Czy prezydent Andrzej Duda ma zakaz prowadzenia samochodu?

"Cysorz to ma klawe życie..." - śpiewał Tadeusz Chyła. Znacie tę piosenkę? Nie? Cóż, w zasadzie nic dziwnego, bo w końcu to staroć. Aczkolwiek warta przypomnienia...

Autor wspomnianego tekstu, wyliczając różne przyjemności i przywileje, którymi cieszy się ów rzeczony "cysorz", zupełnie pomija kwestię jego pojazdów (no, może z wyjątkiem lektyki, w której codziennie rano do łoża władcy jest dostarczana "bardzo fajna cysorzowa"). Artysta tę kwestię dyskretnie przemilcza, warto jednak wiedzieć, że w wielu krajach funkcja głowy państwa łączy się z istotnym wyrzeczeniem.

Otóż ze względów bezpieczeństwa pełniąca ten urząd osoba z chwilą wyboru musi zrezygnować z prowadzenia samochodu. I to raz na zawsze, bowiem zakaz ten obowiązuje również po przejściu na polityczną emeryturę, aż do końca życia. Lubiłeś usiąść za kierownicą i tak się złożyło, że zostałeś szefem państwa? No to pożegnaj się nie tylko z własnym autem, ale także z prawem jazdy, bo odtąd nie będzie ci już do niczego potrzebne. Tylko...

Reklama

Tylko czy rzeczywiście, jak czytamy w licznych dziennikarskich publikacjach, dożywotni zakaz samodzielnego zasiadania za kierownicą samochodu obowiązuje również prezydentów Polski, zarówno obecnego, jak i jego poprzedników? Postanowiliśmy to sprawdzić u źródła, kontaktując się z biurem prasowym kancelarii prezydenta RP Andrzeja Dudy. Ta odesłała nas jednak do Służby Ochrony Państwa, następczyni niegdysiejszego Biura Ochrony Rządu, czyli BOR-u. Tutaj też zaczęliśmy od telefonu. Nasza rozmówczyni, czego można było się spodziewać, poprosiła o przysłanie maila. No to wysłaliśmy, prosząc o potwierdzenie lub zdementowanie pojawiających się w mediach spekulacji na temat relacji prezydent - samochód. Zapytaliśmy o ewentualną podstawę prawną wspomnianego wyżej domniemanego zakazu i czy dotyczy on wszelkich pojazdów mechanicznych, nie wyłączając rowerów. Okazało się, że sprawa jest tajna.

Wiadomo za to, że zakaz prowadzenia samochodów obowiązuje prezydentów i wiceprezydentów USA. Nie wszystkim to pasuje. Joe Biden, wiceprezydent Stanów Zjednoczonych w czasach Baracka Obamy i kandydat Partii Demokratycznej w najbliższych wyborach prezydenckich, podczas spotkania ze związkowcami United Auto Workers, wpływowej organizacji pracowników przemysłu motoryzacyjnego żalił się pół żartem, pół serio, że jest mnóstwo powodów, by zabiegać o funkcję przywódcy największego mocarstwa świata, ale też jeden "przytłaczający", by tego nie czynić - wspomniana konieczność dożywotniej rezygnacji z roli kierowcy. "Bo czy jest wspanialsze uczucie niż to, które towarzyszy facetowi w Corvette Z06, gdy wciska pedał gazu i w ciągu 3,4 sekundy rozpędza się do 60 mil na godzinę?" - mówił.

Ostatnim prezydentem USA, który mógł samodzielnie poruszać się autem po drogach publicznych był Lyndon Johnson, następca zamordowanego w 1963 r. w zamachu w Dallas Johna F. Kennedy'ego. Wszystkich kolejnych prezydentów i wiceprezydentów obowiązuje już zakaz prowadzenia pojazdów mechanicznych. Co ciekawe, nie został ujęty on w jakichkolwiek formalnych przepisach prawa, lecz wynika jedynie z wymogów Secret Service, któremu jednak lokatorzy Białego Domu grzecznie się podporządkowują. Co najwyżej jeżdżąc po rozległych prywatnych posiadłościach. Tak relaksował się Ronald Reagan, tak czynią również Bill Clinton i George W. Bush. W Internecie można znaleźć filmik, pokazujący tego ostatniego za kierownicą Forda F150. Eksprezydent, przemierzając położone w Teksasie rodzinne ranczo, chwali potężnego pick-upa za... poręczność. Wóz, kosztujący jako nowy niespełna 48 000 dolarów, został później sprzedany na aukcji charytatywnej za 300 000 USD.

Podobnie dają upust swoim motoryzacyjnym pasjom również głowy państw w innych częściach świata. Królowa brytyjska Elżbieta II była niejednokrotnie fotografowana za kierownicą podczas przejażdżek ulubionym Range Roverem czy Jaguarem. Dodajmy, że zgodnie z tradycją, monarchini jest jedyną obywatelką Zjednoczonego Królestwa, która może legalnie prowadzić samochód, nie mając prawa jazdy.

Pozostaje jeszcze pytanie o losy prywatnych pojazdów głów państw. O Fordzie F150 prezydenta George'a W. Busha już wspominaliśmy. Peugeot prezydenta Iranu Mahmouda Ahmadinejada (z okresu, gdy polityk ten był burmistrzem Teheranu) został kupiony za 1,5 mln USD. Swego czasu wiele szumu wywołał Ford Escort, którym rzekomo jeździł Jan Paweł II, w czasach, gdy był jeszcze kardynałem Karolem Wojtyłą.

Auto zostało najpierw kupione przez pewnego Amerykanina za 690 000 dolarów, a następnie wystawione ponownie na sprzedaż, ale za kwotę ponaddwukrotnie mniejszą. Podejrzewano, prawdopodobnie słusznie, że historia wspomnianego wozu jest zwykłą mistyfikacją, mająca na celu podbijanie jego wartości (jak widać - bez skutku). Volkswagen (rocznik 1999),  którym przemieszczał się (jako pasażer, bo sam nie ma prawa jazdy) późniejszy papież, a wtedy kardynał Benedykt XVI osiągnął cenę 244 000 dol. Niebieskiego Mercedesa kabrioleta Adolfa Hitlera sprzedano za 8 mln dolarów. Chryslera 300C, rok modelowy 2005, z silnikiem V8 5.7 litra prezydenta Baracka Obamy próbowano upłynnić za milion dolarów. Przynajmniej początkowo - bezskutecznie.

A na rodzimym gruncie? Ano w grudniu 2015 r. media donosiły o czerwonym Volkswagenie Golfie, zaparkowanym nieprawidłowo na jednej z ulic w Krakowie. Straż miejska założyła na jego koło blokadę. Wkrótce okazało się, że wóz jest własnością prezydenta RP Andrzeja Dudy. Po pewnym czasie na miejscu, co udokumentowali fotoreporterzy, zjawiła się córka prezydenta, Kinga Duda, przestawiła auto i zapłaciła mandat...

      

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy