa Landisa - uznanego naukowca, który przez lata był głównym chemikiem w Mobil Oil, a więc największej wtedy firmie w branży. Wspólnie rozpoczęli prace nad syntetycznymi pochodnymi oleju jojoba, które stały się podstawą wielu produktów firmy. Nowy rodzaj oleju do skrzyń biegów, mający podobne właściwości do tego pozyskiwanego z kaszalotów, był gotowy w 1988 roku.
Początkowo produktem zainteresowało się General Motors, które zaoferowało pomoc we wprowadzeniu produktu na rynek, ale poprosiło o trochę czasu na przeprowadzenie odpowiednich testów. Tak naprawdę koncern próbował sam stworzyć podobny olej, bazując na dostarczonych przez Ericksona próbkach. Gdy sprawa wyszła na jaw, twórca na własną rękę zaczął szukać klientów na swój produkt, który szybko zdobył duże uznanie. Co prawda w 1992 roku pojawiły się spore problemy z pozyskiwaniem oleju jojoba, ale już rok później International Lubricants stworzyło jego syntetyczny substytut. W tym samym roku olej ten zdobył uznanie niemieckiego producenta skrzyń biegów ZF i zaczął on trafiać do przekładni stosowanych przez Audi, BMW, Volkswagena, Volvo i Saaba, a później dołączyli do nich producenci tacy jak między innymi Ford, Hyundai, Honda i Subaru.