Upał potrafi zniszczyć akumulator. Tydzień postoju i nie zapalimy
Samochodowe akumulatory nie tylko źle znoszą mróz. Równie szkodliwe dla baterii są wysokie temperatury. Czasem wystarczy tydzień postoju na lotniskowym parkingu, by pojawiły się problemy z uruchomieniem auta. Taka sytuacja spotyka wiele osób wracających z wakacyjnej, zagranicznej wycieczki.
Wyładowany akumulator kojarzy nam się głównie z zimą. To właśnie w czasie mrozów sprawność baterii rozruchowych spada w zastraszającym tempie. Oficjalna pojemność akumulatora deklarowana przez producenta dotyczy temperatury 20 stopni Celsjusza. W temperaturze 0 stopni przyjmuje się, że pojemność spada do około 80 proc. (w przypadku akumulatora o pojemności 100 Ah mamy więc do dyspozycji maksymalnie 80 Ah), a przy minus 10 stopniach - wynosi już tylko 70 proc.
Śmiało można więc przyjąć, że różnica 10 proc. w pojemności dotyczy 10 stopni Celsjusza. Jednak zasada ta działa w obie strony, w przypadku wzrostu tempery powietrza pojemność baterii również spadnie.
Wysokie temperatury przyspieszają tempo degradacji samej baterii, a w opinii ekspertów wzrost o 10 stopni Celsjusza powoduje średnio dwukrotne przyspieszenie zjawiska samorozładowania. W przypadku najpopularniejszych akumulatorów rozruchowych (kwasowych, AGM) zjawisko zdecydowanie przyspiesza w temperaturze powyżej 50-55 stopni Celsjusza. To zakres, który nie jest niemożliwy do osiągnięcia zwłaszcza w przypadku, gdy sam akumulator montowany jest w komorze silnika.
Właśnie z tego względu "żniwa" w zakładach sprzedających nowe akumulatory nie kończą się wcale z nadejściem lata. Zwłaszcza w przypadku częstej jazdy na krótkich dystansach alternator nie jest w stanie odpowiednio doładować akumulatora, a w czasie upałów silnik bardzo szybko osiąga optymalną temperaturę pracy, generując przy tym dużo ciepła.
W efekcie proces samorozładowania akumulatora i "kurczenia się" jego rzeczywistej pojemności jeszcze przyspiesza.
Zjawisko samorozładowania to jedno, ale bateria "rozruchowa" podtrzymuje też zasilanie części odbiorników pojazdu, gdy ten pozostaje nieużytkowany. Mowa m.in. o centralnym zamku, alarmie czy systemie bezkluczykowego dostępu. W przypadku tego ostatniego samo zbliżanie się do samochodu z kluczykami w kieszeni aktywuje pracę kilku modułów elektronicznych, co dodatkowo zwiększa pobór prądu.
Po wygaszeniu wszystkich systemów pobór energii powinien mieścić się w zakresie od około 10mA do około 80 mA na godzinę, w zależności od nasycenia pojazdu układam elektronicznymi. Mowa o tysięcznych częściach ampera, więc w teorii sprawny akumulator powinien podtrzymać zasilanie "uśpionego" pojazdu przez kilka lub nawet kilkanaście miesięcy i po takim czasie pozwolić na uruchomienie silnika.
W rzeczywistości bywa jednak inaczej, bo deklarowana pojemność osiągana jest właśnie w temperaturze 20 stopni Celsjusza i dotyczy wyłącznie w pełni naładowanego akumulatora.
Pozostawienie auta z włączonymi światłami postojowymi zwiększy pobór prądu do nawet 3 A na godzinę. Jeśli przez roztargnienie zostawimy włączone światła na noc, z baterii "uleci" więc nawet 30 Ah, czyli ponad połowa deklarowanej pojemności przeciętnego akumulatora rozruchowego w samochodzie segmentu C. Jedna taka "wpadka" w lipcu czy sierpniu może skutkować tym, że rano samochodu nie uda się już uruchomić.
Tymczasem w pogoni za obniżeniem masy producenci nowych samochodów bardzo "oszczędnie" podchodzą do kwestii montowanych w nich akumulatorów. Przykładowo nowa Toyota Yaris w hybrydowej wersji dysponuje akumulatorem "rozruchowym" o pojemności zaledwie 35 Ah. Taki sam miało pod maską Daewoo Tico z silnikiem 0,8 l, którego jedynym zaawansowanym elektronicznie elementem wyposażenia był... opcjonalny elektroniczny zegarek.
Przepisy nie wymagały wówczas od producentów montowania takich elementów obowiązkowego wyposażenia pojazdów, jak systemy rozpoznawania znaków drogowych, automatycznego hamulca awaryjnego czy kontroli trakcji. Samochody nie miały też tak zaawansowanych systemów rozrywki czy chociażby stosowanego dziś powszechnie układu start&stop.
Najczęściej "złodziejami" prądu w pojeździe okazują się być niefabryczne akcesoria, jak chociażby:
- autoalarm,
- zestaw audio,
- zestaw głośnomówiący,
- odstraszacze gryzoni.
Wstępną diagnozę można wykonać samemu. Znalezienie źródła problemu bywa jednak bardzo trudne, zwłaszcza że bez komputera serwisowego domowe sposoby (jak np. wypinanie poszczególnych bezpieczników), mogą przynieść więcej szkód niż korzyści.
Podsumowując, gdy prognozy pogody mówią o nadchodzącej fali upałów, zdecydowanie polecamy podładowanie akumulatora, co przywróci mu odpowiednie napięcie i pojemność. Baterie warto więc ładować profilaktycznie nie tylko przed zimą, ale również latem - szykując się do sezonu wakacyjnego. Na szczęście czasy, gdy taka operacja wymagała wykręcenia akumulatora i zabrania go ze sobą do domu dawno już minęły. Takich "numerów" nie przeżyłby żaden współczesny samochód. Obecnie wystarczy jedynie podłączyć elektroniczną ładowarkę, która sama dobierze odpowiednie parametry ładowania, jaką za mniej niż 100 zł kupić można w większości marketów.
Pamiętajmy jedynie, by sama operacja trwała dostatecznie długo. Przyjmuje się, że maksymalny prąd ładowania odpowiada 1/10 nominalnej pojemności akumulatora, co oznacza, że baterię o pojemności 100 Ah bezpiecznie ładować można prądem o natężeniu maksymalnie 10 amperów. Większość tanich ładowarek elektronicznych nie dysponuje jednak takimi parametrami i pracuje z "szybkością" 2-3 amperów na godzinę. Oznacza to, że "podładowanie" przeciętnego akumulatora wymaga podłączenia go do ładowarki na przynajmniej 10 godzin.