Polskie wrakowisko

Po polskich drogach jeździ nielegalnie 185 tysięcy pojazdów.

Poniżej rozmowa z Jackiem Kościelniakiem, wiceprezesem Najwyższej Izby Kontroli, która opublikowała raport na ten temat.

- Jak może pan podsumować ten raport?

- Jest druzgocący. Wykazał indolencję samorządów lokalnych, które powinny sprawować nadzór nad stacjami diagnostycznymi dopuszczającymi pojazdy do ruchu drogowego. Tak naprawdę to wykazał brak nadzoru starostów nad tymi stacjami w wielu powiatach.

W 30 procentach badanych powiatów starości nadawali diagnostom uprawnienia z naruszeniem prawa. A ci "nielegalni" diagności podstemplowali dowody rejestracyjne tysiącom pojazdów.

Reklama

Wiadomo również, że wiele dopuszczeń do ruchu jest uzyskiwanych za "łapówkę". Co jest o tyle łatwiejsze, że, jak wykazała kontrola, wielu starostów z jakichś powodów nie chce odbierać uprawnień diagnostom, którzy złamali prawo przy badaniach technicznych.

- Jakie mogą być konsekwencje dla kierowcy, który porusza się nielegalnie uprawnionym pojazdem?

- Gdy kogoś takiego zatrzyma policja do kontroli i stwierdzi, że diagnosta uprawniający pojazd do ruchu nie miał do tego prawa, jest zobowiązana do zatrzymania dowodu rejestracyjnego do czasu wykonania legalnego badania. Badanie takie kosztuje, jak wiadomo, ok. 90 złotych i użytkownik pojazdu, zmuszony do zapłacenia za nie drugi raz, może - jeśli działał w dobrej wierze - dochodzić zwrotu pieniędzy w sądzie.

- Myśli pan, że policji będzie się chciało sprawdzać zatrzymywane do rutynowej kontroli pojazdy?

- Z pewnością będzie sprawdzać takie, w których na pierwszy rzut oka widać jakieś techniczne niedomagania. Co do pozostałych to trudno mi odpowiadać za funkcjonariuszy policji. Wiem natomiast, że policja ma techniczne możliwości, aby to robić.

- Jakie są przyczyny takiego katastrofalnego stanu rzeczy?

- Po pierwsze, jest to niedbałość lub niemoc organów nadzoru. Wielu starostów nie kwapi się do wykonywania swoich służbowych obowiązków. Po drugie, w tej chwili sprowadzanie samochodów to intratny biznes i to całe wrakowisko, które przychodzi do nas z Zachodu, trzeba po remoncie szybko zarejestrować i przystosować do jazdy po polskich drogach. Jak się okazuje, spora część z tych samochodów nie powinna zostać dopuszczona do ruchu. A jednak zostaje.

- Co w takim razie można powiedzieć o całym systemie rejestracji używanych samochodów w Polsce?

- Działa bardzo wadliwie. My zarekomendowaliśmy odpowiednim organom państwowym zmiany w zakresie prawa o ruchu drogowym oraz polepszenie nadzoru nad stacjami diagnostycznymi. Ale ogólnie potrzebna byłaby zmiana mentalności, zarówno niektórych starostów, jak i diagnostów oraz niektórych, dających łapówki, właścicieli pojazdów.

- Czy jest jakiś sposób na ukaranie nieuczciwych starostów?

- Nasz raport jest jawny. Trafił wraz z listą starostów powiatów, w których przeprowadzono kontrolę, do prezydenta, premiera, do odpowiednich ministerstw, do Sejmu i Senatu, gdzie może zostać podjęta inicjatywa legislacyjna. Raport nasz został przekazany również policji i CBA, które mogą prowadzić dalsze działania prawne i wyciągnąć konsekwencje z popełnionych przestępstw.

- Jak kierowca jeżdżący samochodem z pieczątką stacji diagnostycznej może się teraz dowiedzieć, czy ma legalnie dopuszczony do ruchu pojazd?

- Na każdej stacji, w widocznym miejscu, powinien być wywieszony certyfikat legalizujący działania stacji. Kontrola NIK nie była wymierzona w kierowców. Wina za nielegalnie działające stacje diagnostyczne leży po stronie starostów. Naprawiają już oni wskazane nieprawidłowości.

Tekst: Adam Szczepaniak

Zdjęcia: Robert Magdziak

Auto Moto
Dowiedz się więcej na temat: nielegalni | nielegalnie
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy