Zepsuł się po 750 tys. km. Właściciel: To moja wina!
Poniemieckie gospodarstwo w jednej z dolnośląskich miejscowości. W drzwiach przerobionej na garaż stajni wita nas tabliczka z napisem "prezes Bartek". Na ścianie wymalowane sprayem "ASO VW BMW"...
Wchodząc uważać trzeba, by nie potknąć się o jakąś skrzynię biegów czy wał napędowy. W kącie kilka turbosprężarek, obok nich, oparty o ścianę, kompletny silnik 1,9 TDI Volkswagena. - Kupiłem go ostatnio z myślą o mojej "Bovie" (jak Bartek zwykł nazywać swojego wypieszczonego Volkswagena T3), ale wiesz jak jest. Za cholerę nie ma czasu, by się tym zająć... - mówi właściciel.
Bartek z wyboru, wykształcenia i zamiłowania jest mechanikiem. Pracuje na etacie, ale niewykluczone, że już wkrótce dołączy do prowadzących własne działalności "zarobasów". Przed domem rośnie właśnie warsztat z prawdziwego zdarzenia - stoją już mury, jest też wieniec. Najważniejsze, by przed zimą skończyć dach. Łatwo nie będzie. Trzeba pójść na urlop, a w pracy, jak na złość, "roboty od zarąbania".
Na Bartkowe włości trafiliśmy w ślad za czerwonym Volkswagenem T3 - prawdziwym oczkiem w głowie właściciela. Gdy samochód kilka lat temu trafił w jego ręce, prezentował ogólny obraz nędzy i rozpaczy: - Buda była tak zgniła, że na złomie musiałbym dopłacić za brakujące kilogramy -mówi. Od tego czasu sporo się jednak zmieniło...
Dziesiątki zarwanych nocy, setki godzin spawania i tysiące złotych zainwestowanych w najróżniejsze części - wszystko to przyniosło piorunujący efekt. Dziś obok czerwonego "ogórka" nikt nie przejdzie na ulicy obojętnie. Bartek poświęca każdą wolną chwilę, by dopieścić swój pojazd. Nie boi się też dalekich wypraw. W zeszłym roku auto dowiozło go szczęśliwie nad chorwackie wybrzeże, ciągnąc przyczepkę z trzema motocyklami.
Za jego kadencji przez czerwonego volkswagena przewinęły się co najmniej trzy różne silniki, trzy skrzynie biegów i wiele przeróżnych części. Po latach poszukiwań udało się w końcu dostać pięciobiegową skrzynię w sensownym stanie (i za dobre pieniądze). Teraz na celowniku jest nowa przekładnia kierownicza. Fabryczna pozbawiona jest wspomagania, co na wąskich uliczkach dolnośląskich miejscowości sprawia czasami problemy.
Wychuchany T3 to niejedyny pojazd w Bartkowej kolekcji. W szopie, obok starego ursusa, znaleźć można kilkanaście przeróżnych motocykli. Jest wśród nich niemal fabrycznie nowa Gazela, WSK-i, SHL-ki i poczciwe "komarki". Kilka z nich leży w częściach, czekając, aż zapracowany właściciel znajdzie dla nich trochę czasu. W sezonie Bartek czasem zabiera jeden z leciwych motocykli na jakiś zlot. Na co dzień, jeśli tylko pozwala na to aura, jeździ "japonią".
Podobnie jak w przypadku wielu motoryzacyjnych maniaków, jego samochodowa miłość nie ogranicza się wyłącznie do wypieszczonego Volkswagena T3. W przydomowej szopie, w towarzystwie różnych urządzeń gospodarczych, parkuje również leciwy Mercedes W124 w wersji kombi. Ten, w przeciwieństwie do "Bovy", nie może jednak liczyć na specjalne względy właściciela. Pełni bowiem rolę pojazdu codziennego użytku, ciężko pracując na każdy litr wlanej do baku ropy.
Zgodnie z powiedzeniem "szewc bez butów chodzi", z zewnątrz samochód prezentuje się raczej podle. W okolicy anteny straszy przerdzewiała dziura - poprzedni właściciel oszpecił "Helmuta" montując w nim przyciemniane tylne lampy i lakierując na czarno listwy drzwiowe. Bartek zupełnie nie przejmuje się jednak aparycją "łaciatego" pojazdu. Jako mechanik wie, że - z technicznego punktu widzenia - nic mu nie dolega. Bez obaw jeździ więc na kolejne przeglądy i "nawija na licznik" kolejne kilometry.
Mimo ponaddwudziestoletniego stażu, w mercedesie nie działa jedynie elektryczne domykanie tylnej klapy. Jak przystało na wiekowe auto z gwiazdą na masce, sam silnik działa, uszkodzeniu uległa tylko jedna z zębatek.
Ostatnio stary mercedes miał jednak gorszy dzień. W drobny mak rozleciał się napinacz paska osprzętu, w części trzeba więc było zainwestować jakieś 150 zł...
- Dlaczego twój wybór padł właśnie na stare żelazo z Niemiec?
- Po pierwsze, zawsze chciałem takie auto mieć...
- A po drugie?
- Cóż, niemal codziennie zajmuję się autami co najmniej o 15 lat młodszymi i - szczerze mówiąc - nie chcę już nawet na nie patrzeć. Oczywiście, można się śmiać, że jeżdżę starym "trupem", ale to nie ja zostawiam w warsztacie po 3 tys. miesięcznie wymieniając kolejną turbinę, koło dwumasowe czy wtryskiwacze. A co do ostatniej awarii, prawdę mówiąc, to moja wina. Dogorywający napinacz słyszałem od dobrych 6 tys. km, ale wiesz, jak jest. Człowiek na nic nie ma czasu. Zresztą... Wybaczam mercedesowi tę jedną wpadkę, na liczniku ma w końcu ponad 750 tys. km i - jak znam życie - nie jest to jego oryginalny przebieg...