Od kolizji do wypadku, czyli... typowo na autostradzie

Nie jest tajemnicą, że Polacy mają duże trudności z bezpiecznym poruszaniu się po autostradach i drogach szybkiego ruchu. Nadmierna prędkość, blokowanie pasów ruchu czy nieumiejętność korzystania z tzw. "rozbiegówek" to tylko wierzchołek góry lodowej.

Największym problemem autostrad jest jednak powszechna praktyka dotycząca "jazdy na zderzaku". Nie zachowanie bezpiecznej odległości od poprzedzającego pojazdu, w połączeniu z wysokimi prędkościami i - często - ograniczoną widocznością, każdego roku zbierają na drogach śmiertelne żniwo.

O tym, jak niewiele brakuje, by zwykła podroż autostradą przerodziła się w tragedię świadczy wypadek, do jakiego doszło we wtorek, nieopodal miejscowości Kynšperka nad Ohří w Czechach.

Wypadek zarejestrowała kamera zamontowana w jednym z pojazdów. Studiując zapis, aż trudno uwierzyć, że zdarzenie nie pociągnęło za sobą ofiar śmiertelnych. Dwie osoby wymagały jednak natychmiastowej pomocy lekarskiej.

Reklama

Sam wypadek miał typowy "autostradowy" przebieg. Kierowca samochodu osobowego na śliskiej drodze wpadł w poślizg, odbił się od barier i zatrzymał bokiem na lewym pasie ruchu. Na miejscu zdarzenia pojawił się wóz straży pożarnej, a strażacy zaczęli zabezpieczać miejsce. Wówczas w stojący na lewym pasie samochód straży z dużą prędkością, wbił się samochód dostawczy. Jego kierowcę uratował fakt, że do zdarzenia doszło na śliskiej nawierzchni, więc przepchnąć z miejsca stojącego strażackiego pickupa było stosunkowo łatwo. Dodatkowo część energii pochłonęła zabudowa.

Warto zauważyć, że do zdarzenia doszło, mimo że na miejscu pracowali przecież profesjonaliści. Strażacki pickup miał włączone sygnały świetlne, a trójkąt ostrzegawczy ustawiono w znacznej odległości od miejsca pierwotnej kolizji. Znacznie dalej niż wymagane przepisami 100 metrów.

Niestety - specyficzne warunki - duża prędkość, łuk drogi i śliska nawierzchnia (most) sprawiły, że kierowcy mieli ogromne problemy z wyhamowaniem. Całkowite zatrzymanie uwiecznionego na filmie audi A2 - od momentu wciśnięcia pedału hamulca - zajęło kierowcy aż 7 (!) sekund! Podróżujący samochodem osobowym i tak mówić mogą o ogromnym szczęściu - wyprzedzając ciężarówkę jego kierowca nie miał bowiem szans dostrzeżenia ustawionego wcześniej trójkąta ostrzegawczego.

Chociaż kierowcy audi udało się szczęśliwie wyhamować, nie uchronił się od błędów, które mogły mieć tragiczne konsekwencje. Zatrzymanie pojazdu na pasie ruchu to jawne proszenie się o wypadek - pamiętajmy, by w tego typu sytuacjach awaryjnych jak najszybciej opuścić "drogę" ustawiając pojazd na pasie awaryjnym. W tym wypadku nie było mądre zatrzymywanie się na prawym pasie, co wykluczało właściwie szansę ominięcia stojących pojazdów przez auta, które nie zdążyłyby się zatrzymać. Dodatkowo kierowca audi zatrzymał się przed ciężarówką, która ma przecież znacznie dłuższą drogę hamowania od aut osobowych. To proszenie się o kłopoty.

Pamiętajmy też, że - wbrew pozorom - samochód nie jest najbezpieczniejszym miejscem oczekiwania na pomoc. W takich przypadkach radzimy jak najszybciej opuścić pojazd (najlepiej prawymi drzwiami od pasa awaryjnego!) i schronić się za barierkami energochłonnymi! Takie właśnie zachowanie uchroniło przed śmiercią strażaka, któremu - dosłownie w ostatniej chwili - udało się przedostać za barierkę.

Z perspektywy kierowcy musimy pamiętać, że każdy - nawet najkrótszy postój - na drodze szybkiego ruchu to ogromne ryzyko. Jeśli zmusza nas do tego sytuacja (np. awaria pojazdu), nie możemy zapominać, o włączeniu świateł awaryjnych i postojowych oraz rozstawieniu trójkąta ostrzegawczego. Zgodnie z polskimi przepisami, poza obszarem zabudowanym, należy umieścić go co najmniej 100 metrów od miejsca postoju. W określeniu odległości pomogą nam słupki pikietażowe, które - na tego typu drogach - ustawiane są właśnie co 100 metrów. Nie zapominajmy też, by do miejsca ustawienia trójkąta przemieszczać się za barierką ochronną, najlepiej w kamizelce odblaskowej! Sam trójkąt powinniśmy ustawić na granicy jezdni i pobocza tak, by nie powodował zagrożenia dla innych uczestników ruchu.

W tym miejscu warto przypomnieć, że jakiekolwiek próby samodzielnej naprawy samochodu na poboczu autostrady lub drogi szybkiego ruchu to niemal pewny sposób na utratę życia. W wielu krajach grożą za to surowe kary. Przykładowo - we Francji - samodzielna zmiana koła na autostradzie wiąże się z grzywną w wysokości 1000 euro. W Polsce zabronione jest np. holowanie pojazdów po autostradzie, za wyjątkiem korzystania z usług specjalistycznych, dostosowanych do tej roli, holowników.

Dlatego właśnie każda tego typu sytuacja awaryjna powinna skończyć się jak najszybszym opuszczeniem auta, schronieniem się za barierkami i poinformowaniu o zdarzeniu patrolu autostradowego (w dobie internetu wystarczy kilka ruchów na ekranie smartfona), który zajmie się odpowiednim zabezpieczeniem miejsca zdarzenia.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama