Czy Green Cell PowerBoost zastąpi kable oraz prostownik? Sprawdzamy jump starter
Gdyby robić kiedyś zestawienie najgorszych emocji, jakie może poczuć kierowca, to bez wątpienia w ścisłej czołówce znalazłoby się to uczucie, kiedy przekręcamy rano kluczyk, a samochód nie reaguje. Rozładowany akumulator to w sumie prosta usterka, którą każdy może usunąć, ale zwykle nie ma jak zrobić tego szybko i samodzielnie. Z pomocą przychodzą tu jednak tak zwane „jump startery”, a jednym z najciekawszych z nich jest GC PowerBoost.
Zwykle, gdy zaskoczy nas rozładowany akumulator, pozostaje poprosić innego kierowcę odpalenie naszego auta z kabli. Jeśli bateria w naszym aucie jest w złym stanie, może okazać się, że w czasie jazdy nie doładuje się odpowiednio, więc do kolejnego uruchomienia znów będziemy potrzebowali pomocy kogoś życzliwego. Rozwiązaniem bardziej pewnym jest naładowanie akumulatora przy pomocy prostownika, ale to wymaga czasu, którego rano raczej nie mamy.
Pozostaje nam wtedy albo wezwać pomoc, albo zaopatrzyć się w tak zwanego "jump startera". Urządzenia te są rodzajem powerbanków, ale na tyle pojemnymi i z tak dużym prądem szczytowym, że zamiast do naładowania telefonu, możemy używać ich do uruchomienia samochodu. Przynajmniej w teorii.
Praktyka bywa już różna i wiele zależy od parametrów takiego urządzenia. Często mogą one uruchomić samochód tylko raz, a później wymagają ponownego naładowania. Mają także ograniczenia co do wielkości silników, jakie są w stanie odpalić.
Podobne ograniczenia właściwie nie dotyczą PowerBoosta, który trafił do nas na testy. Urządzenie ma ogniwa o pojemności 16 000 mAh, co jest co prawda wartością daleką do rekordowej, ale znaczne większe wrażenie robi prąd szczytowy na poziomie 2000 A. To pozwala stosować go we właściwie każdym silniku samochodowym. Według producenta wystarcza to, by uruchomić 8-litrowy silnik benzynowy lub 6-litrowego diesla. Jeśli natomiast mamy auto z jednostką o nieco bardziej "europejskiej" pojemności, to na jednym ładowaniu możemy odpalić pojazd nawet 30 razy.
Co więcej PowerBoost ma także funkcję prostownika, więc przed próbą uruchomienia samochodu, można nieco akumulator doładować. Alternatywnie, podłączając booster do sieci, może on pełnić rolę klasycznego prostownika. Producent przewidział także dodatkowy tryb działania (chociaż ostrzega by używać go na własną odpowiedzialność), w którym możemy podjąć próbę uruchomienia auta z głęboko rozładowanym akumulatorem (dającym około 5 V napięcia). PowerBoost może więc przydać się nie tylko jako doraźna pomoc, ale także jeśli chcemy uruchomić długo nieużywany samochód.
My mieliśmy okazję wypróbować go w "pełnoletnim" aucie z benzynowym silnikiem 1,8 l i kwalifikującym się do wymiany akumulatorem, który miał problem, żeby raz "zakręcić" rozrusznikiem. Po podłączeniu PowerBoosta silnik uruchomił się bez problemu. Postawiliśmy więc przed nim trudniejsze zadanie - samochód z wysokoprężnym silnikiem 2,2 l i z rozładowanym akumulatorem po długim postoju. Tu skorzystaliśmy wcześniej z funkcji prostownika, aby wstępnie doładować akumulator. Tym razem auto odpaliło z wyraźnym trudem, ale udało się, więc urządzenie spełniło swoją funkcję.
Niewątpliwą zaletą PowerBoosta jest prostota obsługi. Wpinamy w urządzenie kable z klemami, podłączamy do akumulatora, wciskamy włącznik i już możemy przekręcać kluczyk. Z kolei przytrzymanie tego samego przycisku pozwala na przejście w tryb prostownika, w którym nasz akumulator zostaje doładowany.
Co istotne, PowerBoost posiada zabezpieczenia przed nieprawidłowym użyciem. Jeśli więc uruchomimy go i zetkniemy ze sobą klemy, to nic się nie stanie. Z kolei nieprawidłowo je podłączając (na przykład plus do minusa), otrzymamy tylko informację o błędzie na wyświetlaczu urządzenia.
Booster może pełnić także rolę klasycznego powerbanka. Ma jedno gniazdo USB-C (60W) oraz dwa USB-A (18W), więc pozwala na naładowanie nie tylko smartfona, ale również na przykład laptopa. Oprócz tego ma wbudowaną latarkę (500 lm) z czterema trybami świecenia (przydatne zarówno gdy chcemy coś oświetlić, jak i zaznaczyć swoją pozycję na drodze podczas awarii), a wodoszczelność IP64 pozwala bez obaw korzystać z niego nawet przy złej pogodzie.
PowerBoost dostarczany jest w utwardzonym etui, w którym poza samym urządzeniem, znajdziemy kable rozruchowe oraz kabel USB-C (1,2 m). Tym czego zabrakło jest ładowarka, pozwalająca na szybkie uzupełnienie energii w boosterze. Można użyć choćby takiej od smartfona, ale ładowanie z jej użyciem będzie trwało odpowiednio dłużej. W przypadku telefonów określenie "szybka ładowarka" może oznaczać taką o mocy 15W, ewentualnie 25W, podczas gdy do PowerBoosta zalecana jest taka mająca 60W. Z takiej też powinniśmy korzystać, jeśli chcemy używać go jako prostownika w garażu.
Niewątpliwie PowerBoost jest bardzo przydatnym urządzeniem, które faktycznie pozwala na wielokrotne uruchamianie samochodu z rozładowanym akumulatorem. Trzeba tylko pamiętać, żeby co jakiś czas go doładowywać, nawet jeśli z niego nie korzystamy (przynajmniej co trzy miesiące), a także... nie trzymać go zimą w samochodzie. Nie jest to do końca wygodne, ale żadne ogniwa nie znoszą dobrze niskich temperatur.
Musimy wziąć pod uwagę również to, że Green Cell PowerBoost nie jest urządzeniem tanim. Cena 749,95 zł czyni go jedną z najdroższych propozycji na rynku. Wydatek ten można jednak uzasadnić faktem, że z jego pomocą uruchomimy właściwie każdy samochód osobowy (i nie tylko). Nie ma tez obawy, że musimy go ładować po każdym uruchomieniu auta z rozładowanym akumulatorem. Łatwo wyobrazić sobie sytuację, w której rano zaskoczy nas rozładowany akumulator, a zająć się nim będziemy mogli dopiero wieczorem po pracy. Mając PowerBoosta możemy wielokrotnie odpalać z niego samochód, bez konieczności doładowywania go.
***