Mandaty po nowemu. Przyjmujemy je z aprobatą i spokojem. Ty też?

Bez większego echa przeszła informacja o przyjęciu przez Sejm nowelizacji Prawa o ruchu drogowym, radykalnie podwyższającej wysokość kar za popełniane na drogach wykroczenia i przestępstwa. Ot, odezwało się paru dziennikarzy, zawodowo nawykłych do marudzenia, swoje opinie wygłosiła garstka internautów i to w zasadzie wszystko. Cisza i spokój. Żadnych masowych demonstracji, ulicznych protestów, pikietowania ministerstw, specjalnych programów w telewizji. Jaka jest tego przyczyna? Nie wiemy. Możemy jedynie sformułować kilka hipotez...

Pierwsza. Ludzie są zmęczeni, mają na głowach tyle innych problemów, że nie potrafią przejąć się losem "piratów drogowych".

Druga. Ze względu na czarny obraz bezpieczeństwa na drogach, poparty własnymi, codziennymi obserwacjami i doświadczeniami, istnieje ciche przyzwolenie dla zaostrzenia kar dla sprawców wykroczeń. Tym bardziej, że od wielu lat wysokość mandatów i grzywien pozostawała na niezmienionym poziomie, a ponieważ zarabiamy, przynajmniej nominalnie, coraz więcej, zatem ich dolegliwość znacznie osłabła.

Reklama

Trzecia. Jak w piosence: "Miłość ci wszystko wybaczy...". Znaczący odłam społeczeństwa wciąż bezgranicznie ufa obecnej władzy i wierzy, że zwykły człowiek nie dozna z jej strony żadnej krzywdy.

O zmianach w cenniku mandatów mówi się od dawna i na mówieniu zawsze się kończyło. Dlaczego tym razem miałoby być inaczej? Uchwalona właśnie nowelizacja na pewno rozpłynie się w dalszym procesie legislacyjnym. Ostatecznie, w razie czego, nie podpisze jej "nasz" prezydent.

Czwarta. Tylko frajer daje się złapać policji albo fotoradarowi. Ja frajerem nie jestem, więc nie mam się czego obawiać. Poza tym jeżdżę co prawda dynamicznie, ale bezpiecznie. No i korzystam z fajnych ostrzegaczy przed "miśkami" i "krokodylami". To myślenie typowe dla licznych polskich kierowców.

Internet komentuje wysokość nowych mandatów

Wspomnieliśmy o internautach. Ich sprzeciw wzbudziła przede wszystkim zapowiedź  bardzo słonej, bo w wysokości aż do 30 tys. zł, grzywny, grożącej właścicielowi pojazdu, który "na żądanie uprawnionego organu" nie wskaże, kto w określonym czasie kierował pojazdem. I w ten sposób będzie próbował uniknąć mandatu za przekroczenie prędkości, wystawionego na podstawie zdjęcia z fotoradaru.

"W Polsce już lepiej dopuścić się przestępstwa niż popełnić wykroczenie. Za nieujawnienie w wykroczeniu, mandat 30 000 zł, a za kłamanie będąc oskarżonym w przestępstwie - bezkarnie, gdyż to jedna z linii obrony."

"Czy mandat może przekraczać wartość samochodu?"

"Czyli teraz muszę podkablować kogoś z rodziny, kto jechał  moim samochodem? Dalszy ciąg rozbijania społeczeństwa? Czy ktoś kto ustanawia takie prawo wie jakie tego będą konsekwencje społeczne?"

"A gdzie wzmianka o terminie w jakim operator fotoradaru musi dostarczyć dowód wykroczenia do właściciela pojazdu? Skąd mam pamiętać kto prowadził pojazd 6 miesięcy wcześniej? Czy ustawodawca wymaga prowadzenia ewidencji użytkowania pojazdu przez wszystkich właścicieli?"

To cytaty z wpisów na ten temat. Z niektórych komentarzy można wysnuć wniosek, że suweren byłby skłonny zaakceptować zaostrzenie kar finansowych za wykroczenia drogowe, gdyby jednakowe reguły dotyczyły wszystkich obywateli, również tych chronionych obecnie przez immunitet. Trafiają się też, aczkolwiek bardzo rzadko, ekstremiści, którzy są zdecydowanie "za" nawet bez stawiania dodatkowych warunków. Na przykład autor następującego stwierdzenia: "Na obecny poziom chamstwa i pogardy dla Prawa Drogowego to te kary są zdecydowanie zbyt małe."

Niewiele osób odnosi się do szczegółowych kwestii merytorycznych. A warto byłoby zastanowić się choćby nad powodami złagodzenia stanowiska posłów wobec kierowców ze zbyt ciężką prawą nogą. Minimalna wysokość grzywny za przekroczenie dopuszczalnej prędkości o ponad 30 km/godz. została zmniejszona z wcześniej planowanych 1500 do 800 zł. Skąd nagle taki dobrotliwy gest, skoro to właśnie nadmierna prędkość jest, według raportów policji, najczęstszą przyczyną tragicznych wypadków na drogach?

Nie wiadomo również, dlaczego odrzucono poprawkę Lewicy, zgodnie z którą wysokość mandatu miałaby, tak jak teraz, zależeć od stopnia przekroczenia prędkości, w przedziałach: o 20-30 km/godz., 30-50 km/godz. i o 50 km/godz. W końcu istnieje zasadnicza różnica między szaleńcem, który pędzi 150 kilometrów na godzinę przez środek wsi, a nieszczęśnikiem, któremu zdarzyło się jechać siedemdziesiątką (zgoda - 71 km/godz.) na odcinku dwupasmówki, gdzie ktoś nadgorliwy nie wiedzieć czemu ustawił znak z ograniczeniem do czterdziestki (pomijamy tu kwestię utraty prawa jazdy).

Szkoda także, że zrezygnowano z pomysłu 10-procentowej bonifikaty dla sprawców wykroczeń, którzy opłaciliby mandat bezpośrednio w radiowozie lub w terminie 7 dni od jego nałożenia. Przy znanych problemach ze ściągalnością kar byłby to istotny czynnik motywacyjny. Wielu cwaniaków dwa razy zastanowiłoby się, czy warto kombinować i stawiać na przeczekanie...

Adam Rymont

***

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy