Wyprzedzasz wszystkich? Masz mentalność niewolnika!

Szanowna Interio. Czytam artykuły motoryzacyjne, a tam informacje, którymi nie pogardził by dobry horror, a przynajmniej dobre kino akcji. (*)

Dlaczego Polacy masowo giną na drogach?
Dlaczego Polacy masowo giną na drogach?PAP

Wypadki, kolizje, katastrofy. W tym tygodniu tylu zabitych, tylu rannych. Tu bus zjechał na lewy pas ruchu i uderzył w samochód ciężarowy, tam BMW znienacka zawinęło się o 5. rano na drzewie. Tu z przewróconej cysterny wylewa się paliwo i trzeba ewakuować okolicznych mieszkańców, tam drzewa znów zabiły kierowców...

Niełatwo zasnąć

Po takiej lekturze przed snem niełatwo zasnąć, a tym bardziej przejść do porządku dziennego. Siedzę sobie zatem wieczorem z kawą w ręku, wiedząc, że za kilka dni czeka mnie dłuższa trasa do przejechania, i tak się zastanawiam czemu my, Polacy, jesteśmy liderami jeżeli chodzi o bezpieczeństwo, a raczej niebezpieczeństwo w poruszaniu się samochodem.

Czy mam się bać innych kierowców wyjeżdżając na polskie drogi? Czemu dochodzi do tylu wypadków na drodze? Czy samochody to jeszcze pojazdy do przemieszczania się, czy już bardziej "killing machine"?

Prawo jazdy mam od 16 lat, jedną stłuczkę na koncie i sporo kilometrów zrobionych na polskich i europejskich drogach. Nie piszę, ile przejechałem, bo to nie jest ważne, nie piszę, czym jeżdżę bo to też nie ma znaczenia, ważne jest natomiast, że jestem kierowcą.

Jakiś czas temu wracając z urlopu znad polskiego morza zdarzyła mi się sytuacja, w której zmuszony byłem do nagłego zjechania na pobocze, aby uniknąć czołowego zderzenia z innym pojazdem. Szczęśliwie nic się nie stało, ów "pershing" pomknął dalej, a ja po zdarzeniu zjechałem na najbliższy parking i zrobiłem sobie dłuższą przerwę.

Może mu się spieszyło, może miał gorszy dzień, może przecenił odległość, może nie starczyło mu mocy w silniku, może, może, może... Fakt jest faktem, że po tym zdarzeniu plecy miałem mokre od potu, a ręce jakoś tak dziwnie rozlatane.

Po powrocie do pracy podzieliłem się ową "przygodą na drodze". Co ciekawe, koledzy z pracy potwierdzili, że przy PRAWIE KAŻDEJ DŁUŻSZEJ TRASIE ZDARZA SIĘ CHOĆ JEDNA NIEBEZPIECZNA SYTUACJA.

Nie ma tu tez znaczenia, czy to ja jestem sprawcą zdarzenia czy tylko ofiarą. Po zderzeniu czołowym dwóch samochodów jadących 100km/h, pozostaje tylko szpachelka. Pasy bezpieczeństwa, kontrolowane strefy zgniotu, czy poduszki powietrzne są dobre - ale dla szybkości 50km/h, czyli takiej, z jaką są wykonywane crashtesty.

Swoją drogą ciekawe, jak by wyglądały wyżej opisane testy dla prędkości 100-120km/h dla najwyżej ocenianych samochodów...?

Wracając do mojej sytuacji, zacząłem się zastanawiać, że ja i mój przypadek z pędzącym z naprzeciwka "pershingiem" nie znajdzie się w policyjnych statystykach, w mediach, w gazetach. Nikomu nic się nie stało i na szczęście nie dołączyłem do statystyki 3902 zabitych w ciągu roku na drodze, ani do 48872 rannych. Ciekawi mnie, ile rocznie jest takich niebezpiecznych sytuacji "o włos", o których nikt, nigdzie nie wspomni i nie napisze?

48 872 rannych w 2010 roku

Szanowni Państwo, czy zdajecie sobie sprawę z zastraszającej wielkości tej liczby? To tak, jakby w ciągu dekady urwać ręce, nogi, sparaliżować, złamać, zmiażdżyć lub trwale okaleczyć i wsadzić na wózek inwalidzki cały Poznań czy Gdańsk! Czy wyobrażacie sobie, że cały Poznań jest miastem osób na wózkach inwalidzkich? A tak to wygląda...

Zastanawiałem się, co można zrobić. Przypomniał mi się fenomen obsługi ruchu pieszych, gdy byłem na światowej wystawie Expo 2000 w Hanowerze w Niemczech. Przed piętrzącym się tłumem postawiono słupek z taśmą zagradzającą drogę i z napisem "proszę nie przechodzić".

Rozumiecie Państwo, żadnych barierek metalowych, zasieków, kordonów policjantów, tylko tysiące odwiedzających osób i słupki z taśmami. Ten słupek można było obejść, przeskoczyć, przejść pod nim, odpiąć i zapiąć za sobą. Ale nikt nic takiego nie robił. Wszyscy stosowali się do zwykłych słupków z taśmami.

Tak samo było z długą kolejką do jednego z pawilonów wystawienniczych i z kartką z napisem "proszę stać jeden za drugim". Wszyscy ludzie tak właśnie stali, jak ich proszono na tej kartce.

Po co o tym piszę? W normalnych krajach, a normalność innych krajów może nas Polaków czasem szokować, w przypadku, gdy jest ustanawiany jakiś przepis, to po to, aby dbać o obywatela i po to, aby on mu służył. Jeżeli jest jakiś nakaz, to po to, aby nas przed czymś ochronić, a nie aby nas, obywateli, pogrążyć. Mało tego - ludzie w to wierzą i to respektują.

Jeżeli jest napisane: "proszę nie wchodzić", to nie będą wchodzić, jeżeli jest ograniczenie prędkości, to znaczy, że jest ono wystawione dla naszego dobra i należy w tym miejscu zwolnić.

Jakiś czas temu przyjechała do mnie znajoma Polka mieszkająca od kilku lat na Wyspach. Przyjechała samochodem rodziców, więc spytałem, jak jej się jeździ. Powiedziała, że odzwyczaiła się od sposobu jazdy na polskich drogach, a zwłaszcza od nieszanowania przepisów i głupoty polskich kierowców.

W Wielkiej Brytanii, jeśli jest ograniczenie do 30 mil/h, to się jedzie 30 mil/h. Jeśli na autostradzie jest ograniczenie do 70 mil/h (115km/h), to się jedzie 70mil/h, a nie 75 czy 80. Jeżdżąc po Polsce chciała podobnie jechać, więc nieszczęsna na ograniczeniu do 40km/h zwolniła do wymaganej prędkości i jegomość za nią zaczął trąbić, aby jechała szybciej.

Nigdy na to nie zwracałem uwagi, kto zresztą zwraca? Sam, zawsze jeżdżę te 10, 20 km/h szybciej niż wynika to ze znaków i ograniczeń.

Jeździłem zgodnie z przepisami. Nie trąbili...

Zachęcony usłyszaną opowieścią wykonałem prosty test. Przez tydzień jeździłem zgodnie z przepisami. Wiem, że w innych krajach byłbym wyśmiany za to, że chcę jeździć zgodnie z przepisami, przecież każdy tak jeździ... Ale nie w Polsce. W Polsce jest się za to szykanowanym.

Więc zacząłem mój test stosując się do zakazów, nakazów i ograniczeń. Tam, gdzie zarządca drogi ustawił znak ograniczenia do 40, 50 km/h, tak też jechałem, tam, gdzie był zakaz wyprzedania, a ja jechałem za koparką, nie wyprzedzałem, przy prawoskręcie, na zielonej strzałce, obowiązkowo się zatrzymywałem. Za miastem 90 km/h, czyli tak, jak najszybciej można jechać. Wynik testu był smutniejszy niż przewidywałem.

Zobacz, jak jeżdżą Polacy:

Czytaj dalej na drugiej stronie:

PAP

Jeszcze raz podkreślę, jechałem zgodnie z przepisami, zgodnie z jego maksymalnymi ograniczeniami.

Nikt na mnie nie trąbił, nikt nie mrugał światłami, abym zjechał, ale wielu kierowców samochodów poczuło, że jakaś zawalidroga blokuje im przejazd i jechali mi metr za zderzakiem, a gdy tylko nadarzyła się okazja, to wyprzedzali niezależnie od tego, czy była podwójna ciągła, zakaz wyprzedzania, czy przejście dla pieszych.

To są bardzo niebezpieczne sytuacje, wystarczy, żeby pies, kot, dziecko czy matka z wózkiem weszła mi na jezdnię, a delikwent jadący za mną "na zderzaku" nie byłby w stanie wyhamować. I co wtedy? Dwa samochody rozbite, policja, blacharz, nieprzyjemności.

Apogeum osiągnąłem, gdy po dłuższej jeździe, jadąc przepisowe 50km/h, natrafiłem na korek i ciągnąc się w nim 20 km/h, przyhamowałem i dałem znać ręką, aby wpuścić przede mnie samochód z podporządkowanej drogi. Kierowca za mną, zirytowany wcześniej moją przepisową jazdą, a następnie ustępowaniem drogi komukolwiek, wyprzedził obydwa samochody, a następnie na czerwonym świetle przejechał przez przejście dla pieszych.

Nie uwierzę, niestety, że tak musimy jeździć, że tak nam się zawsze spieszy. Owszem, zdarzają się sytuacje, w których się musimy ścigać się z czasem. Ale codziennie? Dzień w dzień?

Zyskasz 10 minut? A po co?

Dlaczego jeden z drugim nie wstanie 10 minut wcześniej, aby spokojnie dojechać do pracy, szkoły, na spotkanie?

Później w pracy jest nerwowy, bo nerwowo jechał do niej jechał, a po pracy jedzie nerwowo, bo się zdenerwował w pracy. A gdy przychodzi urlop, czas relaksu, wypoczynku, my widzimy takiego z deską windsurfingową na dachu, wyprzedzającego na trzeciego. Gdzie się tak spieszy? Na urlop, na odpoczynek?

Kochani, patrząc na kierowców, którzy mnie wyprzedzali łamiąc przy tym przepisy, zastanawiałem się, co zrobią z tym czasem, który zyskają na szybkiej jeździe do domu?

Czy po to łamałeś przepisy, aby usiąść 5 minut wcześniej z piwem i pilotem na kanapie?

Przypomniało mi się opowiadanie, w którym mędrzec zabrał się na okazję z dynamicznie jadącym kierowcą. Po dotarciu do celu kierowca stwierdził pobiłem swój rekord przejazdu o 10 minut. Na to mędrzec zapytał: A CO TERAZ ZROBISZ Z TYMI 10 MINUTAMI?

Daje do myślenia?

Jakie są zatem fakty dotyczące polskich dróg? Nie szanujemy przepisów, a to doprowadza do śmierci prawie 4000 osób rocznie. W naszym kraju nie można o nic prosić, aby społeczeństwo słuchało. Moim zdaniem, chybione są akcje typu "bezpieczny weekend" lub podobne, organizowanie przez policję. To nie zadziała.

Mentalność pana i niewolnika

W psychologii mówi się, że są dwa typy mentalności: mentalność pana i mentalność niewolnika. Są to bardzo ważne określenia i może warto zastanowić się nad nimi.

Osoby z mentalnością pana nie potrzebują, aby ich kontrolowano. Same wiedzą, co mają zrobić i jeżeli mają przepisy, to będą je respektował.

Z kolei niewolnik musi czuć nad sobą bat, aby wykonywał to, co ma być wykonane. Musi mieć kontrolę, pręgierz, nadzorców, aby przestrzegał obowiązujące go prawa.

Osoba z mentalnością pana będzie stosowała się do przepisów zawsze, niezależnie od sytuacji. Osoba z mentalnością niewolnika będzie się stosowała do przepisów tylko, jeżeli za odmowę poniesie karę. I tak będzie przekraczała dozwoloną szybkość, ale w obliczu np.: fotoradaru przestanie być chojrakiem. Czuje nad sobą bat i może ponieść karę, więc zwolni, stosując się do ograniczenia, a następnie bez wyprzedzania, bez nerwówki, będzie przepisowo jechać. Oczywiście, tylko do czasu minięcia fotoradaru. Potem - noga na gaz.

Nie mamy mentalności pana, jako kierowcy potrzebujemy bata, pręgierza, spowalniaczy, kontroli drogowych, a dopiero wtedy liczba morderstw, o przepraszam, wypadków ze skutkiem śmiertelnym, znacząco spadnie.

Proponuję policji zrobić test: na wybranym, niebezpieczniejszym w Polsce odcinku drogi, gdzie dochodzi do największej liczby wypadków, dajmy na to na odcinku 20 km, co 500 metrów postawić fotoradar. Tak, tak, fotoradar. Zastanawiam się, jak po roku wyglądałyby statystyki wypadkowości - czy np. nie okazałoby się, że z nastąpiłaby cudowna zamiana i z najniebezpieczniejszego odcinka, droga zmieniłaby się w bezpieczną?

A ty kim jesteś na drodze? Niewolnikiem czy panem? (Pawgar)

* List do redakcji

Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas