Slow driving - o co chodzi z nową modą?
Przyzwyczajeni jesteśmy do korzystania z samochodów jak z narzędzi, których jedynym zadaniem jest przewiezienie nas z punktu A do punktu B. Może jednak warto czasem pojechać gdzieś dla czystej przyjemności?
Slow food to trend propagujący tradycyjną kuchnię opartą na lokalnych, naturalnych produktach, zachęcający do celebrowania posiłków, uczynienia z jedzenia święta, nie tylko procesu napełniania brzucha. Byle czym, byle jak, byle szybciej i taniej. Na podobnych zasadach rozwija się idea slow driving, która zyskuje coraz większą popularność wśród zmotoryzowanych zachodnich Europejczyków czy Amerykanów.
Slow driving? Czyli powolna jazda? Też mi mecyje - wzruszy ktoś ramionami. - Ja codziennie ćwiczę to, dojeżdżając i wracając w korkach z pracy...
Błąd. Filozofia slow driving nie oznacza powolnej jazdy z konieczności, lecz z wyboru. Chodzi o to, by naśladować właścicieli kabrioletów, którzy leniwie suną nadmorskimi bulwarami na Lazurowym Wybrzeżu czy w Kalifornii. Bez konkretnego celu, dla czystej przyjemności. Pełny luz, łokieć za szybą, zero pośpiechu i napinki.
Trzeba od razu powiedzieć, że "sloł-drajwerzy" są obecni również na naszych drogach. I to nie od dziś. Co prawda nie utożsamiają się z jakąkolwiek nowomodną ideologią, nawet pewnie o niej nigdy nie słyszeli, ale w końcu liczy się efekt działania, a nie jego filozoficzna podbudowa.
Rodzimi mimowolni zwolennicy slow drivingu stosują kilka klasycznych zagrywek. Wjeżdżają ci tuż przed maskę po czym natychmiast zwalniają, by w odpowiedniej chwili przyspieszyć i jako ostatni wóz przemknąć przez skrzyżowanie na zielonym. Ty, klnąc pod nosem, musisz czekać na zmianę świateł. Bardzo popularna jest również jazda z prędkością sugerującą innym uczestnikom ruchu przygotowywanie się do skrętu. Cała zabawa w tym, że nie wiadomo czy, gdzie i kiedy ten skręt nastąpi.
Jednak ulubionym manewrem "sloł-drajwerów" jest uporczywe blokowanie skrajnego lewego pasa ruchu na drogach wielopasmowych. Ludzie hołdujący temu zwyczajowi uważają się przy tym za całkowicie usprawiedliwionych, ponieważ poruszają się z maksymalną dopuszczalną na danym odcinku prędkością, więc, argumentują, jeżeli ktoś chciałby pojechać szybciej i ich wyprzedzić - złamałby przepisy.
Z tak pojętym slow drivingiem borykają się zresztą nie tylko Polacy. Badania przeprowadzone kilka lat temu w Wielkiej Brytanii wykazały, że tamtejsi kierowcy zbyt powolną jazdę współużytkowników dróg, nieuzasadnioną czynnikami obiektywnymi, uważają za jeden z głównych powodów swojej frustracji i irytacji.
Prawie połowa ankietowanych przyznała, że takie zachowanie skłania ich do podejmowania nieprzemyślanych, niebezpiecznych manewrów wyprzedzania. 37 proc. opowiada się za ustanowieniem minimalnej prędkości obowiązującej na wszystkich brytyjskich drogach.
Ponad 50 proc. popiera wprowadzenie fotoradarów, które wyłapywałyby zbyt wolno jeżdżących kierowców. Wykonane przez te urządzenia zdjęcia byłyby podstawą do karania ślamazarów, stwarzających realne zagrożenia na drogach. Jak bowiem pokazują dane Departamentu Transportu, zbyt wolna jazda jest rokrocznie na Wyspach Brytyjskich przyczyną ponad 100 wypadków.
Podobne do Brytyjczyków opinie wyrażają Amerykanie. Zbyt powolną jazdę uznali oni za trzecią najgorszą cechę kierowców, po pisaniu SMS-ów podczas prowadzenia samochodu i niezachowywaniu bezpiecznej odległości od poprzedzającego pojazdu.
Nic dziwnego, że już 40 stanów USA wprowadziło mandaty za blokowanie pasa służącego do wyprzedzania. W New Jersey płaci się za to 300 dolarów, w Indianie 500, a w Georgii 1000 USD.
A tak nawiasem mówiąc... Czy powolna jazda rzeczywiście może sprawiać komukolwiek przyjemność?
O tym, że tak jest starają się nas przekonać propagatorzy slow drivingu, którą to rolę wzięła ostatnio na siebie Mazda. Polskie przedstawicielstwo tego producenta rozpoczęło akcję Piękne Drogi, mającą na celu zachęcić kierowców do zbaczania z głównych tras w poszukiwaniu najciekawszych dróg w naszym kraju i odkrywaniu niezwykłych miejsc.