Skąd się biorą tanie auta w Polsce? Handlarz zdradza kulisy

O tym, że kupno w Polsce samochodu używanego przypomina stąpanie po polu minowym pisaliśmy wielokrotnie. Zdominowany przez zawodowych handlarzy rynek wtórny najeżony jest pułapkami. Skąd biorą się w polskich komisach "samochodowe perełki"?

 Niestety, wielu kierowców wciąż tkwi w przekonaniu, że samochody używane w takich krajach, jak Francja, Niemcy czy Szwajcaria są tańsze niż w Polsce. To prawda, ale wyłącznie, jeśli weźmiemy pod uwagę wysokość średnich zarobków.

Wystarczy rzut oka na zagraniczne portale ogłoszeniowe, by przekonać się, że rozbieżności w cenach pomiędzy Polską a wymienionymi krajami sięgać mogą nawet 40-50 proc. tyle tylko, że na korzyść naszego kraju!

Również ubezpieczyciele traktują samochody sprowadzone z zagranicy, jak pojazdy "gorszego sortu".

Reklama

Mimo że handlarze karmią nas opowieściami o płaskich jak stół drogach i wysokiej kulturze technicznej serwisów, w przypadku likwidacji szkody z OC auto sprowadzone zza granicy jest z reguły wyceniane aż o 8-10 proc. niżej, niż pojazd z polskiego salonu!   

Dlaczego więc handlarze z całej Europy nie szturmują naszych komisów w poszukiwaniu okazji? Odpowiedz jest prosta - w Polsce takich nie ma...

 Każdy, kto zawodowo związany jest z handlem pojazdami używanymi potwierdzi, że w większości krajów zachodniej Europy używany samochód kupić można tanio tylko w dwóch przypadkach - jeśli koszty naprawy przekraczają jego wartość lub - gdy auto legitymuje się ogromnym przebiegiem.  

 Pół biedy, jeśli mamy do czynienia z usterką mechaniczną. W Polsce rynek części zamiennych jest - łagodnie mówiąc - dziurawy, a usługi fachowców, stosunkowo tanie. Pęknięta głowica, uszkodzona turbosprężarka, katalizator czy filtr cząstek stałych, w Niemczech czy Szwajcarii często oznacza koszty naprawy idące w tysiące euro. W Polsce, wykorzystując używane części, auto przywrócić można do sprawności za ułamek tej kwoty.   

Niestety samochody, które trafiły do naszego kraju po tego typu usterkach to jedynie mały procent całości "prywatnego importu". Większość oferty stanowią auta powypadkowe, których remont w kraju pierwszej rejestracji był zupełnie nieopłacalny.

By przekonać się o skali zjawiska wystarczy spróbować umówić się na naprawę z blacharzem. W kilku przypadkach usłyszeliśmy, że realny termin przyjęcia auta do warsztatu to nawet luty przyszłego roku! 

Oczywiście kupno auta powypadkowego nie jest jeszcze powodem do obaw.

Jeśli naprawy przeprowadzono sposobem "wytnij-wklej" zgodnie z technologią producenta, auto nie musi ustępować sztywnością egzemplarzom bezwypadkowym.  Problem w tym, że większość tego typu pojazdów naprawiana jest "na sztukę".

Nowe panele nadwozia (szpachlowanie starych, w większości przypadków - po prostu - się nie opłaca) maskują poważne naprawy - podzespoły, których nie widać na pierwszy rzut oka często lądują w koszu lub naprawiane są "drutem i klejem".

Wielokrotnie spotkaliśmy się np. z samochodami, w których pod maskami zderzaków nie było belek lub wzmocnień - wielu handlarzy osiągnęło prawdziwe mistrzostwo w zacieraniu śladów napraw blacharskich.   Tak "naprawiony" pojazd prezentuje nie tylko ułamek wartości auta bezwypadkowego, ale - przede wszystkim - może stwarzać realne zagrożenie dla zdrowia i życia.

O tego rodzaju samochody najlepiej zapytać diagnostów - niemal każdy z nich widział w swojej karierze klejone poxyliną przekładnie kierownicze, spawane wahacze czy pięknie spasowane z nadwoziem zderzaki trzymające się na... wieszakach od regipsów. 

Oszukują, kłamią, przekręcają... Kliknij na "STAN IGŁA"

Paweł Rygas

Więcej na ten temat można było się dowiedzieć w specjalnym wydaniu Turbo Kamery. W programie tym handlarz sprowadzający auta z Zachodu pokazywał  kulisy tej profesji. Znalazły  się w nim także odpowiedzi na pytania skąd biorą się tanie auta z Francji i Niemiec w Polsce, czy warto zaufać okazyjnie proponowanym samochodom i dlaczego nie skusili się na nie nasi zachodni sąsiedzi.  Reporterzy Turbo Kamery odkrywali  tajemnice biznesu polegającego na ściąganiu wraków i sprzedawaniu ich w Polsce jako "bezwypadkowe".



INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy