W Polsce samochody są raczej antyrodzinne...
Przeczytałem na łamach motoryzacji artykuł "Szukamy najlepszego samochodu rodzinnego"... (*) Niestety, nie mogę oprzeć się wrażeniu, że w Polsce samochody są raczej antyrodzinne...
Czytując wiadomości finansowe na Interii zauważyłem, że w komentarzach aż huczy o tym, jak my Polacy mało zarabiamy i jak nikogo na nic nie stać. Jak to ogół, naród, nie zarabia nawet 1200-1500 zł na rękę nie mówiąc już o średniej krajowej wnoszącej 2500 zł netto. Tak się zastanawiam, o co chodzi? Czy dalej mamy kryzys i praca jest tak źle wyceniana, czy też w zasadzie do Internetu i do pisania komentarzy dorywają się tylko desperaci, którzy lubią narzekać i opluwać system?
Ja należę do wąskiej grupy optymistów. Gdy mój sąsiad czy kolega z pracy, kupi sobie nowy piękny samochód, cieszę się z tego, że ich na to stać. Jestem pełen szacunku dla ludzi zaradnych.
Uważam jednak, że w Polsce, posiadanie samochodu jest raczej antyrodzinne.
W artykule przeczytałem, że koszt auta rodzinnego to 40-60 tys. zł.
Tak się zastanawiam, kogo w zasadzie na takie auto stać, skoro zarobki wynoszą 1200-1500 zł/miesięcznie? Czy to jakaś "ściema", zmowa użytkowników Interii, czy może tylko sfrustrowani niskimi zarobkami ludzie, w każdym możliwym miejscu piszczą jak to mało zarabiają? Nie wiem, o co tu chodzi?
Chcę wierzyć, że skoro Interia pisze takie artykuły dla mas, o wyborze samochodu rodzinnego, to przynajmniej połowę z rodzin w Polsce będzie na to stać. Jeżeli jednak na szali położymy wpływy, czyli zarobki, i wydatki, to czy nie okaże się, że nie ma odbiorców, do których kierujecie swoje artykuły droga Interio?
Przyglądając się rodzinnym zarobkom - czyli dwie pracujące osoby zarabiające w sumie 3000 zł - otrzymam smutne wyliczenie wydatków, które w żaden możliwy sposób nie pozawala na kupno żadnego z opisywanych w artykule samochodów, a - co gorsza - nawet na zakup do niego paliwa.
W przypadku, gdy do wyliczeń przyjmiemy model dwoje rodziców plus dwójka dzieci, okazuje się, że koszt bieżących wydatków jest porażający. Ponosimy przecież comiesięczne wydatki, jak: czynsz, światło, gaz, wywóz śmieci, ciepła i zimna woda, itd. - w sumie min. 500 zł. Do tego płacimy też za telefony komórkowe, dostęp do Internetu, spłacamy raty kredytu mieszkaniowego oraz ponosimy koszty wyżywienia i środków czystości - razem około 2 tys. zł.
I co wyszło? Licząc na "okrągłych cyfrach" mamy nawet 2 700 zł. 2 700 zł KOSZTÓW STAŁYCH. I tak miesiąc w miesiąc, rok w rok.
Chwila, chwila... Czy ktoś zauważył, że w wyliczeniu nie ma uwzględnionych tzw. "przyjemności"? Przecież nie żyjemy tylko po to, aby jeść, spać i kupować proszek do prania. Mamy jeszcze funkcjonować w społeczeństwie, bawić się, chodzić do kina, teatru, grać w kręgle, wyjść ze znajomymi do kawiarni czy do pubu. Na to też potrzebne są pieniądze. Pozostałe 300 zł wydajemy więc na w/w uciechy, abyśmy mieli jakąkolwiek motywację i abyśmy wiedzieli, po co zarabiamy pieniądze.
Teraz nadeszła smutna prawda o wydatkach, bowiem w wyliczeniach nie są uwzględnione wakacje, urlopy i weekendy, czyli czas, w którym mamy użytkować nasz samochód z rodziną.
Przykładowo - wakacyjny wyjazd do Chorwacji to dla czteroosobowej rodziny ok. 4000 zł. Wniosek - na przyszłe wakacje musimy już dziś odkładać 333 zł miesięczni. I tak przez cały rok.
Jak zauważyliście, w moich wyliczeniach pominąłem "wsysacza" naszych pieniędzy, jakim jest właśnie samochód. Nie wiem czy jest inna - prócz zakupu domu - inwestycja, która pochłania takie ilości gotówki. Nie znam posiadacza samochodu, który by powiedział, "mój samochód pali za mało", "nigdy nie jeżdżę do mechanika" czy też "dla mnie kupno ubezpieczenia to pestka". Znam za to dużo przeciwnych komentarzy.
Wracając do wyliczeń... Z posiadanych zarobków obecnie, wydajemy o 333 zł/mc więcej niż zarabiamy. Jest to nasza unikalna cecha narodowa, gdyż tylko my w Europie potrafimy tego dokonać. Nie przejmując się zatem zbędnym debetem, liczymy dalej.
Koszt nowego rodzinnego auta to 60-80 tys. zł. Przyjmę dolny pułap, aby nie być zbyt zachłannym. I tak mam do wyboru albo oszczędzać 7 lat na samochód, co daje 714 zł/mc, albo kupić go w kredycie. Mając wkład własny w postaci gotówki z obecnie sprzedawanego samochodu - dajmy na to 15-20 tys. zł - możemy zejść do raty kredytu ok. 900 zł/mc. Do tego samochód trzeba ubezpieczyć - w promocji AC, OC, NW kosztuje 3872 zł/rok - czyli dodatkowe 322 zł/mc obciążających rodzinny budżet.
Tym sposobem będąc szczęśliwą polską rodziną mamy samochód stojący pod blokiem. Napisałem stojący, bo to nie koniec wydatków. Za w/w kwotę jesteśmy w sytuacji, gdy samochód stoi a nie jeździ. Gdybyśmy chcieli jeździć tym samochodem, musimy doliczyć koszty paliwa. Przejeżdżając minimalnie 15 tys. km rocznie, przy spalaniu 7 litrów na setkę, musimy wydać miesięcznie ok. 430 zł na paliwo zakładając jego cenę na poziomie 5,15zł/litr.
I to już chyba koniec wyliczeń. Wynika z nich, że dwoje ludzi, co miesiąc zarabiających w sumie 3 000 zł, nawet jeśli ma własne auto, nie może nim jeździć! Wówczas koszt rodzinnych wydatków zwiększyłby się do prawie 5 000 zł/mc zł!
Czy więc samochód, który zżera więcej pieniędzy niż średnio zarabiamy jest rodzinny czy raczej bardziej antyrodzinny? Czy fakt, że kupując samochód automatycznie przestaje nas być stać na podróżowanie nim jest bardziej prorodzinny czy antyrodzinny?
O Interio, napiszcie że się mylę, że popełniłem diametralne błędy w obliczeniach, że to nie wychodzi tak jak piszę, że miliony osób stać na rodzinny samochód. Że, większość rodzin zarabia powyżej 5000 zł na rękę. Bo jeżeli większość polskich rodzin, czyli większości z nas, nie stać na samochód rodzinny to, kogo na niego stać i dla kogo jest on przeznaczony?
(*) - List do redakcji