Polscy kierowcy to nie idioci!

Chociaż liczba wypadków na polskich drogach systematycznie spada, to jednak liczba ofiar wciąż jest zbyt wysoka. Dlatego policja i rząd imają się różnych sposobów, by poprawić te niekorzystne statystyki.

Chociaż liczba wypadków na polskich drogach systematycznie spada, to jednak liczba ofiar wciąż jest zbyt wysoka. Dlatego policja i rząd imają się różnych sposobów, by poprawić te niekorzystne statystyki.

W zeszłą niedzielę wieczorem zakończyła się społeczna akcja o nazwie Narodowy Eksperyment Bezpieczeństwa - "Weekend bez ofiar". Niestety - co prawdę mówiąc nie jest dla nas zaskoczeniem - główne założenie projektu nie zostało osiągnięte. W miniony weekend doszło do 302 wypadków, w których śmierć poniosły 44 osoby a 542 zostały ranne.

Bilans jasno wskazuje więc, że ofiary były. Nie było za to sensu organizowania akcji...

Trzeba przyznać, że dobrze wybrano termin - ze statystyk policyjnych wynika bowiem, że właśnie w lipcu i sierpniu dochodzi w Polsce do największej liczby wypadków drogowych. Niestety, w czasie trwania akcji pobity został niechlubny rekord - dla porównania, w pierwszym weekendzie lipca zginęło na naszych drogach 26 osób, w drugim 33, w kolejnym 32.

Reklama

Oczywiście, za sam pomysł zorganizowania "narodowego" zrywu należą się szczere gratulacje. Do akcji przyłączyły się media, które solidarnie przypominały kierowcom o zdrowym rozsądku. Problem w tym, że tego ostatniego zabrakło najwyraźniej niektórym organizatorom.

"Szopka dla oficjeli"

Z falą krytyki spotkał się np. pomysł "wywołania" sztucznego karambolu, którego autorem była Generalna Dyrekcja Dróg Krajowych i Autostrad. Wg scenariusza, w miejscu, gdzie jednojezdniowa droga przechodzi w trasę szybkiego ruchu zderzyć się miały trzy pojazdy, na które najechały kolejne. Jeden z nich miał stanąć w płomieniach. Problem w tym, że aby sprawdzić metody działania służb ratunkowych wybrano miejsce najgorsze z możliwych - autostradę A2.

Nie od dziś wiadomo, że nic tak nie rozprasza uwagi kierowców, jak wypadek. Było więc niemal pewne, że inscenizacja tego typu zdarzenia skończy się prawdziwym karambolem, tyle że na przeciwnym pasie ruchu. By zapobiec takiemu obrotowi sprawy i zapewnić bezpieczeństwo wezwanym na miejsce śmigłowcom LPR, organizatorzy wpadli na inny genialny pomysł. Na niemal pół godziny całkowicie wstrzymano ruch na autostradzie!

Niestety, scenariusz jak z filmu Barei rozegrał się naprawdę. Kierowcy tkwili więc w korku czekając aż śmigłowiec pogotowia ratunkowego zabierze do szpitala "ofiarę" wypadku. Z powodu opadów deszczu akcja nieco się jednak przedłużyła...

Wg GDDKiA karambol można uznać za sukces, bowiem były to pierwsze w Polsce ćwiczenia, w których wspólnie udział wzięli policjanci, strażacy, ratownicy medyczni i przedstawiciele służb drogowych. Z wyników akcji zadowolona powinna być również drogówka, wg której powodem największej liczby wypadków w Polsce jest nadmierna prędkość. Zgodnie z tym założeniem, im dłużej dany kierowca tkwi w korku, tym mniejsze prawdopodobieństwo, że spowoduje wypadek. Statystycznie jest więc bezpieczniej...

Na szczęście, nie wszystkie działania związane z "weekendem bez ofiar" były równie groteskowe, co karambol. W Kołobrzegu, Łodzi i Warszawie zorganizowano np. przydatne, edukacyjne pikniki, gdzie kierowcy mogli podszkolić się z udzielania pierwszej pomocy, pokonać tor przeszkód w alkogoglach czy skorzystać z symulatora wypadku.

To temat zastępczy

Koszty związane z organizacją "weekendu bez ofiar" nie są znane. Nie mamy wątpliwości, że akcje, dzięki którym kierowcy mogą nauczyć się chociażby udzielania pierwszej pomocy są w Polsce potrzebne. Tyle tylko, że uświadamianie kierowców to swego rodzaju temat zastępczy.

W tym miejscu warto przypomnieć, że - wbrew pozorom - polscy kierowcy nie są wcale idiotami pozbawionymi zdrowego rozsądku. Nie można też powiedzieć, że za dużą ilość ofiar śmiertelnych odpowiada nadmierna prędkość - to jedynie "najwygodniejsza" część prawdy. Pamiętajmy, że w 2008 roku polscy kierowcy spowodowali aż siedmiokrotnie mniej wypadków niż kierowcy niemieccy (w Polsce było ich wówczas 49 536 w Niemczech 320 614). W mikroskopijnej Belgii w 2008 roku zanotowano ich aż 42 115, co - biorąc pod uwagę specyficzne warunki drogowe - pozwala sądzić, że Polacy są jednymi z najlepszych kierowców w Europie.

Problem w tym, że w wypadkach w Niemczech (przypominamy, że na tamtejszych autostradach nie obowiązuje ograniczenie prędkości) śmierć poniosły 4 477 osoby, a w Polsce zginęło w tym czasie 5 437 osób.

Drogowcy do roboty!

Ta tragiczna statystyka wynika nie tyle z "ułańskiej fantazji" wielu kierowców, co raczej z charakterystyki naszych dróg i samochodów. Kręte, wąskie, dziurawe i słabo oznakowane trasy wymuszają agresywny styl jazdy - miejsc do bezpiecznego wyprzedzania jest w Polsce niewiele. To z kolei sprawia, że dochodzi do wielu czołowych wypadków, których skutki są tragiczne. Często - na co wpływ ma chociażby brak obwodnic - pod kołami aut giną również piesi i rowerzyści.

Nie można więc powiedzieć, że główną przyczyną wypadków jest nadmierna prędkość - niemieccy kierowcy wcale nie jeżdżą dużo wolniej, nie muszą się jednak martwić o to, czy wykonując manewr wyprzedzania nie wpadną w 30-centymetrową koleinę tracąc kontrolę nad pojazdem.

Winę za tragiczny bilans ofiar śmiertelnych ponosi też... bieda. W Polsce średni wiek samochodu wynosi 14 lat. Wiele aut nie grzeszy stanem technicznym - często są niechlujnie naprawione po wypadkach, w jakich uczestniczyły w Niemczech. Warto pamiętać, że organizacja EuroNCAP, która na poważnie wzięła się za badanie i zdefiniowanie standardów bezpieczeństwa poszczególnych samochodów powstała 13 lat temu - w 1997 roku.

Wszelkiego typu akcje mające na celu edukację kierowców wydają się więc mijać z celem. Można oczywiście powtarzać w kółko, że prędkość zabija, a kierowcy nie mają wyobraźni. Pytanie tylko, czy większość spieszyłaby się tak samo, gdyby dojazd z wybrzeża do Tatr nie zajmował 14 godzin? Czy to normalne, że najbezpieczniejsza (i najszybsza) droga z Krakowa na wybrzeże wiedzie przez Niemcy?

Nie można zaprzeczyć, że w kwestii poprawy stanu i jakości sieci drogowej ostatnio wreszcie coś się ruszyło. Niestety budowa autostrad i dróg ekspresowych wymaga czasu, ale jest nadzieja, że kilka lat po Euro 2012 (bo jakoś ciężko nam uwierzyć, że za dwa lata będzie można przejechać Polskę od granicy do granicy autostradami) w naszym kraju będzie dochodziło do mniejszej liczby tragicznych wypadków. Pozostanie wówczas druga kwestia - co zrobić, by Polak za równowartość rocznej wypłaty kupował nie kilkuletniego powypadkowego szrota, ale nowy samochód kompaktowy, wyposażony w poduszki powietrzne i ESP. Nierealne? W Niemczech to działa...

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: prędkość | kierowcy | polscy kierowcy
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy