Tajemnicza śrubka pod maską. Wiesz, do czego służy?

Zimowe miesiące to czas wzmożonej pracy dla akumulatora. Rozruchy w ujemnych temperaturach i jazda na krótkich odcinkach mocno nadwyrężają jego kondycję.

Z tego względu, szykując auto do nowego, letniego, sezonu warto sprawdzić stan akumulatora u samochodowego elektryka (prosty test kosztuje zaledwie kilkanaście złotych) lub - profilaktycznie - go doładować. Tutaj jednak pojawia się pewien problem. W wielu nowszych samochodach dostęp do pokładowej baterii jest mocno utrudniony.

Producenci odchodzą od zasady umieszczania akumulatora w komorze silnika. Przesycone elektroniką auta wymagają coraz sprawniejszych baterii, a te - zazwyczaj - zajmują dużo miejsca i sporo ważą. Z tego względu akumulatory "wędrują" m.in. do bagażnika, pod tylną kanapę czy, chociażby, fotel pasażera. Na szczęście, próba ich doładowania nie oznacza wcale konieczności żmudnego demontażu podszybia, siedziska kanapy czy "podłogi" bagażnika...

Reklama

By oszczędzić użytkownikom kłopotów związanych z niesprawnością baterii, część producentów wyposaża swoje samochody w specjalne "gniazda plusowe" montowane w komorze silnika. Podłączając się do nich możemy doładować akumulator lub np. odpalić auto "z kabli". Taką praktykę od lat stosują marki premium pokroju Audi, BMW i Mercedesa, a nawet producenci popularnych pojazdów (chociażby koncern PSA).

Gdzie szukać "plusa"? Zbędnej pracy pozwala zaoszczędzić... proste sięgnięcie po instrukcję obsługi pojazdu. Najczęściej tego rodzaju przyłącza pozwalające "pożyczać" prąd lub doładować akumulator, mają formę - odizolowanej od masy pojazdu - śruby lub bolca. Ich lokalizacja może się jednak różnic w zależności od producenta pojazdu. W Mercedesach czy BMW najczęściej występują one w okolicach kielichów czy na grodzi przedniej. W innych pojazdach znajdziemy je w okolicach pasa przedniego lub... na obudowie zamontowanego pod maską akumulatora!

Po co producenci "dublują" plusowy zacisk nawet, gdy bateria znajduje się pod maską? W takim przypadku chodzi o względy bezpieczeństwa. Przy podpinaniu przewodów zapłonowych często dochodzi do iskrzenia. Istnieje więc, przynajmniej teoretycznie, ryzyko zapłonu ulatniających się z akumulatora oparów. Gdy plus trafi poza obudowę baterii, prawdopodobieństwo takiego scenariusza spada do zera.

Jak ładować akumulator korzystając z takiego gniazda? Sprawa jest banalnie prosta. Podpinamy do niego plusowy przewód prostownika, "krokodylek" z minusem możemy przyłączyć do dowolnego elementu "masy" pojazdu - śruby mocującej poduszkę McPhersona czy "wieszaka" silnika.

Przypominamy, że ogólna zasada stosowana w przypadku akumulatorów kwasowych (a więc najpopularniejszych) brzmi, że - wyrażane w Amperach - natężenie prądu, jakim ładujemy baterię nie może przekraczać 1/10 jej pojemności. Oznacza to, że by obliczyć maksymalny prąd ładowania, należy podzielić zapisaną na akumulatorze pojemność (wyrażoną w amperogodzinach - Ah) przez 10 (jeśli nie mamy dostępu do akumulatora jego pojemność również sprawdzimy w instrukcji obsługi samochodu). Innymi słowy - akumulator o pojemności 55 Ah powinno się ładować prądem o natężeniu maksymalnie 5,5 A. Idąc dalej - po 10 h ładowania prądem o natężeniu 5,5 A  - akumulator o pojemności 55 Ah zostanie naładowany do maksimum. Pamiętajmy jednak, że im niższe natężenie prądu ładowania, tym lepiej dla żywotności baterii. Wolniejsze ładowanie pozwala uniknąć gazowania elektrolitu, co ogranicza ryzyko uszkodzenia (rozpadu) lub zasiarczenia płyt akumulatora. Właśnie z tego względu akumulator najbezpieczniej ładować "małym prądem" o natężeniu około 2-4 A. Operacja zajmie zdecydowanie więcej czasu, ale nie wpłynie w drastyczny sposób na żywotność baterii.

PR

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy