Nie wymienił oleju przez 150 tys. km. Teraz mógłby dołączyć do klubu Toyoty
Toyota przez lata pracowała na miano motoryzacyjnego synonimu niezawodności. Nie dziwi więc, że właśnie ta marka postanowiła stworzyć Klub Rekordowych Przebiegów. W nieco ponad miesiąc dołączyło do niego już 2 521 osób. To dobry moment, by przypomnieć historie pewnego auta, którą opisywaliśmy jeszcze w 2017 roku.
Klub Rekordowych Przebiegów to oficjalna społeczność, do której Toyota zaprasza właścicieli długowiecznych samochodów marki. Do Klubu mogą zgłaszać się posiadacze wszystkich modeli Toyoty z przebiegami powyżej 200 000 km.
W zależności od przebiegu samochody kwalifikują się do jednego z czterech wyróżnień:
- brązowy rekord jest przyznawany za pokonanie co najmniej 200 000 km,
- srebrny rekord oznacza przekroczenie 300 000 km,
- złoty rekord za przejechanie powyżej 400 000 km,
- platynowy rekord za pokonanie dystansu ponad 500 000 km.
W pierwszym miesiącu do klubu dołączyły 1283 osoby, a w ciągu kolejnego tygodnia ich liczba wzrosła do 2521 uczestników. Aż 110 zgłoszonych pojazdów ma na liczniku co najmniej pół miliona kilometrów i otrzymało platynowe wyróżnienie. Auta te można rozpoznać po specjalnej ramce na tablicę rejestracyjną i naklejce na szybę. Złoto zdobyło 220 samochodów, srebro 781 aut, zaś brąz 1 410 pojazdów. Warto dodać, że by stać się członkiem Klubu Rekordowych Przebiegów nie trzeba np. serwisować pojazdu w ASO. Samochód musi się jedynie legitymować udokumentowanym (np. w czasie badań technicznych) przebiegiem.
Przejechał Toyotą ponad 150 tys. km na gazie, bez wymiany oleju
Mówiąc o rekordach Toyoty warto przypomnieć nasz archiwalny tekst o pewnym właścicielu pierwszej generacji Toyoty Avensis, który pokonał nią grubo ponad 150 000 km - rzecz jasna na LPG - bez wymiany oleju!
Historia auta, jak to bywa z samochodami, które trafiły do polski w pierwszej połowie lat dwutysięcznych, była mocno zawiła. Handlarz sprowadził je z bliżej nieokreślonym przebiegiem i uszkodzonym silnikiem 1,6 l 4A-FE, który w Polsce wymienił na inny, oczywiście używany. Tydzień po zakupie (2008 rok) w aucie zaczął stukać korbowód i Avensis wrócił do handlarza na "naprawę gwarancyjną".
Silnik wyremontowano (na używanych częściach) ale po takim zabiegu auto zużywało ponad pół litra oleju miesięcznie. By - tu cytat - "nie kopać się z koniem" właściciel, który sam określa siebie mianem "technicznego analfabety", doszedł wówczas do wniosku, że zamiast wymieniać, będzie po prostu uzupełniać ubytki oleju, a gdy silnik ostatecznie się zatrze, auto otrzyma inny.
Samochód pokonał w ten sposób grubo ponad 150 tys. km, aż trafił do zaprzyjaźnionego z naszą redakcją mechanika ze względu na... stukanie w głowicy. Winnymi okazały się - nigdy nie regulowane - luzy zaworowe. Jeszcze w warsztacie przydarzyła się inna awaria - Toyota "rzuciła" palenie. Diagnoza - nie wymieniane od zakupu (w 2008 roku) świece i przewody zapłonowe.
Do tematu wracamy nieprzypadkowo. Okazuje się bowiem, że właściciel w styczniu 2020 roku zmuszony był pożegnać się ze swoją Toyota. Nie chodziło jednak o awarię silnika lecz kolizję. Jadąc stromą, mocno ośnieżoną, górską drogą auto wpadło w poślizg i staranowało betonowe ogrodzenie jednej z posesji. Pasażerom na szczęście nic się nie stało, ale uderzenie w kilka betonowych słupków było na tyle mocne, że cała prawa strona pojazdu została mocno pokiereszowana. Samochód legitymował się wówczas licznikowym przebiegiem ponad 364 tys. km i wciąż miał pod maską silnik zamontowany przez handlarza w 2008 roku.
Według wszelkich prawideł ekonomii pojazdu nie opłacało się już naprawiać, więc właściciel - z ciężkim sercem - wystawił go na sprzedaż jako uszkodzony. Po auto szybko zgłosił sie kolejny handlarz, który zaoferował kwotę 1500 zł.
Zgodnie z raportem historii pojazdu z serwisu gov.pl, naprawa auta trwała nieco ponad miesiąc. Ostatni przegląd Toyota przeszła wreszcie (ponowne badanie po wyniku negatywnym) w lutym 2020 roku przy przebiegu 364 726 km. Po kolejnym roku na drogach, przed zbliżającym się następnym badaniem technicznym, nastąpiło "zbycie pojazdu" i na tym jego (możliwa do ustalenia) historia się kończy.
Wszystko wskazuje na to, że ostatecznie leciwa Toyota - zgodnie z zapewnianiami handlarza, który kupował uszkodzone auto w 2020 roku - trafiła w końcu do kontenera. Nie był to jednak kontener na złom w stacji demontażu, lecz taki, który pakowano na statek płynący do Afryki...
***