Ile czekania na nowe auto? Kryzys półprzewodnikowy nie odpuszcza!

Media od miesięcy żyją problemami związanymi z tzw. "kryzysem półprzewodnikowym". Chociaż dealerzy łudzili się nadzieją, że sytuacja unormuje się przed końcem roku, z dzisiejszej perspektywy śmiało powiedzieć można, że lepiej już było.

W szczególnie trudnej sytuacji znalazły się firmy, które - szukając kosztów - przed końcem roku często decydują się na odmłodzenie floty swoich pojazdów. Wielu dealerów w ogóle nie przyjmuje zamówień na samochody do produkcji, co oznacza, że klienci tracą jakiekolwiek możliwości konfiguracji. Producenci, którzy wciąż przyjmują zamówienia masowo "obcinają" wyposażenie, tzw. "stocki", czyli zapasy aut na placach importerów świecą pustkami.

Ci ostatni, świadomi skali problemu, starają się ratować sytuację jak tylko mogą. Efektem jest np. montaż zamienników. W szczególności dotyczy to tańszych modeli z gamy producentów francuskich czy japońskich, które w wyższych wersjach wyposażeniowych oferowane są np. z zestawem multimedialnym. Przykładowo - nowe Dacie Duster często trafiają do dealerów z "dziurą" w miejscu fabrycznego zestawu multimedialnego 2DIN. Dealerzy na własną rękę montują tzw. "aftermarketowe" systemy z oferty np. Kenwooda. W teorii wszystko jest w porządku, ale może się zdarzyć, że uwielbiany przez polskich klientów Duster w wersji "prestige" nie będzie miał na pokładzie czujników parkowania czy kamery cofania.

Reklama

Podobna sytuacja dotyczy droższej alternatywy Dustera - cenionej wśród nabywców indywidualnych Suzuki Vitary. Ta, w wersji prestige, oferowana jest z fabrycznym zestawem multimediów, ale kupno tak wyposażonego auta graniczy obecnie z cudem. W jego miejsce montowany jest np. zamiennik firmy Pioneer, ale w stosunku do "fabrycznego" zestawu jego możliwości są dość ograniczone.

Nawet wśród marek, które do tej pory zdawały się opierać kryzysowi, pojawiają się problemy. Przykładem może być np. Fiat Tipo, który po ostatnim liftingu (5 lat gwarancji) przestaje być postrzegany w kategorii pojazdu budżetowego. W przypadku lepiej wyposażonych egzemplarzy, z 10-calowym wyświetlaczem czy - opcjonalnymi - elementami pokroju systemu bezkluczykowego i podgrzewanych foteli, realny czas oczekiwania na realizację zamówienia oscyluje w okolicach... siedmiu miesięcy. Inni producenci, by nie wstrzymywać produkcji, masowo korygują poziomy wyposażenia. Przykład? Opla Zafiry czy Vivaro nie da się już zamówić z wielofunkcyjną kierownicą, a podobne problemy dotyczą również marek premium!

Ponad rok czekania na auto?

W przypadku tych ostatnich realny okres oczekiwania na samochód "do produkcji" często przekracza już 10 miesięcy. A mowa o wariancie "optymistycznym", który nie uwzględnia przecież ewentualności pojawienia się czwartej fali pandemii koronawirusa i kolejnych lockdownów!

Wnioski? W przypadku nabywców indywidualnych, którzy od miesięcy czekają na dostawę wymarzonego pojazdu, nie pozostaje dziś nic innego, jak - kolejny raz - uzbroić się w cierpliwość. Pewnym pocieszeniem może być fakt, że za auto zapłacimy kwotę z dnia zamówienia, więc - teoretycznie -  nie grozi nam galopująca inflacja i kolejne podwyżki. Jeżeli jednak ktoś liczył na to, że zamawiając nowe auto uniknie inwestycji w serwisowanie obecnego lub - co gorsze - sprzedał własny samochód korzystając ze sprzyjającej koniunktury na rynku wtórnym - ma poważny problem. Jeszcze większy mają jednak klienci biznesowi, którzy w końcówce roku chętnie odświeżają flotę swoich pojazdów, by uniknąć płacenia wysokich podatków. Zamawiając dziś nowe auto szansa na to, że traf do nas przed końcem roku jest bardzo nikła, a place importerów świecą pustkami. Z obecnej sytuacji cieszyć się wiec może jedynie fiskus.
Paweł Rygas

***



INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama