5 tys. zł grzywny za wycięcie filtra DPF?

7 czerwca posłowie "Nowoczesnej" złożyli w Sejmie projekt ustawy dotyczący proponowanych zmian w Kodeksie wykroczeń i Prawie o ruchu drogowym. Parlamentarzyści chcą, by za usunięcie z pojazdu filtra cząstek stałych groziła kara grzywny w wysokości aż 5 tys. zł.

Obecnie poruszanie się po drogach publicznych pojazdem, który nie spełnia norm emisji lub zadymienia spalin grozi mandat w wysokości do 500 zł.

Jak czytamy w uzasadnieniu "Celem projektu jest wprowadzenie  surowszych sankcji dla kierowców za poruszanie się samochodami, z  niesprawnym albo wyciętym filtrem cząstek stałych oraz dla podmiotów,  które oferują usługi wycięcia albo modyfikacji filtra cząstek stałych". Oznacza to, że kary objąć mają również mechaników (docelowo właścicieli warsztatów), którzy "będą oferować i przeprowadzać usługę polegającą na wycięciu filtra cząstek stałych albo dokonania innej modyfikacji, przez którą stan techniczny pojazdu zacznie naruszać wymagania ochrony środowiska".

Reklama

Czyżby właściciele aut wysokoprężnych, które poddano tego rodzaju modyfikacji, nie mogli już spać spokojnie? Nic bardziej mylnego!

Nie mamy nawet cienia wątpliwości, że przy obecnym układzie sił w parlamencie żaden, nawet najrozsądniejszy, projekt złożony przez "Nowoczesną" nie ma najmniejszych szans na uchwalenie. W tym przypadku nie chodzi jednak autorstwo, ale związane z projektem kwestie techniczne. W ich przypadku "Nowoczesna", podobnie jak niegdyś premier Mateusz Morawiecki, popisała się zaskakującym brakiem kompetencji.

O tym, jak w rzeczywistości wyglądają badania techniczne pojazdów z silnikami wysokoprężnymi pisaliśmy wielokrotnie - ostatnio przy okazji forsowanego niegdyś przez rząd "pakietu antysmogowego". Zarówno autorzy rządowych pomysłów, jak i posłowie "Nowoczesnej", wykazują się w tej kwestii daleko idącą niewiedzą.

Po raz kolejny przypominamy więc, że w polskiej rzeczywistości diagności sprawdzać mogą jedynie poziom emisji spalin samochodów wyposażonych w silniki benzynowe. W ich przypadku, za pomocą specjalnej sondy, można dokonać dokładnej analizy składu spalin. Żadna stacja kontroli pojazdów nie posiada jednak urządzenia pozwalającego na analizę spalin silnika o zapłonie samoczynnym! Są one koszmarnie drogie, więc wyposażeniem tego rodzaju pochwalić się mogą jedynie najbogatsze uczelnie techniczne.

W przypadku aut z silnikami wysokoprężnymi przeprowadza się jedynie pomiar zadymienia spalin, który daje "jako takie" pojęcie o kondycji silnika i samym przebiegu procesu spalania. Sęk w tym, że by uzyskać pozytywny wynik badania, silnik w ogóle nie musi być wyposażony w filtr cząstek stałych, czy zawór EGR, a co za tym idzie, spełniać żadnej z norm Euro! Wystarczy, że ma sprawny układ wtryskowy i odpowiednią kompresję. Diagności, a ostatnio również policjanci, nie badają więc spalin pod kątem zgodności z deklarowaną przez producenta pojazdu normą, lecz sprawdzają, czy poziom zadymienia nie wykracza poza wartości określone w polskich przepisach.

Mówiąc prościej - na ewentualną karę narażeni byliby wyłącznie ci, którzy fizycznie usunęli filtr cząstek stałych wraz z obudową. Tyle tylko, że na tego rodzaju przeróbki nie decyduje się w zasadzie nikt.

Co więcej - Rozporządzenia Ministra Spraw Wewnętrznych i Administracji z dnia 18 lipca 2008 roku (określające warunki przeprowadzania badania zadymienia spalin) w zasadzie wyklucza przeprowadzenie badania w samochodach z nowoczesnymi silnikami wysokoprężnymi.

Posłów "Nowoczesnej" informujemy, że pomiar zadymienia spalin polega na - co najmniej trzykrotnym - "rozkręceniu" silnik do obrotów maksymalnych i trzymaniu go pod obciążeniem przez czas nie krótszy, niż 1,5 sekundy. Tyle tylko, że nowoczesne samochody - właśnie w trosce o środowisko - wyposażone są w blokadę maksymalnych obrotów na postoju, co skutecznie wyklucza przeprowadzenie opisanego w rozporządzeniu testu.

Paweł Rygas

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy