Opel tigra - prawie jak sportowiec
Jeszcze do niedawna słowa "samochód sportowy" budziły respekt. Monstrualnie wysokie ceny i gigantyczne koszty utrzymania sprawiały, że tego typu pojazdy zarezerwowane były dla nielicznej grupy odbiorców. Dzisiaj na "sportowe" auto pozwolić może sobie prawie każdy.
Czyżby więc nastały czasy powszechnego dobrobytu? Niestety nie - zmianie uległa jedynie definicja "sportowego" wozu...
W początku lat dziewięćdziesiątych producenci uświadomili sobie, że na rynku istnieje spora luka. Mocne wersje popularnych samochodów w roli "sportowców" sprawdzały się słabo. Były szybkie, ale brakowało im niezbędnego w tej klasie polotu. Styliści dwoili się i troili, aby nadać sylwetkom agresywniejszy wygląd, ale efekty były raczej mizerne. Nawet golf z groźnie brzmiącym napisem VR6 i zapożyczonymi rodem z F1 spojlerami wciąż był tylko popularnym golfem... Sukcesy odnosiły wprawdzie duże coupe tworzone na bazie samochodów klasy średniej, ale także i one były daleko poza zasięgiem przeciętnego obywatela.
Potrzebny był zupełnie nowy rodzaj samochodu. Należało stworzyć auto, którego sylwetka od razu zdradzałaby jego sportowe ambicje. Samochód miał trafić w gusta młodych kierowców, a co za tym idzie musiał być mały, tani i dziecinnie łatwy w prowadzeniu - klasyczny przerost formy nad treścią...
Tak właśnie powstała tigra - pomysł Opla na samochód sportowy przez małe "s". Właściwie, to przez bardzo malutkie...
Trzeba przyznać, że pod względem stylistycznym eksperyment się powiódł. Designerzy przyłożyli się do pracy i końcowy efekt może się podobać. Obłe, acz zdecydowane kształty, standardowo przyciemniana tylna szyba, zadziorny tył... Tigra wygląda agresywnie i figlarnie, a przecież o to w tym wszystkim chodzi. Ładna sylwetka nie jest zaskoczeniem - coupe Opla zawsze odznaczały się elegancją i urokiem (wszyscy pamiętamy chociażby model GT czy mantę). Osadzone na płycie podłogowej corsy nadwozie nawet dzisiaj wygląda atrakcyjnie. Mimo, że przynajmniej z nazwy zdecydowanie bliżej mu do kota, samochód przypomina raczej rozbrykanego szczeniaka. Milusiego, uroczego rozrabiakę na wskroś emanującego energią. Do tigry można się po prostu przywiązać emocjonalnie - w dobie bezdusznych plastikowych jeździdełek to duży plus.
Konstruując zawieszenie sporo uwagi poświęcono osiągom. Nawet fabryczna, nieskalana wizjami tuningowców Tigra sprawia wrażenie jakby w ramach oszczędności pozbawiono ją amortyzatorów. Twarde nastawy i niski prześwit to ukłon w stronę jazdy sportowej, niestety mieszanka taka nie toleruje ani dziur ani kolein. Samochód na wybojach zachowuje się niczym piłeczka od ping-ponga, a jego reakcje po wjechaniu w koleinę są trudne do przewidzenia. Nawet golf serii II w porównaniu z tigrą, to niemal arcymistrz komfortu.
Nie mamy jednak żalu do konstruktorów. Podróżowanie oplem po krętych, równych drogach to czysta przyjemność - niemniej, widząc na krajowej szosie obniżoną tigrę możecie być pewni, że za jej kierownicą skrywa się sadomasochista.
Czteromiejscowe wnętrze to oczywiście teoria. W rzeczywistości na tylnej kanapie podróżować mogą jedynie dzieci. W większości przypadków nie stanowi to jednak problemu biorąc pod uwagę, że samochód ten wybierają przeważnie osoby w stanie wolnym. O ile z zewnątrz sylwetka auta naprawę może się podobać, o tyle projekt wnętrza przypadnie do gustu nielicznym. Tnąc koszty, tablicę rozdzielczą niemal "żywcem" przeniesiono z corsy i nijak ma się ona do sportowego image'u tigry. Nowy projekt pochłonąłby zapewne sporo czasu i środków, jednak po tego typu samochodzie można by się spodziewać czegoś więcej. Łudząco podobny klimat panuje chociażby we wnętrzu dostawczego combo... Zgroza!
Sytuacje ratuje przyzwoite wyposażenie większości modeli. Na porządku dziennym są: ABS, poduszki powietrzne, elektryczne sterowanie szyb i lusterek, centralne zamki i wiele innych udogodnień (halogeny, przyzwoite radio z sześcioma głośnikami, kierownica obszyta skórą, fabrycznie przyciemniane szyby itp.). W tigrach stosowano także kilka ciekawych patentów. Przykładem może być chociażby szyba prawych drzwi, która w modelach wyprodukowanych po 97 roku automatycznie opuści się do połowy, gdy tylko zechcemy zamknąć klapę bagażnika. Rozwiązanie takie służyło jako "zawór bezpieczeństwa", by występujące wewnątrz ciśnienie powodowane zamknięciem pokrywy nie rozerwało pasażerom uszu. Może to po części tłumaczyć, dlaczego w większości (zwłaszcza tych starszych samochodów) radio zagłusza wszystko w promieniu trzech kilometrów, a niewzruszony kierowca zdaje się niczego nie słyszeć...
Producent oszczędził nam problemów z wyborem jednostek napędowych. W tigrach stosowane były jedynie dwie (obie serii Ecotec) o pojemnościach 1,4 (90 KM/125 Nm) i 1,6 (106 KM/148 Nm). Niewielkie wymiary i twarde nastawy zawieszenia sprawiają, że prowadząc tigrę można odnieść wrażenie, iż jest ona szybsza aniżeli wskazywałyby na to dane techniczne. W rzeczywistości podstawowy 1,4 zapewnia całkiem cywilne przyspieszenie na poziomie 11,5 s. do 100 km/h, a po długich bojach rozpędza auto do ok. 190 km/h. Silnik 1,6 l. mimo, że zdecydowanie zrywniejszy (9,5 s. do "setki" i Vmax przekraczający nieco 200 km/h) nie grzeszy niestety niezawodnością. Pechowe egzemplarze już po niespełna 100 tys. km zaczynają konsumować olej w zastraszających ilościach. Zużycie paliwa obydwu jednostek jest zbliżone. Średnio na przejechanie stu km potrzebować będziemy ok. 8/8,5 l. benzyny.
Nie brak głosów, że tigra to samochód przeznaczony dla zbuntowanego licealisty (a właściwie licealistki), a nie kierowcy z żyłką sportowca. Faktem jest, że auto o wiele łatwiej spotkać np. w wyścigach na 1/4 mili, aniżeli w amatorskich rajdach czy wyścigach, gdzie prócz wciskania gazu wymagana jest jeszcze umiejętność posługiwania się kierownicą... Dzięki bliskiemu pokrewieństwu z corsą tigra sprawdza się natomiast znakomicie w roli "mieszczucha".
Typowe usterki trapiące małego opla nie różnią się znacząco od tych, występujących w dużych oplach. Także tutaj, często występującym problemem jest korozja nadwozia, a powypadkowa przeszłość większości egzemplarzy i niechlujnie przeprowadzone naprawy blacharskie potęgują jeszcze występowanie tego zjawiska. Także wydech nadspodziewanie szybko poddaje się działaniu rdzy. W ostro jeżdżonych tigrach na defekty narażona jest tylna belka ("ścinanie" opon, zwłaszcza od wewnątrz) i choć na większych "szrotach" nie powinno być problemów ze znalezieniem tego elementu (uwaga na różnice między wersjami silnikowymi!), to i tak nigdy nie możemy być pewni czy aby na pewno kupimy prostą... W zawieszeniu szczególną troską należy objąć gumy stabilizatorów przednich oraz elementy cierne układu hamulcowego. Osprzęt silnika też potrafi płatać figle. Falujące obroty, usterki wtryskiwaczy i awarie elektroniki sterującej zapłonem, sprawiają, że w pechowych egzemplarzach kontrolka "check engine" zapala się częściej niż lampka kierunkowskazów... Z drugiej strony trzeba jednak przyznać, że wymienione usterki dotyczą samochodów wyeksploatowanych, z dużymi przebiegami. Zadbana tigra oszczędzi nam takich sensacji. Pamiętać należy jedynie o okresowej wymianie napędu rozrządu - zdarza się, że paski nie wytrzymują zalecanych przez producenta 60 tys. km i dla własnego spokoju radzilibyśmy skrócić przebiegi miedzy wymianami.
O jej większej siostrze - calibrze, mówiono, że to GT dla ubogich. Jak w takim razie nazwać tigrę skoro nawet z Grand Turismo ma ona raczej niewiele wspólnego?
Powiedzmy sobie szczerze - tigra nie jest samochodem sportowym. Tajemnica jej sukcesu tkwi przede wszystkim w przyjemnym dla oka nadwoziu, dobrym prowadzeniu i zachęcającej cenie. Nie można jednak mieć do tigry pretensji o to, że nie jest tym, czym być nie mogła. Nie każdy przecież chce i powinien jeździć wyczynowym wozem. Czasem w zupełności wystarczy jego mały i tani, lecz jakże uroczy zamiennik.
Paweł Rygas
Fot. Andrzej Chachurski