Fałszowanie liczników to przestępstwo. Jak sobie radzi policja?

25 maja weszły w życie - postulowane przez Ministerstwo Sprawiedliwości - zmiany w prawie, w myśl których fałszowanie wskazań licznika samochodowego uznane zostało wreszcie za przestępstwo. Jak sądzicie, ile osób trafiło w związku z tym przed oblicze sprawiedliwości?

O dane w tej sprawie zwrócili się do resortu przedstawiciele instytutu Samar. Niestety - nie doczekali się konkretnej odpowiedzi. Skierowano ich za to do Komendy Głównej Policji.

W korespondencji z Samarem policjanci poinformowali, że w okresie od stycznia do września 2019 roku, w związku ze złamaniem paragrafu 1 art. 306a kodeksu karnego ("kto zmienia wskazanie drogomierza pojazdu mechanicznego lub ingeruje w prawidłowość jego pomiaru, podlega karze pozbawienia wolności od 3 miesięcy do lat 5") wszczętych zostało 26 postępowań. Do końca trzeciego kwartału zakończono jedynie 11 z nich, które zaledwie w trzech przypadkach poskutkowały wniesieniem aktu oskarżenia do sądu. Wnioski?

Reklama

Machina prokuratorska rozpędza się bardzo powoli - liczba jest absurdalnie niska. Oznacza bowiem, że z tytułu fałszowania wskazań liczników do sądu trafia mniej niż jeden akt oskarżenia miesięcznie. W tym miejscu warto przypomnieć, że jeszcze przed wprowadzeniem nowego prawa, Związek Dealerów Samochodów szacował, że około 80 proc. aut, które trafiają do Polski w ramach tzw. prywatnego importu ma "skorygowane" wskazania drogomierza. Biorąc pod uwagę, że każdego roku importowanych jest do Polski ponad milion używanych aut, mówimy o przeszło 800 tys. pojazdów.

Nieco inne liczby pojawiły się w opracowaniach Centralnego Ośrodka Informatyki. Ten szacował liczbę pojazdów z cofniętym licznikiem na około  20 proc. W tym przypadku nie chodziło jednak o udział w imporcie, lecz w ogóle pojazdów poruszających się po polskich drogach. Mówiąc prościej skalą zjawiska, wg ostrożnych szacunków, objętych może być grubo ponad 6 mln jeżdżących po Polsce samochodów.

Pocieszeniem może być natomiast fakt, że - chociaż wyniki pracy policji i prokuratury są póki co mizerne - oszuści nie mogą już czuć się zupełnie bezkarni. Miejmy nadzieję, że z każdym kolejnym miesiącem, gdy w społeczeństwie - chociażby za sprawą mediów - wzrośnie świadomość ciążącej na oszustach odpowiedzialności karnej, liczba doniesień o popełnieniu przestępstwa z paragrafu 1 art. 306a kodeksu karnego będzie wzrastać.

Niestety trzeba sobie zdawać sprawę, że w przypadku importowanych pojazdów udowodnienie przestępstwa sprzedającemu jest bardzo trudne. Auta przechodzą przez ręce różnych pośredników, a ustalenie, w jaki sposób między Berlinem a Wrocławiem zniknęło 200 tys. km, wymaga od policjantów czy prokuratury prześledzenia drogi pojazdu od domu niemieckiego sprzedawcy pod drzwi polskiego nabywcy... Nie trzeba chyba dodawać, że scenariusz, w którym polscy śledczy wzywają na przesłuchanie niemieckiego właściciela jest raczej mało prawdopodobny.

Na szczęście można zminimalizować ryzyko oszustwa żądając faktury lub umowy zakupu bezpośrednio od sprzedawcy - importera. Jeśli handlarz proponuje nam umowę "na Niemca" zrezygnujmy z zakupu! W takim przypadku nie będzie on występował w żadnych dokumentach, więc - w razie oszustwa - pretensję można mieć wyłącznie do siebie.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama