Mieszkańcy mają dość aktywistów. Władze wycofują się z głupich pomysłów

W wielu miastach Polski zaobserwować można nowy tren polegający na "uspokajaniu ruchu". Oprócz setek zwężeń i likwidacji miejsc parkingowych pojawiają się też dziesiątki nowych dróg rowerowych. Problem w tym, że te budowane są często kosztem dotychczasowych pasów ruchu, co wywołuje frustrację tkwiących w coraz większych korkach mieszkańców. Skrajnym przypadkiem takiego paraliżu miasta jest Kraków. Miasto stoi w korkach nawet w wakacje, czego wcześniej nie było.

Taka polityka to w dużej mierze efekt działalności tzw. "aktywistów miejskich", którzy - w ramach zorganizowanych akcji - skutecznie bombardują samorządy różnego rodzaju pomysłami "racjonalizatorskimi". Problem w tym, że większość ich działaczy nie ma absolutnie żadnej wiedzy z zakresu transportu. Przykładem może być warszawskie Miasto Jest Nasze, w którego władzach znajdziemy jednego (!) architekta oraz - uwaga - magistra socjologii, prawnika, filozofa czy kulturoznawcę. 

W efekcie działań tego typu organizacji miasta wydają dziś grube miliony, by przypodobać się np. rowerzystom, których całkowity udział w ogóle transportu miejskiego - w zależności od pory roku - waha się w granicach od 3 do 7 proc...

Reklama

Zjawisko nie dotyczy jedynie Polski. Podobna polityka od lat uprawiana jest np. na brytyjskich drogach. Różnica polega na tym, że na Wyspach mieszkańcy potrafią skutecznie przeciwstawić się absurdalnym pomysłom władz, czego dowodem są np. najnowsze decyzje rad poszczególnych miast i dzielnic.

W Wielkiej Brytanii od dłuższego czasu wdrażany jest plan tzw. "zielonych dróg" faworyzujących ruch pieszy i rowerowy. Władze centralne przeznaczyły na ten cel aż 250 mln funtów. Okazało się jednak, że po serii absurdalnych decyzji dotyczących ograniczania ruchu pojazdów mieszkańcy wielu brytyjskich miejscowości powiedzieli dość. Rady miast wycofują się właśnie z wdrożonych zmian przyznając, że decyzje - zamiast pomagać - skutecznie utrudniają życie lokalnej ludności.

Przykładem mogą być chociażby władze miast Herefordshire czy Sheffield, które wycofały się z wprowadzonych wcześniej zmian. Te - w wielu przypadkach - śmiało nazwać można absurdalnymi. Dla przykładu - w lipcu w Sheffield zlikwidowano po jednym pasie ruchu na obwodnicy miasta (w ciągu drogi A61), by utworzyć w tym miejscu drogi rowerowe. Szybko okazało się, że - wbrew zapewnieniom aktywistów - mieszkańcy niechętnie przesiadają się na rowery, a dramatycznie zmniejszona przepustowość spowodowała tworzenie się gigantycznych korków. Czarę goryczy przelały publikowane w mediach społecznościowych doniesienia o tkwiących w korkach radiowozach i karetkach. Absurdalne zmiany zdecydowanie wydłużyły czas dojazdu służb do potrzebujących. Przykładowo kierowcy karetek - by ominąć zator - musieli najpierw samodzielnie usunąć rozdzielające jezdnie od drogi rowerowej pachołki.

Cytowany przez "The Telegraph" Paul Osborn - radny londyńskiej dzielnicy Harrow - mówi wprost, że forsowane przez władze centralne zmiany "nie zostały specjalnie przemyślane" i że "nie ma na nie prawdziwego popytu ze strony mieszkańców".

W Brighton and Hove ponad 2700 mieszkańców (!) podpisało się ostatnio pod petycją wzywającą władze do usunięcia wytyczonych niedawno dróg rowerowych określają je dosłownie mianem "głupich pomysłów", które "niszczą lokalne biznesy".

Dokładnie tak samo odbywa się to w Krakowie, gdzie rowerów nie przybyło, a miasto stanęło w korkach. Protestami mieszkańców zajęli się radni, którzy wystosowali rezolucję do prezydenta, by wycofać się z przeprowadzonych wbrew mieszkańcom zmian. Niestety, prezydent Majchrowski radnych po prostu... zignorował. 

Szkoda, że Polacy nie mogą uczyć się na błędach innych, ale muszą na własnych.


PR

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy