Szukasz auta? Te doprowadzą cię do ruiny!
W polskich warunkach kupno nowego samochodu oznacza przeważnie przesiadkę z pełnoletniego egzemplarza na taki, który opuścił bramy fabryki 10 czy 12 lat temu.
Osiągi, poziom wyposażenia lub kolor szybko schodzą na dalszy plan. Dla większości nabywców, oprócz ceny, priorytetem stają się koszty utrzymania. Nie wszyscy zawracają sobie jednak głowę tą kwestią wychodząc z prostego założenia - "jak dbasz, tak masz". Te może się jednak okazać zgubne. Wśród ogłoszeń roi się bowiem od pojazdów, od których przeciętny kierowca, nie będący zarazem ortodoksyjnym fanem danego modelu, powinien trzymać się z daleka...
Ponieważ koszty utrzymania szczególnie dają się we znaki osobom z ograniczonym budżetem, zacznijmy od samochodów stosunkowo tanich.
Świetnym przykładem czyhających na nabywcę niebezpieczeństw jest rynkowa oferta leciwych pojazdów marki Audi. Wielu, zwłaszcza młodych kierowców, postanawia rozpocząć swoją przygodę z motoryzacją z "wysokiego C" kupując samochód marki premium. Z uwagi na ogromną popularność w szranki stają przeważnie dwa modele - produkowana do 2003 roku pierwsza generacja A3 oraz większy A4 typoszeregu B5. W wielu przypadkach, z uwagi na "prestiż" wybór pada na "czwórkę", co - biorąc pod uwagę ograniczony budżet nader często okazuje się być strzałem w stopę, a nawet - w kolano.
To prawda, że model A3 jest ciaśniejszy, mniej komfortowy i - jeśli mierzyć po długości nadwozia - oferuje "mniejszy prestiż". Ma jednak ogromną zaletę w postaci prostego niczym lufa tygrysa zawieszenia. Z przodu pracują klasyczne kolumny McPhersona, z tyłu mamy archaiczną (i niezniszczalną) belkę skrętną. Układ ma iście pancerną konstrukcję, a jej naprawy najczęściej zamykają się kwotą kilkudziesięciu złotych. Tego samego nie można natomiast powiedzieć o słynnym, wielowahaczowym zawieszeniu A4 typoszeregu B5 (ten sam problem dotyczy również Passata B5), w którym zawsze znajdzie się coś do naprawy.
To prawda, że na rynku jest ogromna ilość różnego rodzaju zamienników, a kompletny zestaw wahaczy przedniej osi kupić można już za 500 zł. Niestety, prawdą jest też to, że - jeśli je założymy - pierwsze stuki w zawieszeniu pojawią się dopiero po przyjeździe z warsztatu pod dom. W rzeczywistości, by usunąć wszystkie niedomagania w każdą z osi zainwestować trzeba będzie około tysiąca zł, co w sumie daje 1/3 wartości auta.
Problem z Audi A4 i Passatem jest o tyle niegroźny, że dotyka głównie niedoświadczonych, młodych osób, które - chociaż pozbawione budżetu - dysponują dużymi zasobami wolnego czasu. Gorzej, jeśli samochód domaga się wzmożonej opieki od ludzi, którzy czasu nie mają - np. wielodzietnych małżeństw. Dla takich rodzin naturalnym wyborem okazuje się być van...
Jeremy Clarkson stwierdził kiedyś, że zakup vana przypomina wybór między syfilisem a rzeżączką. Chociaż prezenterowi Top Gear chodziło o właściwości jezdne, słowa te świetnie oddają sytuację na naszym rynku wtórnym.
Z perspektywy rodziny ciekawym pojazdem wydaje się być np. Renault Espace. Samochody ostatniej (produkowanej od 11 lat!) serii kupić można za mniej niż 15 tys. zł. Auto jest duże, wygodne i świetnie wyposażone. Brakuje mu tylko jednej rzeczy - niezawodności...
By oszczędzić sobie wrażeń lepiej unikać egzemplarzy z silnikami wysokoprężnymi. Te, które oferowane są na ryku wtórnym zazwyczaj mają już wymienione silniki (oczywiście na używane). To, kiedy bezzamkowe panewki obrócą się na wale korbowym pozostaje jedynie kwestią czasu. Problem z żywotnością jednostek wysokoprężnych wywołało samo Renault do granic absurdu wydłużając okresy między przeglądami olejowymi. Pech chciał, że większość nabywców posłuchała producenta, więc słowa "serwisowana w ASO" zamiast zachęcać, powinny raczej odstraszać od zakupu.
Lepszą opinią cieszą się silniki benzynowe, co nie oznacza wcale, że zakup tak wyposażonego Espace gwarantuje bezstresową jazdę. Bolączką modelu jest np. znana z Laguny 2 karta kodowa, która potrafi unieruchomić auto w najmniej oczekiwanym momencie. Absolutnym standardem są też np. problemy z centralnym zamkiem i rozbudowaną elektroniką. Eksploatacja na pewno nie należy do "nudnych".
W podobnej sytuacji znajdą się osoby, które - skuszone przystępnymi cenami - zdecydują się na Chryslera Voyagera. O zastosowanym w aucie wysokoprężnym 2,5 l TD produkcji VM Motori pisaliśmy niedawno, przy okazji zestawienia najbardziej awaryjnych silników Diesla... Zakup takiego auta to niemal gwarancja niekończących się przygód i wycieczek po warsztatach (ciągłe wycieki oleju, brak mocy itd.). Podobnie jak w przypadku Espace, lepszym wyborem okazują się benzynowe V6, ale z tymi wiążą się inne problemy. Ogromny apetyt na paliwo wymusza inwestycję w instalację gazową, a butla która zapewni sensowny zasięg, zajmie cały bagażnik.
Pamiętajmy też, że chcąc eksploatować auto w europejskim stylu (dynamiczna jazda, szybkie podróże autostradowe) na własną rękę musimy doposażyć je w chłodnicę oleju automatycznej skrzyni biegów. W przeciwnym razie przekładnia podda się szybciej niż armia francuska w 1940 roku. Do tego - jak w Espace - dochodzi problem z kapryśną elektryką, można być też niemal pewnym, że w najbliższym czasie ducha wyzionie słynąca z kiepskiej jakości przekładnia kierownicza, której regeneracja kosztować będzie nie mniej niż 1500 zł.
Co więc poradzić można rodzinom, które - wbrew swej woli - skazane są na zakup vana? Z finansowego punktu widzenia najbezpieczniej kupić któregoś z europejskich bliźniaków (Seat Alhambra, Ford Galaxy, Volkswagen Sharan). Wszystkie psuć się będą często, ale ich naprawy podejmie się przynajmniej każdy warsztat. Osoby dysponujące większym budżetem śmiało zainteresować się mogą Toyotą Previą. Nie jest idealna, ale na tle pozostałych vanów to istny wzór niezawodności.
Z problemami analogicznymi do tych, jakie trapią Chryslery Voyagery muszą też żyć właściciele II generacji Jeepów Grand Cherokee. Kuszone offroadowym wizerunkiem marki, świetnym wyposażeniem i przystępnymi cenami wiele osób decyduje się na zakup takiego pojazdu. Konsekwencje mogą być opłakane, bowiem znalezienie egzemplarza w dobrej kondycji technicznej graniczy z cudem, a koszty napraw idą w tysiące złotych.
Podobnie jak w Chryslerze zupełnie nie warto interesować się z silnikami wysokoprężnymi (3,1 l TD). Włoska konstrukcja VM ma pięć cylindrów i pięć osobnych głowic - jej eksploatacja to pasmo niekończących się usterek. Ciągłe problemy powoduje też instalacja elektryczna - lista wyposażenia dodatkowego (podgrzewanie foteli, zmieniarka CD, klimatyzacja) najczęściej jest również listą "drobnostek, które wymagają naprawy". Absolutnym standardem są np. łamiące się klapki sterujące nawiewem ciepłego powietrza (tzw. "blend doors") - usterka dotykająca niemal wszystkie egzemplarze z automatyczną klimatyzacją. Rozwiązaniem problemu jest wymiana na klapki wykonane z aluminium, niestety - by tego dokonać - trzeba będzie wymontować schowek i szlifierką (tak, jak to robili w ASO!) wyciąć dziury w plastikowej obudowie nagrzewnicy. Alternatywą dla takiego zabiegu jest... całkowity demontaż deski rozdzielczej.
Tak samo, jak w Chryslerze generatorem kosztów jest przekładnia kierownicza oraz pękające i drogie w naprawach przewody wspomagania. Wniosek? Zanim zdecydujemy się na zakup używanego "Granda" lepiej kilkukrotnie uderzyć głową w stół. Jeśli nie przejdzie, trudno - zawsze można przecież zwiększyć limit na karcie kredytowej...
Typową samochodową "miną" jest też pojazd innej legendarnej marki - Land Rover - model Freelander. Samochód, który był odpowiedzią Brytyjczyków na japońskie SUV-y, sprzedawał się świetnie, ale większość nabywców było z niego zadowolona wyłącznie przez okres obowiązywania gwarancji.
Oprócz ciągłych, dokuczliwych humorów instalacji elektrycznej auto cierpi też na inne, kosztowne w naprawach dolegliwości. Dla przykładu jednostki napędowe zapożyczono z palety Rovera, co w przypadku benzynowego 1,8 l o mocy niespełna 120 KM oznacza, że wymianę uszczelki pod głowicą traktować należy jako coroczną czynność eksploatacyjną.
Nieco lepiej sprawa ma się wprawdzie z silnikami wysokoprężnymi, ale mimo tego, Freelandera trudno polecić z czystym sumieniem. Kolejną pozycją na liście usterek są bowiem notoryczne problemy z układem przeniesienia napędu - przekładniami kątowymi, reduktorami czy tylnym mostem. Większość egzemplarzy 4x4 jest jedynie nazwy - napęd na wszystkie koła już dawno przestał działać. Samochód da się - rzecz jasna - przywrócić do stanu pełnej sprawności, tyle tylko, że za pieniądze wydane na naprawy bez trudu znajdziemy używaną Toyotę RAV4 w dobrym stanie...
Obywatelami, którzy bezsprzecznie potrafią liczyć pieniądze są drobni przedsiębiorcy, płatnicy podatku VAT. By zmniejszyć wymiar tej kary, wielu z nich decyduje się na zakup pickupa, który pozwala na odpisanie vatu od kosztów paliwa i napraw. Ponieważ na rynku nie ma zbyt wielu pojazdów, które łączą w sobie otwartą pakę, dobre wyposażenie i niezłe osiągi wybór często pada na używanego Nissana Navarę. Przez długi czas nie dzieje się nic, aż do chwili, gdy od dochodu odliczyć trzeba... naprawę główną silnika.
2,5-litrowy turbodiesel, oprócz przyjemnej charakterystyki ma bowiem pewną nieprzyjemną przypadłość - zaciera się na panewkach.
Problem polega na tym, że w początkowym okresie produkcji (usterka dotyczy również aut wcześniejszej generacji, produkowanej przed 2005 rokiem) Japończycy postanowili odrobinę przyoszczędzić. By nie drażnić klientów pozostawiono niezłej jakości materiały wykończeniowe we wnętrzu i rozsądne zawieszenie. Koszty cięto w tych miejscach, do których klient nie miał dostępu oglądając auto w salonie...
Głównym problemem są panewki wału korbowego, które wykonano z metalu o wytrzymałości plasteliny. Efekt? Jeśli macie do wyrwania "jedynkę", zamiast płacić dentyście, zapytajcie pierwszego lepszego właściciela Navary, kiedy ostatnio silnik "pokazał mu nogę"...
Paweł Rygas