Naczepa z drewnem była źle podłączona. Zginęło 8 osób...

Kary sześciu lat więzienia zażądała prokurator dla Janusza S., oskarżonego o spowodowanie wypadku w Przybędzy, w którym zginęło osiem osób, a 10 zostało rannych. W piątek przed bielskim sądem okręgowym odbyła się ostatnia rozprawa w procesie.

Wiosną 2012 r. już po zmroku oskarżony prowadził ciągnik scania z wózkiem do przewozu drewna. Podczas jazdy naczepa uderzyła w jadący z naprzeciwka bus, którym wracali z pracy górnicy z kopalni "Mysłowice-Wesoła".

Prokurator Jacek Boda w mowie końcowej podkreślił w piątek, że tragiczny finał jest wynikiem wielu zaniedbań oskarżonego. "Szokujący jest brak wyobraźni Janusza S. jako kierowcy zawodowego i skala jego zaniedbań, jeśli chodzi o stan techniczny ciągnika i naczepy" - podkreślił.

Boda, opierając się na opiniach biegłych i zeznaniach świadków, wyliczał niedociągnięcia i wady. Przyczepa, którą Janusz S. pożyczył, by zrealizować zamówienie, nie pasowała do jego ciągnika, a ponadto miała kłopoty z hamulcami i nie była oświetlona. Została źle dołączona do scanii, przez co w przypadku większej prędkości zachodziła na boki. To dlatego uderzyła w bus.

Reklama

Bus był w dobrym stanie technicznym. Jak podkreślił Boda, jego kierowca nie miał szans uniknąć wypadku. Brak świateł bocznych przyczepy uniemożliwił mu zobaczenie przeszkody. "Ale nawet gdyby ją dostrzegł, nie miał miejsca na wykonanie jakiegokolwiek manewru, gdyż do wypadku doszło na moście" - dodał śledczy.

Zdaniem prokuratora oskarżony wiedział o problemach z pojazdem i nic nie zrobił, by je usunąć. W ten sposób umyślnie naruszył przepisy drogowe.

Janusz S. nie przyznał się do winy. Podtrzymuje swoje wyjaśnienia, z których wynika, że nie zdawał sobie sprawy z nieprawidłowego połączenia ciągnika i naczepy. Jak wyjaśniał, w momencie wypadku poczuł, jakby autem szarpnęło, ale nie sądził, że doszło do wypadku. Zatrzymał się spokojnie, wysiadł z kabiny i dopiero wtedy zauważył zmiażdżony bus.

Obrońca oskarżonego mecenas Maciej Zubek zabierze głos 9 października. Wówczas sąd ogłosi też wyrok. Oskarżonemu grozi do ośmiu lat więzienia.

Akt oskarżenia obejmował początkowo również diagnostę stacji badania pojazdów, który w październiku 2011 r. dopuścił do ruchu uszkodzony wózek. Prokuratorzy wyszczególnili, że pojazd miał "wadliwie wykonane spawania pęknięć ramy, zużyte opony, niesprawny układ hamulcowy i brak świateł obrysowych". Jego sprawa została wyłączona do osobnego postępowania i rozpatruje ją Sąd Rejonowy w Cieszynie. Mężczyźnie grozi grzywna lub do dwóch lat więzienia.

PAP
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy