To nie auta dla "ćwoka" w rurkach! Bez gwiazdy nie ma jazdy?

Nasz pierwszy materiał z nowego cyklu "historie prawdziwe, olejem pisane", dotyczący Jarka i jego wiekowej Toyoty Avensis, spotkał się z gorącym przyjęciem czytelników. W krótkim czasie pod materiałem pojawiło się blisko tysiąc komentarzy.

Przypominamy, że cykl nie ma na celu skłonienia was do zakupu takiego czy innego pojazdu. W jego ramach staramy się raczej wyjaśnić, skąd biorą się zaporowe ceny niektórych wiekowych samochodów i przekonać was do tego, że szeroko pojęta bezawaryjność potrafi mieć wiele różnych twarzy. Każdy tekstów dotyczy prawdziwych, znanych nam osobiście, właścicieli samochodów używanych. Bohaterem naszej kolejnej opowieści jest Wojtek.

Cała dotychczasowa kariera Wojtka, w ten czy inny sposób, związana jest z motoryzacją. Za młodu, jak sam mówi, "latał trochę na kurierce". Pracował też u jednego z dealerów, oprócz tego był również lakiernikiem i w jednym z modnych ostatnio "samochodowych SPA" zawodowo zajmował się detailingiem. Obecnie Wojtek jest uosobieniem czarnego snu polskiego kierowcy - to zawodowy handlarz. Działający na własną rękę "detailer", żyjący wyłącznie z drobnych prac (głównie lakierniczych) przy samochodach i handlu "używkami".

Reklama

Wojtek, podobnie jak wielu jemu podobnych, od lat uznaje tylko jedną markę, która jest dla niego uosobieniem wszystkiego, co najlepsze w motoryzacji. Wiecie już, o którego producenta chodzi? Wojtek to zagorzały fan Mercedesa.

Aktualnie w jego posiadaniu znajdują się trzy "gwiazdy". Sam, od wielu lat, jeździ "niezniszczalnym" Mercedesem W124. Jego żona ma do dyspozycji, jeszcze starszego, Mercedesa W201, czyli poczciwą 190. Od niedawna Wojtek spędza też każdą wolną chwilę przy odbudowie wymarzonego W108. Skąd wzięła się wyznawana przez lata miłość Wojtka do "jedynie słusznej" marki?

Nie ma się co oszukiwać. Młode lata naszego bohatera nie były usłane różami. Wojtek nie jest z zawodu mechanikiem. Wszystko, co umie (a jego wiedza jest doprawdy imponująca) zawdzięcza... biedzie. Pochodzi z wielodzietnej rodziny, więc z problemami raczej musiał sobie radzić we własnym zakresie. Sam uciułał na swój pierwszy samochód. Gdy ten się psuł, nie mógł liczyć na żadne finansowe wsparcie ze strony rodziców. Krótko mówiąc - chcesz jeździć? Kombinuj!

Od tego czasu minęło wiele lat, a przez ręce Wojtka (i jego garaż) przewinęły się dziesiątki aut. Począwszy od "Dużych Fiatów", przez liczne Citroeny, Hondy, Ople, Peugeoty i "Renówki". Istny przekrój polskich dróg końcówki lat dziewięćdziesiątych. Każdy z nich psuł się w stopniu wprost proporcjonalnym do setek tysięcy przebytych kilometrów, liczby właścicieli i poważnych napraw blacharskich. Z każdym wiążą się też dziesiątki anegdot, którymi Wojtek - dusza towarzystwa - chętnie dzieli się przy piwie. Większość kończy się jednak - mniej lub bardziej niecenzuralnym twierdzeniem o treści "jak ja tego #*$ złoma nienawidziłem".

Wiarę w motoryzację przywrócił Wojtkowi dopiero, kupiony nieco przez przypadek, Mercedes W201. Poczciwy "baby benz", tak jak i Wojtek, nie miał łatwego dzieciństwa. Szybko znaleźli jednak wspólny język...

Czy oznacza to, że samochód, który liczy sobie dziś blisko 30 wiosen, rzeczywiście się nie psuje? Oczywiście, że nie! Wojtek (i jemu podobni) nie wychwalają starych Mercedesów za niezawodność, lecz za szeroko pojętą jakość. To istotna różnica!

Leciwe Mercedesy, czego Wojtkowe auta są najlepszym przykładem, mają to do siebie, że owszem psują się, ale mimo tego, ich eksploatacja pozwala nie tylko ograniczać koszty, ale też trafnie... je prognozować.

Wojtek zwraca uwagę, że - w przeciwieństwie chociażby do "Francuzów" czy "Włochów" - Mercedesy nie psują się z dnia na dzień. Zanim "skończył się" wentylator, piskiem dopraszał się o wymianę od dobrych trzech lat. To samo dotyczy podpory wału (stukanie), przełącznika zespolonego (problemy z wycieraczkami) czy np. stacyjki (przerwy w pracy urządzeń pokładowych). Wojtek śmieje się, że jego poprzedni W124, dwulitrowy diesel z czterobiegowym automatem, "przytargał do kraju więcej pojazdów niż Wehrmacht". Mimo setek kilometrów z lawetą na holu samochód, po kompleksowej naprawie blacharskiej, wozi kolegę Wojtka do dziś dnia.

Gdy ktokolwiek stara się przekonać naszego bohatera, że stare "Merce" psują się jak każde inne generując przy tym zaporowe koszty, ten ucina dyskusję stwierdzeniem pokroju: "Jesteś idiotą. Naczytałeś się głupot w durnych gazetkach i myślisz, że jak masz starego Mercedesa to nie musisz o niego dbać. Skoro przez 3 czy 5 lat nie zauważyłeś, co mów do ciebie Twoja gwiazda, jesteś za głupi, by nią jeździć". Dosadne, ale nie sposób się z tym nie zgodzić.

W jaki sposób właściciele starych Mercedesów rozumieją ową legendarną jakość? Oddajmy głos Wojtkowi. "W zeszłym miesiącu, po 27 latach, wymieniałem kompletne tylne zawieszenie. Wszystkie wahacze i łączniki stabilizatorów były oryginalne. Odkręciłem każdą ze śrub. Nic się nie urwało, niczego nie musiałem grzać palnikiem ani obcinać diaksem" - tłumaczy. Teraz spróbuj to zrobić w 12-letniej Alfie Romeo, albo Citroenie C5. Powodzenia!" - dodaje.

 "To prawdziwe samochody dla prawdziwych facetów. Nie tych, którzy do wymiany klocków hamulcowych szukają aplikacji w swoich srajfonach" - dodaje. "Jeśli masz trochę oleju w głowie i umiesz korzystać z narzędzi, będziesz jeździć swoim Mercedesem do końca świata!"- kwituje.

A jak nasz bohater zapatruje się na odwieczny problem aut ze Stuttgartu, czyli korozję? "Mocowanie sprężyn czy tylnego wózka to przecież części wymienne. Temat przerobiłem w każdym ze swoich aut. Wystarczy trochę chęci, a poradzi z tym sobie każdy właściciel migomatu. To przecież żadna filozofia, by raz na rok porządnie obstukać auto młotkiem i wpuścić trochę "szuwaksu" do profili zamkniętych."

Cytując Wojtka - "starymi mercedesami jeżdżą faceci, którzy znają się na rzeczy, a nie ćwoki w rurkach" (przy czym nie użył wcale słowa "ćwoki..." - przyp. red.)

Zgadzacie się z nim?

Paweł Rygas

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy