Nowa moda: Slow driving, czyli powolna jazda. Przyjmie się w Polsce?
Wśród fanów motoryzacji narodziła się właśnie nowa moda. Z Zachodu przywędrowała do nas idea slow drivingu, czyli niespiesznych, z pozoru bezcelowych przejażdżek bocznymi drogami z pełnym poszanowaniem przepisów ruchu drogowego.
Trend powstał w Stanach Zjednoczonych - ojczyźnie taniego paliwa i pożerających benzynę drogowych krążowników.
Orędownicy nowego pomysłu starają się przywrócić podróżom aurę wyjątkowości i sprawić, by prowadzenie samochodu znów stało się przyjemnością samą w sobie.
Slow drivig przedstawiany jest więc jako sposób spędzania wolnego czasu i zrelaksowania się po ciężkim dniu czy tygodniu pracy.
Chodzi o to, by - bez konkretnych planów - ruszyć autem przed siebie delektując się nie tylko prowadzeniem, ale i otaczającą nas przyrodą czy architekturą.
Ameryką jeszcze nie jesteśmy, choć zawsze chcieliśmy nią być. Różnią nas nadal drobne szczegóły.
Popatrzmy na drogi. Nie można powiedzieć, że u nas już teraz highway pogania expressway, a między nie wcina się interstate. Ale autostrad i ekspresówek przybywa.
Przybywa też samochodów i to w większości idealnych do slow drivingu, bo mocno przechodzonych.
Slow na drogach uprawiamy zresztą od lat, tkwiąc w korkach, objazdach, przebijając się nieoznakowanymi drogami, aby ominąć niespodziewany remont. Czy to droga przez las, czy wiejskimi opłotkami, zawsze może się wydłużyć i widoki mamy murowane. Aż chce się zanucić "Piękna nasza Polska cała".
W kulturze jazdy też u nas Zachód trudno dostrzec. O ile w takich Niemczech czy Danii przestrzeganie przepisów jest normą, to u nas za normalność uchodzi przekraczanie dozwolonej prędkości.
Do aut wsiedliśmy powszechnie dwie dekady temu, lawety wciąż krążą po strefie Schengen polując na okazy w stylu "Niemiec płakał, kiedy sprzedawał", dopiero co porwał nas pęd powietrza, a już mielibyśmy hamować? Nawet jeżeli z rury wydobywają kłęby dymu czarne jak myśli sztabowców z PO, a spod maski punciaka czy dełu dochodzą jęki i wycie jak z "Dziadów" według Swinarskiego?
Statystycznie każdy i to niemal codziennie staje się wymuszonym uczestnikiem slow drivingu, kiedy na lewym pasie zatnie się i pięćdziesiątką pruje "na krechę" polski zawalidroga. To ten, co za sześć kilometrów ma skręcić w lewo i już się zbiera. To może być tirowiec, który przy 90 kilometrach na godzinę wyprzedza na zakręcie pod górę cztery inne szesnastokołowce.
A ileż to razy do slow drivingu w wiejskich okolicznościach przyrody zachęci roztrząsarka do obornika czy snopowiązałka...
Nie, nie o takie spowolnienie chodzi w prawdziwym slow drivingu.
Mowa tu o powolnej jeździe, ale nie z konieczności, lecz z wyboru. Jej początków można by szukać w zwykłym szpanerstwo, jakim była przejażdżka kabrioletem nadmorskimi alejami kurortów Lazurowego Wybrzeża. W plebejskiej wersji jazda na zimny łokieć przyjęła się we wszystkich krajach i kulturach, ale do slow drivingu jeszcze jej daleko.
Slow-driverzy nie jeżdżą dla szpanu. To nie chęć bycia oglądanym i podziwianym wpycha ich do samochodu. To kwestia ich wyboru, z której czerpią satysfakcję.
Moda na powolną jazdę, która cieszy się coraz większą popularnością również na Starym Kontynencie, pojawiła w USA w postaci idei czerpania przyjemności z samej tylko niespiesznej jazdy. W początkach slow drivingu nie chodziło o pokonanie konkretnej trasy, czy dotarcie do wyznaczonego celu.
Slow-driverzy unikają autostrad i dróg ekspresowych. Chętniej wybierają za to boczne drogi, gdzie - bez konkretnego celu - mogą cieszyć się bliskością przyrody i podziwiać krajobrazy. To sposób na spędzanie wolnego czasu i zrelaksowania się po pracy. Slow-driving pozwala na odkrywanie nieznanych miejsc i kontakt z lokalną kulturą.
Tego rodzaju zachowania od dłuższego czasu promują chociażby miłośnicy samochodowych klasyków. Powolna jazda pozwala bowiem wrócić do korzeni motoryzacji, gdy podróż automobilem - sama w sobie - miała być przyjemnością. Wówczas nie chodziło wcale o wyciskanie ostatnich potów z wyżyłowanych jednostek napędowych. Dobry samochód musiał - przede wszystkim - "gładko nieść", czyli zapewniać jak najwyższy komfort. Spieszyć się musieli jedynie ludzie nisko urodzeni...
"Slow-driving" niesie też wymierne korzyści finansowe. Wprowadzenie do naszych codziennych, motoryzacyjnych nawyków, kilku zasad nowej mody procentuje również przy dystrybutorze. Stosując niespieszną, płynną jazdę - w stosunku do uskutecznianego przez wielu kierowców "szarpanego" trybu podróżowania - zużycie paliwa obniżyć można nawet o 1/4!
Co o przychodzącej z Zachodu modzie sądzą polscy mistrzowie kierownicy? Uwielbiany przez kibiców, czterokrotny Rajdowy Mistrz Polski, Kajetan Kajetanowicz, nie ukrywa, że idea slow drivingu nie jest mu obca i podkreśla, że przyjemność z jazdy nie polega na biciu rekordów prędkości.
- Frajda z podróżowania samochodem absolutnie nie musi być jednoznaczna z szybką jazdą. Chyba każdy z was zgodzi się ze mną, że w życiu mamy coraz więcej momentów, w których się spieszymy, a coraz mniej tych, w których możemy zwolnić, odetchnąć i "zresetować się" - mówi Kajetanowicz.
- Tych chwil odprężenia możemy poszukać właśnie za kierownicą, a zyskamy na tym na wiele sposobów - nacieszymy się drogą, spalimy mniej paliwa, zmniejszymy ryzyko wypadku, ale co równie istotne w dzisiejszych czasach - w trakcie takiej podróży możemy na swój sposób odpocząć i zrelaksować się" - komentuje popularny "Kajto". Dodaje również, że w Polsce mamy wiele krajobrazowych dróg, które świetnie nadają się do samochodowych wycieczek.
Kajetanowicz podkreśla, że przy spokojnej jeździe da się zachować koncentrację na tym, co dzieje się na drodze i jednocześnie pomyśleć o rzeczach, na które brakuje nam wolnych chwil.
- Wcale nie trzeba jechać w Alpy czy na Lazurowe Wybrzeże, by rozkoszować się spokojną jazdą. W górach, gdzie mieszkam, też jest sporo takich dróg, którymi się zachwycam. Ten kto myśli, że w czasie takich momentów nie jesteśmy wystarczająco skoncentrowani na prowadzeniu, niech spróbuje jazdy, o której mówimy. Czerpanie radości z prowadzenia sprawia, że stajemy się lepszymi kierowcami - zapewnia nasz mistrz.
Słynący z widowiskowej jazdy kierowca podkreśla jednak, byśmy w swoim umiłowaniu spokojnej jazdy i podziwiania krajobrazów nie posuwali się zbyt daleko.
- Warto pamiętać, że slow driving nie powinien przeszkadzać innym uczestnikom ruchu. Skoro chcemy zmniejszać poziom stresu na drogach, to nie powinniśmy, mówiąc obrazowo, "zamulać". Poruszanie się znacznie poniżej dopuszczalnej prędkości spowoduje, że szybko za nami ustawi się sznurek zniecierpliwionych kierowców. Co więcej, zbyt wolna, nużąca jazda osłabia naszą czujność i sprawia, że łatwiej nas rozproszyć, więc paradoksalnie wymaga od nas więcej wysiłku i poświęcenia wzmożonej uwagi temu, co się dzieje na drodze - napomina Kajetanowicz.
Czy - zdaniem "Kajtka" - slow driving przyjmie się w naszym kraju?
- Trudno mi ocenić, czy idea jazdy z pełnym poszanowaniem przepisów przyjmie się w Polsce, ale mam wrażenie, że w każdej dziedzinie życia powinniśmy dążyć do doskonałości, nawet jeśli wiemy, że osiągnięcie celu z pozoru wydaje się niemożliwe - odpowiada nieco filozoficznie.
W podobnym tonie wypowiada się również, startujący m.in. w cyklu WRC, trzydziestoletni krakowianin - Michał Kościuszko. On także zwraca uwagę na zachowanie umiaru, które niezbędne jest w każdej dziedzinie.
- Zbyt wolna jazda może być równie niebezpieczna, co jazda brawurowa. Oczywiście wolałbym spotkać na swojej trasie "zawalidrogę" niż "wariata", który zdecydowanie łamie ograniczenia prędkości, jednak obydwa te zachowania powodują zamieszanie i są potencjalnie niebezpieczne - mówi Kościuszko.
Dodaje jednak: - Patrząc z punktu widzenia potencjalnych negatywnych konsekwencji "slow drivingu" zjawisko jest lepsze, niż jazda na złamanie karku. Przecież zderzenie z pojazdem jadącym 40 km/h jest mniej groźne, niż z takim jadącym 90 km/h. Jednak do utrzymania równowagi - tak, jak w przyrodzie - tak samo i na drodze - niezbędny jest kompromis. Przepisy ustanawiane są (z drobnymi wyjątkami) przez ludzi myślących i analizujących poszczególne fragmenty drogi, tak więc optymalnie jest po prostu się do nich stosować.
Kościuszko nie ma wątpliwości, że jazda samochodem powinna być dla nas przyjemnością.
- Mając auto, które lubimy, możemy przemierzać kolejne kilometry z uśmiechem, nie spiesząc się szczególnie. Pamiętajmy jednak o tym, że większość kierowców traktuje auto, jako środek transportu pozwalający dotrzeć z punktu A do punktu B. Ja promuję zasadę wzajemnego szacunku na drodze - nie utrudniajmy sobie życia nawzajem. Jak ktoś lubi jeździć spokojniej, niech patrzy w lusterka i szanuje czas innych, wszystko zgodnie z przepisami - kwituje Kościuszko.
A wam jak się podoba idea slow drivingu? Zapraszamy do komentowania.
--------
Odwiedź stronę Kajetana Kajetanowicza na FB
Odwiedź stronę Michała Kościuszki na FB