Uwaga na sieciowych oszustów

Cudów nie ma, przynajmniej jeśli chodzi o samochody. Niestety, zamiast wierzyć ostrzeżeniom, wielu rodaków przekonało się o tym na własnej skórze.

Chodzi oczywiście o internetowe ogłoszenia sprzedaży, dotyczące głównie pojazdów, które rzekomo przyjechały lub właśnie jadą do nas z zagranicy.

Wnioski płynące z listów, jakie trafiają do naszej redakcji, nie są optymistyczne. W sieci aż roi się od oszustów i naciągaczy. Jak się przed nimi bronić? Najczęściej w zupełności wystarczy zdrowy rozsądek, niestety wielu wciąż go brakuje...

Wśród sporej liczby naszych rodaków panuje błędne przekonanie, że Zachód to motoryzacyjna kraina mlekiem i miodem płynąca. Błąd. Ani w Niemczech, ani w Szwajcarii samochody nie są tańsze niż w Polsce. Atrakcyjne ceny mają tylko te, które nie nadają się do jazdy. Na ogromnych placach tkwią dziesiątki pojazdów bez prawa rejestracji. Sprawdzenie takiego auta przed zakupem sprowadza się do oględzin zewnętrznych. O przejażdżce w ogóle nie ma mowy. Dobrze, jeśli czasem uda się uruchomić silnik.

Tak właśnie działają firmy, które na zamówienie "wyszukują" interesujący nas pojazd. Jeżeli, przez przypadek, takowy znajduje się na placu, pakuje się go na lawetę i wywozi do Polski. Tutaj samochód przechodzi swoistą "ścieżkę zdrowia". Blacharz zajmuje się uszkodzonym nadwoziem, panowie od samochodowej chemii czyszczą silnik i tapicerkę, a handlarz wypisuje nową książkę serwisową i dokonuje drobnej korekty przebiegu, zazwyczaj do typowych 160 tys. km.

O tego typu praktykach pisaliśmy niejednokrotnie. Oszukanych, którzy kupili "bezwypadkowe auto z małym przebiegiem", są w Polsce tysiące, ale prawdę mówiąc ludzie ci i tak są w dość komfortowej sytuacji. Mają samochód...

Reklama

Niestety, coraz więcej osób nie może się pochwalić takim szczęściem. W serwisach ogłoszeniowych aż roi się od naciągaczy, którzy oferują "ciekawe pojazdy w atrakcyjnych cenach". Wystarczy, że wpłacimy zaliczkę, która pokryć ma koszt przetransportowania auta do Polski i rejestracji, a samochód w ciągu kilku tygodni trafi pod nasz dom. Wprawdzie dla kogoś, kto śledzi rynek pojazdów używanych oferta sprzedaży np. audi A3 z 2004 roku z silnikiem TDI za mniej niż 30 tys zł. cuchnie zgniłą przynętą, ale jak się okazuje, wiele osób łapie się na tak zarzucony haczyk. Na podstawie zdjęć - nie widząc nawet samochodu - wpłacają zaliczki (po kilka tysięcy zł), po czym kontakt z firmą, która zaoferowała się sprowadzić pojazd, urywa się.

Jak wynika z naszego redakcyjnego śledztwa, proceder jest niestety powszechny. Wystarczy, że na dowód osobisty bliżej nieokreślonego obywatela (np. bezdomnego) nieuczciwy sprzedający otworzy konto w banku. Następnie wystarczy już tylko zrobić zdjęcia jakiegoś atrakcyjnego na rynku wtórnym pojazdu i wystawić go na sprzedaż w internecie.

Największym kosztem dla oszusta będzie zakup pakietu startowego którejś z sieci komórkowych, dzięki czemu będzie mógł podać kontaktowy numer telefonu. Gdy ktoś złapie się na haczyk i zadzwoni, oszust oczywiście odpowiada na wszelkie nasze pytania, roztacza przed nami sielankową wizję bezwypadkowego pojazdu z małym przebiegiem, rękojmią itd., itd. Szczegółowo wylicza też koszty - przegląd, tłumaczenie dokumentów, książka pojazdu, transport. Razem od jednego, do kilku tysięcy złotych. Oczywiście, po przelaniu pieniędzy na konto delikwenta telefon komórkowy milczy, a wszelkie zapytania drogą internetową trafiają w próżnię.

Co wtedy? Pozostaje jedynie zgłosić się na policję, ale ponieważ oszuści zmieniają numery telefonów i nigdy nie posługują się własnymi danymi personalnymi, ta ostatnia ma często związane ręce. Pozostaje płacz i zgrzytanie zębów...

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: samochody | Uwaga!
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama