Gdzie "wieśniacy" są najwięksi?
Świat zaskakuje mnie na każdym kroku.
Sądziłem, że do końca roku nie wydarzy się już nic, co było by warte opisania - po raz kolejny myliłem się znacząco.
Otóż zrządzeniem losu, trochę niespodziewanie, zmuszony byłem pokonać dość długą trasę. No dobrze, nie było to wcale tak niespodziewanie i raczej sam chciałem jechać, niż mnie do tego zmuszono, ale mniejsza o większość?
Jak mówiłem trasa długa, w całości przebiegająca przez bezkresne połacie naszego wspaniałego kraju. Cel - stolica! Wiecie już, że pseudonim "wieśniak" nie pochodzi wcale od miejsca mojego zamieszkania.
Jestem miastowy, więc Warszawa raczej mnie nie przeraża. Znacznie bardziej obawiałem się o stan moich nerwów - w końcu 700 km po polskich drogach musi odcisnąć jakieś piętno na psychice człowieka.
Po drodze urzekli mnie kierowcy busów. Nie jestem aniołkiem i czasami ponosi mnie fantazja, ale 150 km/h po dziurach, we mgle i przy marznącej mżawce samochodem, który wydaje się być stworzony do wyłapywania bocznego wiatru to, na moje oko, lekka przesada.
Brawura, głupota a może i jedno i drugie? Trudno wyczuć. Zapewne w dużej mierze owa ułańska fantazja jest wynikiem goniących terminów i presji ze strony szefów, których przecież nie obchodzą jakieś tam trudne warunki drogowe...
Ale ok, do czego zmierzam... Przed samą Warszawą pewien przesympatyczny jegomość w srebrnej corolli przypomniał mi, że im większe miasto, tym "wieśniacy" bardziej cwani. Sytuacja typowa, dwa pasy przechodzące w jeden. Ja - na prawym, "samuraj" - na lewym. Ponieważ prędkość kolumny raczej mu nie odpowiadała, postanowił wyprzedzić wszystkich.
Pech chciał, że wymusił pierwszeństwo akurat na mnie, niemal spychając mnie do rowu. Przyznaję się - obudziły się we mnie zwierzęce instynkty i kolega "szybki" dostał po oczach "długimi". Najwyraźniej jednak, uraziłem jego dumę. Po jakiś stu metrach corolla (zmuszając mnie i całą kolumnę aut do gwałtownego hamowania) zwolniła niemal do zera, pan wykonał ręka pożegnalny gest i z gazem w podłodze, postanowił zapomnieć o moim istnieniu. Ehh, co za kraj, co za ludzie.
Zdenerwował mnie do tego stopnia, że po raz drugi puściły mi nerwy? Autko, jakim jechałem nie należało do najgorszych, więc po redukcji do dwójki i pomyślałem, że się "odegram". Może zabawić się w "spychacz"? Oprzytomniałem jednak szybko i odpuściłem przy prędkości wskazującej na kretynizm w zaawansowanej formie. I o tym właśnie chciałem napisać.
Z podróży wyciągnąłem smutny wniosek. Jaki? Gdy do stolicy, wizytówki kraju przyjeżdża człek z prowincji, jedyne, czego może się nauczyć, to złych nawyków. Może to i krzywdzący osąd, ale niestety tak to właśnie wygląda.
Cóż, Warszawa ma najsłynniejszą w kraju ulice Wiejską, więc i wieśniacy muszą być najwięksi!
A może to jakiś kompleks?
Powyższy tekst pochodzi z bloga "wieśniaka drogowego", który pisze o motoryzacji. Blog ten znajdziesz TUTAJ.